Nic nie ujmując Mariuszowi Trelińskiemu i jego inscenizacji „Mocy przeznaczenia” Verdiego powstałej jako koprodukcja Metropolitan Opera i naszej Opery Narodowej, to jednak Lise Davidsen była największym magnesem dla nowojorskiej publiczności.
Kim jest Lise Davidsen
To dziś najbardziej gorące nazwisko w świecie opery, zwłaszcza gdy przygasła nieco – z różnych powodów – sława Anny Netrebko lub Angeli Gheorghiu. Lise Davidsen ma sopran o niezwykłym blasku i mocy. W Nowym Jorku już występowała w Metropolitan, ale głównie w dziełach Wagnera i Richarda Straussa. Po raz pierwszy miała zaś zaprezentować się w tym, co najcenniejsze w operze – w muzyce Verdiego.
Czytaj więcej
Brytyjczyk Wayne McGregor, który sprawił, że w „ABBA Voyage” zatańczyły awatary członków sławnego zespołu, teraz w Katowicach posłużył się sztuczną inteligencją, by ożywić polskie „Harnasie”.
Kiedy na premierze „Mocy przeznaczenia” zaśpiewała najważniejszą arię kreowanej przez siebie Leonory, publiczność zgotowała jej ogromną owację, aż w pewnym momencie Lise Davidsen dała znak dyrygentowi, by jednak grać dalej. Równie entuzjastycznie dziękowano Lise Davidsen po przedstawieniu, choć cały spektakl, jego wykonawcy i twórcy zostali także przyjęci gorąco.
„Financial Times” i „The Washington Post” o Mariuszu Trelińskim
W popremierowych recenzjach krytycy bardzo szczegółowo analizują pracę Mariusza Trelińskiego i jego polskiej ekipy. „Moc przeznaczenia” stała się wydarzeniem choćby dlatego, że po raz ostatni można ją było oglądać w Metropolitan w 2006 roku, a premiera poprzedniej inscenizacji miała miejsce 30 lat temu. Od kilku lat dyrekcja przymierzała się, by „Moc przeznaczenia” znów pojawiła się na scenie, ale z powodów finansowych z tego rezygnowano.