Kiedy aktywni naukowcy próbują wchodzić do polityki, efekty bywają marne. Pół biedy, gdy są to badacze bez większych osiągnięć, nie ma wtedy wielkiej straty z perspektywy nauki. Znacznie gorzej, kiedy karierę naukową na rzecz politycznej porzucają naukowcy wybitni.
W tym kontekście w XX wieku nie ma chyba bardziej spektakularnego przypadku niż losy Ignacego Mościckiego. W życiu ostatniego prezydenta II Rzeczypospolitej możemy dostrzec jakby dwie różne biografie osób o odmiennych charakterach. Z jednej strony mamy aktywnego, dynamicznego, niezwykle pomysłowego chemika, zarażającego otoczenie swoją pasją. Z drugiej – widzimy biernego, nieodnajdującego się w rzeczywistości polityka, lekceważonego przez otoczenie.
Czytaj więcej
System nauki należy zreformować w taki sposób, aby szczególnie promować w nim sposób myślenia i funkcjonowania taki, jaki prezentowała Maria Skłodowska-Curie.
Naukowiec
Po młodzieńczych aktywnościach konspiracyjnych Ignacy Mościcki otrzymał w roku 1897 propozycję z Fryburga, ze Szwajcarii, dotyczącą zatrudnienia na lokalnym uniwersytecie. Inicjatorem zaproszenia był pracujący tam prof. Józef Wierusz-Kowalski, znający 30-letniego wówczas Mościckiego z lat wcześniejszych. Tak zaczęła się poważna przygoda przyszłego prezydenta Rzeczypospolitej z nauką.
Po nadrobieniu zaległości, w błyskawicznym tempie Mościcki zdobywał w nowym miejscu pracy uznanie zarówno jako początkujący naukowiec, jak i dydaktyk. W tym okresie można zauważyć u niego prawdziwą naukową pasję: pracował po 16 godzin dziennie (chociaż zgodnie z obowiązkami był zobowiązany jedynie do sześciu). Szczególnie interesowała go elektrofizyka. Okazywał nadzwyczajne umiejętności w zakresie dostosowywania aparatury do planowanych pomiarów. Znał każdy szczegół dostępnego na uczelni sprzętu, stając się w tym zakresie największym specjalistą spośród kolegów z pracy. Skupił się również na nowych sposobach uzyskiwania azotu.