Proszę wybaczyć osobisty ton, ale pewne doświadczenia z przeszłości przy okazji premiery płyty „Nocturama” (2003) aż do niedawnej premiery książki sprawiały, że ceniąc Nicka Cave’a jako muzyka, kompozytora, pisarza, czułem zawód, myśląc o człowieku. Pewne moje negatywne domysły zaczęły nabierać siły potwierdzenia po obejrzeniu dokumentu „20 tysięcy dni na Ziemi” z udziałem muzyka. Wyluzowany, a przecież ojciec dwóch synów, z jednej strony mówił o swojej religijności, co niektórych mogło zaskoczyć na tle medialnego wizerunku Australijczyka, z drugiej zaś – dość bezceremonialnie, wręcz pyszałkowato, opowiadał o swoich dawnych obyczajach, gdy spotykał się z dilerem heroiny w kościołach, ponieważ są one puste i policja nie przeszkodzi tam w zakupie narkotyków. Można było z politowaniem dla nieodpowiedzialności Cave’a powiedzieć: superinstrukcja dla dzieciaków, w tym setki tysięcy fanów artysty.
Dwuznaczna wydawała się też inna wypowiedź: „Pisząc piosenki, czuję się jak bóg. Nie zawsze, ale to się zdarza. Staję się kimś innym. Ale w moim przypadku religijność łączy się z narkotykami. To narkomańska sprawa. Wstawałem rano, szedłem do kościoła, przyjmowałem komunię, wracałem do domu i łykałem dragi. Starałem się w ten sposób zbalansować to, co dobre i złe w moim życiu. Totalne szaleństwo!”.
Mamy wstępny opis niezrównoważonej postaci, która mogłaby być bohaterem Fiodora Dostojewskiego. Powtórzmy: „religijność łączy się z narkotykami”. Niezły odlot i straszna recepta na przełamanie codzienności, podszyta buntem przeciwko racjonalizmowi oraz perwersyjnie pojętym mistycyzmem, który łączy ekstazę z cierpieniem.
Cave zaskoczył mnie też we wspomnianym dokumencie – bądź co bądź to anarchista i buntownik, myślałem – pokazując przechowywane od najwcześniejszych lat medialne wycinki na swój temat. Co za hipokryta i snob, pomyślałem zdegustowany, mając w pamięci wywiad przy okazji płyty „Nocturama”. Niemal z ambicją prymusa przeanalizowałem nowe piosenki muzyka, łącząc ich sensy z wcześniejszymi, co ułożyło się w wiele pytań dotyczących inspiracji płynących ze Starego i Nowego Testamentu. Tymczasem pan Nick odpowiadał na moje rozbudowane pytania nonszalanckim: „Yes” or „No”, a miałem też poczucie, że sprawia mu przyjemność obserwowanie z drwiną dziennikarza, który męczy się w obliczu gwiazdy.
W końcu doszedłem do wniosku, że pomimo czasu zainwestowanego, poczynając od bladego świtu, gdy leciałem z Warszawy do Londynu na wywiad, nie pozwolę sobie na lekceważenie i zakończę rozmowę, odchodząc od stolika. Mój radykalny gest zaskoczył Cave’a. Poprosił, bym wrócił, a sam zmobilizował się do większego zaangażowania.