Zbliża się 60. rocznica podpisania traktatów rzymskich, które stały się podwalinami Unii Europejskiej. Ale nastroje w Europie nie są jubileuszowe. Zamiast przygotowań do radosnego świętowania, panuje raczej atmosfera oblężenia, a politycy europejscy są pełni obaw o przyszłość integracji na naszym kontynencie.
Unia jest powszechnie krytykowana. Spora część opinii publicznej krajów członkowskich, nękanych kryzysami ostatnich lat, głośno demonstruje niezadowolenie z powodu dokonywanych oszczędności budżetowych, obniżenia poziomu bezpieczeństwa socjalnego i napływu imigrantów. Globalizacja i konkurencja ze strony nowych państw uprzemysłowionych wymuszają dostosowania, które rodzą niepewność i podważają poczucie ekonomicznej stabilizacji.
Nowa poprawność polityczna
Ofiarą presji konkurencyjnej padają głównie sektory tradycyjne, w których wynagrodzenia nie rosną, a liczba miejsc pracy maleje. Brak niezbędnych reform strukturalnych nie pozwala na przełamanie tych tendencji. Krajowi politycy, broniąc się przed zarzutami o nieudolność, zwalają winę na Unię Europejską. Niewiele im to zresztą pomaga, bo partie populistyczne i tak wrzucają do jednego wora zarówno europejskich biurokratów jak i krajowe elity, nawołując do antyestablishmentowej „kontrrewolucji", której celem ma być uniezależnienie się od Brukseli i „odzyskanie" suwerenności.
Wyłania się nowa polityczna poprawność. Kiedyś poparcie dla integracji europejskiej było przejawem nowoczesności i otwartości. Dziś do dobrego tonu należy walenie w Unię i oskarżanie jej o najrozmaitsze – prawdziwe czy urojone – przewiny. I tak prawica krytykuje Brukselę za wtrącanie się w sprawy wewnętrzne poszczególnych państw członkowskich, za politykę klimatyczną, obronę praw kobiet i napływ imigrantów. Lewica z kolei zarzuca Brukseli bezduszny technokratyzm, sprzyjanie korporacjom międzynarodowym i brak społecznej wrażliwości. Nawet partie tradycyjnie proeuropejskie kręcą nosem na metodę wspólnotową i przebąkują o braku demokratycznej legitymacji instytucji europejskich.
Hasłem przewodnim nowej poprawności politycznej jest „Mniej Europy!". Występując pod antyeuropejskim sztandarem, populistyczni prorocy z lewa i z prawa zapowiadają nadejście nowej ery – emancypacji państw narodowych – o czym mają świadczyć wydarzenia ostatnich lat, takie jak wygrana narodowo-konserwatywnych sił politycznych na Węgrzech i w Polsce, decyzja o Brexicie, wzrost poparcia dla partii nacjonalistycznych we Francji, Włoszech, Austrii i Holandii, a także – już poza Europą – wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA.