Sejm uchwalił niedawno nowelizację kodeksu postępowania administracyjnego, ogłoszoną przez media „końcem reprywatyzacji". Jakkolwiek faktycznie dotyczy ona nie tylko reprywatyzacji i wyłącza możliwość restytucji znacjonalizowanego mienia jedynie w niektórych przypadkach (czego nie będę tu rozwijać), to niezaprzeczalnie główną intencją projektodawców było zakończenie procesu zwanego reprywatyzacją.
Państwo: krzywdy się przedawniają
Pretekstem do znowelizowania k.p.a. był (zrealizowany po ośmiu latach) obowiązek wykonania wyroku Trybunału Konstytucyjnego, w którym wskazano, że możliwość bezterminowego stwierdzania nieważności decyzji, na podstawie której jakiś podmiot nabył prawo, narusza konstytucję. Sejm poszedł jednak dalej, niż wymagał Trybunał, i wprowadził przepis, zgodnie z którym, po upływie 30 lat od wydania decyzji administracyjnej nie prowadzi się postępowania w sprawie stwierdzenia jej nieważności.
Czytaj także: Za wywłaszczenie trzeba zapłacić
Oznacza to, że nie można uzyskać nie tylko stwierdzenia nieważności decyzji, ale również orzeczenia, że została ona wydana z naruszeniem prawa, które – nie usuwając orzeczenia z obrotu – otwiera drogę do dochodzenia naprawienia szkody spowodowanej naruszającą prawo decyzją. Nowelizując k.p.a., państwo polskie obwieszcza zatem obywatelom, że po 30 latach od wydania decyzji „przedawniają" się wszystkie krzywdy, które taką decyzją wyrządziło.
Jednocześnie do ustawy nowelizującej wprowadzono przepis, że w dacie wejścia w życie nowelizacji upływ 30-letniego terminu od wydania decyzji skutkuje umorzeniem z mocy prawa postępowań nieważnościowych w toku. Oznacza to, że jeżeli obywatel np. w 2000 r. wystąpił z wnioskiem o stwierdzenie nieważności orzeczenia dekretowego z wczesnych lat 50., a organy rozpoznawały jego wniosek przez 21 lat (są takie przypadki), to po wejściu w życie nowelizacji k.p.a. państwo ze złośliwą satysfakcją ogłosi, że „czas minął" i sprawę umorzy. Problem polega na tym, że czas zmarnowało państwo, a konsekwencje poniesie obywatel.