Andrzej Sławiński: Czy brak demokracji zatrzyma Chiny?

Wbrew spektakularnym planom i zapowiedziom chińskich władz tempo wzrostu wydajności i dynamizm chińskiej gospodarki wyraźnie słabnie.

Publikacja: 06.09.2024 04:30

Miasto Chongqing w środkowych Chinach

Miasto Chongqing w środkowych Chinach

Foto: Bloomberg

Historia gospodarcza mówi nam, że zamożnymi i nowoczesnymi stawały się te kraje, które były demokracjami. Wziąwszy to pod uwagę, trudno uciec od pytania, czy brak demokracji sprawi, że wzrost gospodarczy w Chinach stopniowo wygaśnie.

 Protezy demokracji

 Zanim zmierzymy się z tym pytaniem, przypomnijmy, że niebywały sukces gospodarczy Chin, po przejęciu w 1978 r. władzy przez Deng Xiaopinga, nie był wprawdzie efektem demokratyzacji, ale tym, co go umożliwiło, była jednak liberalizacja polityczna. Bez niej trudno byłoby o późniejszą liberalizację gospodarczą.

Na początku Deng dał Chińczykom pewność jutra, co było kolosalną zmianą po okresie bezrozumnego terroru „rewolucji kulturalnej”. Później Deng stopniowo zmniejszał wcześniejszą wszechobecną ingerencję Komunistycznej Partii Chin w każdy aspekt życia Chińczyków. Władzę KPCh poddano kontroli chińskiego parlamentu – Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych. Była to wprawdzie kontrola ograniczona i często iluzoryczna, skoro OZPL nie było i nie jest wybierane w wolnych wyborach, ale jednak zaczęła rosnąć rola norm prawnych, których aparat państwa musiał przestrzegać.

Zmiany te otworzyły drogę dla liberalizacji gospodarczej. Najpierw dotarła na chińską wieś, gdzie przywracano prywatną własność i jej prawną ochronę. Widząc to, Chińczycy zaczęli chętnie podejmować ryzyko związane z prowadzeniem działalności gospodarczej. Uruchomiło to tkwiące w chińskiej kulturze kluczowe dla wzrostu gospodarczego zasoby niematerialne – szacunek dla wiedzy, przedsiębiorczość i innowacyjność.

Istotną zmianą, która przyczyniła się do sukcesów gospodarczych Chin, była decentralizacja władzy i będąca tego konsekwencją decentralizacja fiskalna. Władzom lokalnym opłacało się dbać o rozwój gospodarczy, skoro duża część wpływów podatkowych pozostawała w określonym mieście lub regionie. Od tamtej pory władze lokalne prześcigały się wzajemnie w ściąganiu do siebie jak największej liczby inwestorów.

Symptomatyczne dla reform Deng Xiaopinga było stopniowe wycofywanie komórek partyjnych z przedsiębiorstw i urzędów państwowych. Powracała chińska tradycja sięgająca jeszcze wczesnego średniowiecza, by nominacje do urzędów państwowych uzyskiwały osoby posiadające wysokie kompetencje. Chińscy studenci i dzisiaj oceniają swoje państwo po tym, na ile jest ono merytokracją tworzącą warunki, w których pracowitość i wiedza dają szanse na awans społeczny.

Oczywiście, zmiany, które wprowadził Deng, były tylko protezą warunków, jakie byłyby naturalną konsekwencją istnienia w Chinach demokracji. Niemniej liberalizacja życia politycznego osiągnęła w latach 80. taki poziom, że na uniwersytetach odbywały się burzliwe dyskusje na temat demokratyzacji Chin. To ich efektem były demonstracje setek tysięcy studentów w czerwcu 1989 r. w wielu chińskich miastach, z największą w Pekinie na placu Tiananmen. Masowe czystki, jakie nastąpiły po krwawej pacyfikacji demonstracji studentów, objęły wielu stronników reform w kierownictwie KPCh.

Pomimo że przestawiono wtedy na trwałe zwrotnice historii Chin, Zachód długo wierzył, że – zgodnie z teorią modernizacji Seymoura Lipseta – coraz liczniejsza w Chinach klasa średnia doprowadzi ostatecznie do ich demokratyzacji, jak stało się to na Tajwanie i w Korei Południowej. A były powody, by tak myśleć. Badania empiryczne wskazywały na rosnące zainteresowanie Chińczyków demokracją i aprobatę dla niej.

Dzisiaj wiemy, że tamte nadzieje nie miały szans na urzeczywistnienie. Na Tajwanie Kuomintang wykorzystał sukces swoich reform gospodarczych, by wprowadzić demokrację i stać się jej częścią. KPCh takiego planu nie miała.

 Syndrom złego cesarza

 Liberalizacja polityczna w Chinach opierała się w dużej mierze na pragmatyzmie Deng Xiaopinga, a w dużo mniejszym stopniu na zmianach instytucjonalnych. Dlatego mógł łatwo pojawić się „efekt złego cesarza”. Tak określa Francis Fukuyama sytuację w 2013 r., gdy władzę przejął Xi Jinping, który walczy z demokracją w Chinach i poza ich granicami. Jedną z ilustracji tego, że Xi Jinping jest typowym autokratą, któremu zależy nade wszystko na zachowaniu politycznej kontroli nad społeczeństwem, było bezwzględne wyeliminowanie autonomii Hongkongu, mimo że dawała ona Chinom poważne korzyści gospodarcze.

W 2013 r., a więc z tym samym czasie, gdy prezydentem Chin został Xi Jinping, Daron Acemoglu, jeden z ekonomistów najbardziej dzisiaj poważanych na świecie, stwierdził, że brak demokracji w Chinach stanie się czynnikiem, który zepchnie je z czasem ze ścieżki szybkiego wzrostu. Zastanówmy się zatem, czy rzeczywiście tak się stanie.

Na początku jednak weźmy w nawias dwa czynniki, które od dłuższego już czasu powodują słabnięcie wzrostu gospodarczego nie tylko w Chinach. Przedstawiając rzecz najprościej, jest tak, że skoro tempo wzrostu PKB zależy od liczby przepracowanych w danej gospodarce godzin i wydajności produkcji, to starzenie się społeczeństw i trwały spadek wydajności spowalniają tempo wzrostu PKB. Oba zjawiska występują dzisiaj nie tylko w krajach wysoko rozwiniętych, ale także w Chinach.

Ktoś powie, że Chiny się starzeją, ale przecież wraz z napływem inwestycji zagranicznych napływają do nich nowe technologie. Powinno to zapewniać, jak dzieje się to między innymi u nas, względnie wysokie tempo wzrostu wydajności. I rzeczywiście tak jest, ale Chiny, mimo że są krajem na średnim poziomie rozwoju, znalazły się w szeregu dziedzinach na granicy technologicznej, jak ekonomiści określają sytuację, w której określony kraj ma już u siebie najlepsze istniejące technologie. W takiej sytuacji o wzrost wydajności jest już o wiele trudniej. Jego źródłem muszą być innowacje.

Trudno wykluczyć, że Chinom w jakimś stopniu to się uda. Przemawiają za tym ogromne kwoty wydawane od wielu lat na naukę, szkolnictwo wyższe, a także na badania podstawowe i wdrożenia. Powstały wskutek tego warunki, w których dominacja technologiczna Chin w różnych dziedzinach zaczyna być coraz bardziej realną perspektywą.

Co więcej, gdy patrzy się na dane, widzimy kontynuację dynamicznego wzrostu roli sektora prywatnego w chińskiej gospodarce. Od lat 90. udział firm państwowych w tworzeniu chińskiego PKB spadł z 70 proc. do 40 proc. Udział sektora prywatnego nadal rośnie, pomimo że prezydentura Xi Jinpinga przyniosła wyraźne faworyzowanie firm państwowych – zwłaszcza gdy rzecz dotyczy dostępu do kredytu.

 Amalgamat biznesu i partyjnej biurokracji

 Sytuacja ta rodzi pytanie, czy mamy w Chinach do czynienia z dynamicznie rozwijającą się gospodarką rynkową pomimo braku demokracji?

Na pierwszy rzut oka to tak wygląda. Od razu jednak pojawia się pytanie, czy władza autorytarna, która chce kontrolować każdy aspekt życia obywateli i ściga politycznych dysydentów nawet poza granicami Chin, rzeczywiście pozwoli, by szybko rosnąca klasa przedsiębiorców na tyle się wzmocniła, że mogłaby z czasem przejąć władzę polityczną – analogicznie jak burżuazja przejęła ją w Europie od arystokracji w wyniku pierwszej rewolucji przemysłowej, co przyczyniło się do powstania nowoczesnej demokracji.

–Władze Chin nie zamierzają do tego dopuścić. W jaki sposób? Odpowiedź daje między innymi analiza struktury własnościowej chińskich przedsiębiorstw. Spośród tysiąca największych chińskich prywatnych firm prawie 80 proc. ma państwowych udziałowców. Są to zatem firmy powiązane z chińskim partyjnym państwem. W latach 2000–2019 liczba prywatnych przedsiębiorstw powiązanych kapitałowo z państwem wzrosła 50-krotnie. Powstaje zatem amalgamat wspólnych interesów biznesu i partyjno-państwowej biurokracji, który będzie zaporą przeciwko demokratyzacji.

Czy Chiny nadal będą osiągać sukcesy gospodarcze, pomimo że szanse na ich demokratyzację wyraźnie maleją? Zapewne jakiś czas tak będzie, choćby z tego względu, że największe chińskie firmy operują na rynku globalnym, na którym konkurencja ma charakter technologiczny. Wbrew jednak spektakularnym planom i zapowiedziom chińskich władz, tempo wzrostu wydajności i dynamizm chińskiej gospodarki wyraźnie słabną. Przypomnijmy również, że władza autorytarna ma tendencję do przekształcenia się w kleptokrację, coraz bardziej dbającą o własne interesy, a nie efektywność gospodarki. Już samo to stanie się z czasem czynnikiem hamującym wzrost gospodarczy Chin.

Rachunek za to wszystko zapłacą zwykli Chińczycy. Będą słyszeć wyjaśnienia, że brak demokracji i wszechobecna inwigilacja są potrzebne, by zapewnić w ich kraju harmonię społeczną. Problem w tym, że Chińczycy są coraz lepiej wykształceni i coraz trudniej będzie ich przekonać do czegoś aż tak orwellowskiego.

 

Autor jest profesorem w Katedrze Ekonomii Ilościowej SGH, był członkiem RPP w latach 2004–2010.

Historia gospodarcza mówi nam, że zamożnymi i nowoczesnymi stawały się te kraje, które były demokracjami. Wziąwszy to pod uwagę, trudno uciec od pytania, czy brak demokracji sprawi, że wzrost gospodarczy w Chinach stopniowo wygaśnie.

 Protezy demokracji

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Jak wygląda auto elektryczne