W debacie publicznej powrócił postulat zwiększania krajowego popytu mającego jakoby przyspieszyć wzrost gospodarki. Minister finansów utrzymuje, że wypłata 13. i 14. emerytury pomoże „powiększyć gospodarkę". Niektórzy ekonomiści dodają, że kołem zamachowym wzrostu mogą stać się inwestycje publiczne. W tej narracji na drodze do rozwoju stoją limit długu publicznego oraz reguła wydatkowa, które skądinąd rząd niezłomnie obchodzi.
O czym należy pamiętać
Nie znamy przykładu kraju, którego wzrost przyspieszyłby w wyniku zwiększenia długu publicznego. Uderza ono bowiem we wzrost produktywności, czyli w jedyne potencjalnie niewyczerpywalne źródło wzrostu. Pochłania oszczędności, które mogłyby finansować prywatne inwestycje, w tym w nowe techniki produkcji. Zwiększa niepewność, zwłaszcza co do wysokości przyszłych podatków i wartości krajowego pieniądza, a to zniechęca do rozwijania nowoczesnych sektorów i utrudnia import technologii. Wreszcie, sprzyja marnotrawieniu ograniczonych zasobów gospodarki. Pozwala bowiem zamazać koszty, które rodzą wydatki publiczne. Rachunek za nie pojawia się, dopiero gdy dług trzeba zacząć spłacać; ale wtedy już nikt nie jest w stanie dojść, na co poszły publiczne pieniądze.
Politycy mogą kupować głosy jednych wyborców bez obaw, że stracą innych. I wcale ich nie kupują inwestycjami publicznymi. W ubiegłym roku wydatki publiczne w Polsce wzrosły o 75 mld zł (+9 proc.), a inwestycje publiczne obcięto o 2 mld (–2 proc.). W tym roku te pierwsze mają zwiększyć się o 167 mld zł (+17 proc.), a te drugie... ponownie spaść – o kolejne 0,5 mld zł (–0,5 proc.).
Niemniej nawet gdyby zwiększony dług szedł na inwestycje publiczne, to skutki dla wzrostu nie byłyby dużo lepsze. Państwo nie ma przygotowanych do realizacji wielu projektów o wysokiej społecznej stopie zwrotu. Może natomiast odciągnąć zasoby od sektorów, w których rzeczywiście tworzy się dobrobyt.
Uzasadnieniem dla podejmowania inwestycji jest często wielkość PKB, która zostanie wygenerowana w fazie ich realizacji. Nie uwzględnia się zaś kosztu utraconych możliwości, czyli produktu, jaki mogliby wyprodukować ci sami pracownicy w innych sektorach. Rachunki narodowe nie rozróżniają między dobrze i źle wydanymi pieniędzmi. Jeśli państwo powoła Instytut Wzrostu PKB i wypłaci miliard złotych pensji jego pracownikom, to ta kwota zostanie zaklasyfikowana jako część PKB. Ale dobrobytu od tego nie przybędzie.