O tym, jaką ma rangę, świadczy świetna frekwencja na niemal wszystkich 15 warszawskich koncertach (wydarzenia odbywały się też w dziewięciu innych miastach, choć mniej było niż w ubiegłych latach wielkich nazwisk i zespołów ze świata. Publiczność wie, że na ten festiwal warto chodzić, ale najbardziej tłoczno było na koncertach, których program wykraczał poza żelazny kanon beethovenowski.
Wielkie dzieła orkiestrowe Beethovena prezentowane są zgodnie z obrosłą XX-wieczną tradycyjną konwencją interpretacyjną. Dramatyczną uwerturę „Egmont” orkiestra Korea National University of Arts w swym najbardziej rozbudowanym orkiestrowym składzie zagrała masywnym, ciężkim dźwiękiem. Wybitny dyrygent Leonard Slatkin z muzykami Filharmonii Narodowej nadał „Missa solemnis” monumentalny kształt. Mało jest natomiast na festiwalu Beethovena nieoczywistego, granego w innej stylistyce, choćby na instrumentach z epoki, jakby monopol na tzw. wykonawstwo historyczne miała inna warszawska impreza – Chopin i jego Europa.
Czytaj więcej
– Nagrania wymagają dużych emocji – mówi Rafał Blechacz, zwycięzca Konkursu Chopinowskiego z 2005 roku, który wrócił po latach do znanych utworów. Światowa premiera nowej płyty 3 marca.
Ożywił natomiast tę atmosferę ulubieniec publiczności z ostatniego Konkursu Chopinowskiego, Hiszpan Martín García García, który z pewną młodzieńczą nonszalancją i z odrobiną uroku zagrał V koncert Beethovena.
Wschodnie fascynacje
Najważniejszym bohaterem stała się jednak twórczość Krzysztofa Pendereckiego i to nie dlatego, że w tym roku przypada 90. rocznica jego urodzin. Tak duża dawka jego muzyki nie była rocznicowym hołdem, a uświadamiała, że ciągle nie dość znana jest różnorodna spuścizna tego kompozytora.