Z wdziękiem właściwym ignorancji Hanna Wróblewska zawezwała dyrektora Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie Waldemara Dąbrowskiego i oświadczyła, że nie przedłuży mu kontraktu, bo jest za stary i zbyt długo jest dyrektorem, a w ogóle to opera jest zbyt droga, w związku z czym rozpisze konkurs na piastowane przez niego stanowisko. Oczywiście będzie to konkurs tak transparentny, że nazwisko zwycięzcy będzie znane przed jego rozpoczęciem, jak to się dzieje w innych instytucjach kultury, zgodnie z przejętą od PiS tradycją.
Jak powinna wyglądać zmiana warty w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej
Droga Pani Ministro – dawniej napisałbym: Haniu, ale po utracie miliarda złotych dla kultury już nie wypada – gdy ma się do czynienia z operą, należy brać przykład z najlepszych, np. Metropolitan Opera. Gdy zarząd wraz z legendarnym Josephem Volpe’em doszedł do wniosku, że czas na zmiany, wybrano jego następcę Petera Gelba, który następnie przez kilka lat uczył się u boku Volpe’ego, co to znaczy kierować tak wielkim i wrażliwym organizmem, jakim jest opera. I co to znaczy planować repertuar z kilkuletnim wyprzedzeniem ze względu na terminy śpiewaków gwiazd, reżyserów i dyrygentów. Jak na sukces opery wpływają osobiste relacje i kontakty biznesowe, które pozwalają budować repertuar w oparciu o koprodukcje obniżające koszty. Pani rozmowa z Waldemarem Dąbrowskim nie powinna więc przebiegać tak, jak przebiegała, bo natychmiastowe odsunięcie tandemu Dąbrowski/Treliński – a rok w świecie opery to oznacza „natychmiast” – skutkować może załamaniem repertuarowym za parę lat i drastycznym podniesieniem kosztów z racji niezdolności nowej dyrekcji do skutecznego zawierania umów koprodukcyjnych.
Czytaj więcej
Znając wyważony projekt wystawy stałej Muzeum Historii Polski, obawiałem się, że gdyby PiS wygrał kolejne wybory, minister Gliński wraz z Jarosławem Kaczyńskim zwolnią dyrektora Roberta Kostrę. Do głowy mi jednak nie przyszło, że nowa ministra Hanna Wróblewska, przejmując pisowskie zwyczaje, zechce to zrobić sama.
Większość najgłośniejszych premier w Teatrze Wielkim powstaje tak: wiele dużych i bogatych teatrów operowych z całego świata chce mieć u siebie premierę w reżyserii Mariusza Trelińskiego, zatem na jakieś cztery lata do przodu zapina się koprodukcję z kilkoma operami, która powoduje, że warszawska premiera nie tylko ma zagwarantowane kilka innych premier w różnych miejscach świata, co promuje polską kulturę i buduje markę polskiej opery ułatwiającą dalszy rozwój, ale też kosztuje polskiego podatnika 25 proc. realnych kosztów. Dzięki temu Operę Narodową stać na promocję młodych polskich reżyserów i kompozytorów, tak aby sukces Trelińskiego pomagał w starcie następnemu pokoleniu. Bez koprodukcji premier w Polsce będzie mniej, będą biedniejsze, mniej widowiskowe i w gorszej obsadzie.
PiS też popełniło ten błąd w Operze Narodowej
To nie teoria – jak to działa, widzieliśmy po wyrzuceniu Mariusza Trelińskiego z opery przez rząd PiS w 2006 roku. Dyrekcja partyjnego nominata była pasmem klęsk artystycznych i okresem zamknięcia się w polskim grajdołku, jak w niechlubnych czasach stanu wojennego, gdy dyrektor opery chadzał w mundurze i był to najbardziej widowiskowy element jego dyrekcji. Opera odżyła natychmiast po powrocie tandemu Dąbrowski/Treliński w 2008 r., bo miał on kontakty i renomę. Dlatego zresztą PiS nauczony doświadczeniem z 2006 r. po objęciu władzy w 2015 r. przy operze już nie majdrował i nie popsuł tego, co działało.