Premiera „Ireny” miała odbyć się w Nowym Jorku, ale uniemożliwił to pandemiczny lockdown i musical wystawił poznański Teatr Muzyczny. Teraz ta inscenizacja miała warszawską premierę. Nie traktujmy powikłanych losów utworu jako kolejnej nieudanej próby podbicia przez nas Broadwayu, doceńmy, że to pierwszy tak poważny amerykańsko-polski projekt musicalowy, zrodzony na dodatek nie z naszej inicjatywy.
O działalności Ireny Sendlerowej, która w czasie wojny uratowała kilkaset żydowskich dzieci, w Ameryce stało się głośno za sprawą szkolnego przedstawienia uczennic ze stanu Kansas, które zrobiło furorę. Potem Mary Skinner nakręciła znakomity dokument o Sendlerowej i napisała (z Piotrem Piwowarczykiem) libretto, prosząc o teksty do piosenek laureata nagród Grammy i Pulitzera Marka Campbella. A muzykę skomponował inny zdobywca Grammy Włodek Pawlik.
Czytaj więcej
„Irena” to opowieść o czynieniu dobra – mówi Włodek Pawlik, kompozytor, laureat Grammy
Pomysł wydawał się karkołomny, ale współczesny musical jest w stanie opowiedzieć o wszystkim, nawet o Holocauście, czego przykładem wystawiony w 2013 roku w Białymstoku brytyjski „Korczak” Nicka Stimsona i Chrisa Williamsa. „Irena” kojarzy się także ze słynną „Evitą”, w której wielkie problemy świata splatają się z przeżyciami niefikcyjnej bohaterki.
W „Irenie” dramaturgicznie opartej na retrospektywnych wspomnieniach Ireny Sendlerowej tragizm zagłady przeplata się z prywatnymi dramatami. W odróżnieniu jednak od większości musicali nastawionych na widowiskowość („Korczak” wymaga czterdziestki dziecięcych wykonawców) tu liczą się intymność i kameralność.