Ponad połowa mieszkańców wsi — 57 proc. - zagłosowała w wyborach samorządowych na Prawo i Sprawiedliwość, według danych z badania exit poll przeprowadzonego przez Ipsos. Na Trzecią Drogę 15 proc., a na Koalicję Obywatelską jedynie 9,6 proc. Tej ostatniej po piętach w wiejskim środowisku depcze Konfederacja, która zdobyła 9,3 proc. głosów. Można ten wynik rozumieć następująco: polska wieś chce tylko wystawiać rachunki i nie rozumie, że największe szkody wyrządził jej PiS przez osiem lat swoich rządów. Ale można również następująco: jeśli nie zostanie przeprowadzona gruntowna reforma dopłat bezpośrednich dla rolników z budżetu Unii Europejskiej, polskie rolnictwo będzie wciąż osuwać się na równi pochyłej. Reforma, która wspierałaby mieszkańców wsi będących rolnikami, którzy inwestują w swoje gospodarstwa i produkcję żywności, a nie są rolnikami tylko dla dopłat, ulg podatkowych i niskich składek w KRUS.
Czy protesty rolnicze „ustawiły” wynik wyborów samorządowych na wsi?
Patrząc na preferencje polityczne polskiej wsi, można dojść do wniosku, że Polska jest krajem, w którym bardziej opłaca się problemy wywoływać, niż je rozwiązywać. Kryzys w rolnictwie jest przecież autorskim dziełem rządów Prawa i Sprawiedliwości. To przecież nikt inny, jak minister rolnictwa z PiS radził rolnikom czekać i nie sprzedawać zboża, gdy jego ceny biły kolejne rekordy. Wielu posłuchało, a ceny... spadły. To przecież nikt inny, jak minister rolnictwa z PiS nie potrafił przez kilkanaście miesięcy rozwiązać problemu importu zboża z Ukrainy. To, co politycy z PiS przez osiem lat byli w stanie zaoferować polskim rolnikom, to kolejne dopłaty lub interwencyjne skupy wszystkiego, gdy ziemia zaczynała się palić pod nogami rządzących. A właściwie, poparcie dla PiS na wsi.
Czytaj więcej
Fundamentem rolniczych protestów są hasła chroniące polski rynek zbóż. Tyle że to zaledwie drobna część polskiego rolnictwa: 23 mld ze 143 mld złotych.
Dlaczego wieś - w większości — głosuje na Prawo i Sprawiedliwość
Polska wieś jest dziś na państwowej kroplówce, do której podłączył ją PiS. Mało kto już faktycznie żyje tam z upraw i hodowli, ale dopłaty dostaje... 1,3 mln rolników, bo tyle mamy gospodarstw rolnych. Jedynie 400 tys. gospodarstw ma przychody pochodzące co najmniej w połowie z rolnictwa. Pozostali — 900 tys. gospodarstw — traktują UE jak bankomat z prawdziwego zdarzenia. Trudno mówić w tej sytuacji o potencjale wzrostu polskiego rolnictwa, bo na to musiałyby być pieniądze. Pieniądze, które musiałyby być przeznaczone na inwestycje, a nie na bieżące wydatki na życie. PiS zresztą w tym bardzo pomógł, przesuwając jeszcze więcej funduszy z części inwestycyjnej, do tej, z której wypłacane są dopłaty bezpośrednie.
Rolnicy to dziś grupa społeczna, nie polityczna siła lub zwarty i jednolity ruch chłopski. Mają w swojej masie wręcz sprzeczne interesy: jedni potrzebują inwestycji, inni chcą zasiłków; jedni patrzą w przyszłość, a inni w przeszłość. Tylko, że gdy politycy jedynie płacą rolnikom za odgrywanie swych ról w rolniczym skansenie, a nie budują nowoczesnych terminali zbożowych na granicy z Ukrainą lub nie pomagają budować nowoczesne gospodarstwa, które będą produkowały żywność w zgodzie z wymogami zmieniającego się świata, wciąż będziemy szantażować Komisję Europejską widmem niestabilnego regionu.