Kasia Sienkiewicz i Jacek Sienkiewicz z Kwiatu Jabłoni: Jeszcze nigdy tak bardzo nie obawialiśmy się o wynik wyborów

Patrzymy na siebie przez pryzmat uprzedzeń: jedna połowa społeczeństwa jest zła dla drugiej ze względu na swoje życiowe i polityczne wybory. Kultura, pochodzenie, kolor skóry czy orientacja są powodem podziałów. Rozmowa z Kasią Sienkiewicz i Jackiem Sienkiewiczem, grupą Kwiat Jabłoni

Publikacja: 06.10.2023 10:00

Kasia Sienkiewicz i Jacek Sienkiewicz

Kasia Sienkiewicz i Jacek Sienkiewicz

Foto: Kala Bielbasińska/mat. pras.

Wiem, że pierwsze pytanie dotyka kwestii, jakiej nie lubicie podejmować, wiem też, że dla waszej edukacji muzycznej ważniejsza była mama, ale czy zastanawialiście się nad tym, że jednak niewielu jest artystów, którzy zdobyli większą popularność niż rodzice? Wystarczy podać głośne przykłady dzieci Stinga, Bono, Dylana.

Kasia Sienkiewicz: A ja mam w głowie inne przykłady. Dorównał ojcu chociażby Maciej Stuhr, który jest fenomenalnym aktorem. Sądzę, że doścignięcie ojca nie było łatwym zadaniem, a zdecydowanie mu się to udało. Jest autonomicznym artystą, którego podziwia się, nie rozważając jego rodzinnych powiązań.

Czytaj więcej

Bursztynowy Słowik trafił do Kwiatu Jabłoni

Jacek Sienkiewicz: A ja myślę o młodych Waglewskich, czyli Fiszu i Emade. Absolutnie nie odstają od Wojciecha, a to, co zrobili jako Fish Emade Tworzywo, jest na pewno tak ważne dla młodszych pokoleń, jak dokonania Voo Voo dla starszych. Całkiem niezależnie od ojca wypracowali swoją markę.

A jak to jest tworzyć zespół, będąc rodzeństwem?

KS: Wbrew pozorom takich zespołów nie jest mało. Kiedyś przygotowałam audycję dla Meloradia, której bohaterami były grupy stworzone właśnie przez rodziny czy przez rodzeństwo. W Polsce to Sistars, Golec uOrkiestra, Bracia – Cugowskich, Fisz i Emade, a na świecie Greta van Fleet, legendarne AC/DC, Dire Straits, Kings of Leon, nasze ukochane The Corrs… Mogę wymieniać w nieskończoność!

Nie od razu weszliście na muzyczny szczyt. Ta wspinaczka trwała od bodaj 2018 r., a po drodze były ważne zwycięstwa – trzecie miejsce w konkursie Sanki, Złoty Bączek przed festiwalem Jurka Owsiaka. Myśleliście o wielkiej karierze czy robiliście to, co lubicie?

JS: Kiedy teraz patrzę wstecz na rozwój naszej muzyki i działalności, robi to wrażenie, jakby wszystko było bardzo dobrze przemyślane, zaplanowane. Systematycznie graliśmy koncerty, stopniowo wchodząc do coraz większych sal i goszcząc na coraz ważniejszych scenach festiwali, gdy na początku umieszczano nas na mniejszych scenach w godzinach popołudniowych, a zaczynaliśmy od klubów na 200–300 osób. Ale jak to wszystko się działo, to absolutnie nie miałem poczucia zorganizowanej drogi. Każde kolejne okazje i coraz większe festiwale mnie zaskakiwały.

KS: Czuję się trochę jak w grze, w której aby dojść do celu, trzeba pokonać kolejne levele, a wszystkie jej etapy są totalnie angażujące i wciągające.

Czytaj więcej

Streamingowa lista przebojów. Poznaliśmy wartość polskiego rynku fonograficznego

JS: To również bardzo duża zasługa naszego menedżera Przemka, który starał się zawsze działać bardzo rozważnie.

KS: Przemek jest dobrym strategiem. Zrobił naprawdę wiele, żeby nasz zespół za wcześnie się nie wyczerpał. Myślę, że nauczył nas cierpliwości, bo gdy pojawiały się większe możliwości, odkładaliśmy je na później, żeby się nie zapędzić w głupiej pogoni za tym, aby mieć wszystko natychmiast. Dzisiejsze czasy mówią nam, że im szybciej, tym lepiej, a to niekoniecznie prawda. Nie spieszyliśmy się też z kolejnym nadchodzącym albumem, żeby słuchacze mogli od nas odpocząć.

JS: Ta cierpliwość jest bardzo ważna. Gdyby nie ona, już dwa lata temu wydalibyśmy płytę „Kwiat Jabłoni Symfonicznie”! (śmiech)

Nieoczywista jest też wasza muzyka z elementami folkowymi oraz kojarzącymi się z folkiem instrumentami. To nie jest pierwszy wybór młodych polskich słuchaczy – bo nim jest rap. Czy były jakieś naciski na was, żebyście bardziej flirtowali z masowymi gustami?

JS: To jest bardzo celne, ponieważ ja sam dałem sobie wmówić, że będą nas grać w stacjach komercyjnych, jeśli dostosujemy się do najpopularniejszych nurtów. Że trzeba sobie połamać kręgosłup, ugiąć się, ustąpić, wziąć odpowiedniego producenta. Mimo wszystko chcieliśmy pozostać sobą i najnowszą płytę wyprodukowaliśmy sami, zapraszając Michała Bąka do pracy nad dwoma singlami, gdy mieliśmy już pomysł na wszystko.

KS: Spojrzał ze swojej perspektywy na dwie piosenki. Bardzo często praca z producentami wygląda zupełnie inaczej, zdarza się, że narzucają swoje rozwiązania i za sukces trzeba zapłacić wyrzeczeniem się własnych gustów, ale Michał w porozumieniu z nami po prostu dodał tym utworom świeżego brzmienia i urozmaicił je.

JS: Sumując: jak się okazuje, nie musieliśmy „iść w komercję” i rezygnować z siebie, by osiągnąć komercyjny rozgłos. Wczoraj słyszałem nas w Esce, czego wcześniej sobie nie wyobrażałem. Nawet do tego nie dążyliśmy. A jednak to się wydarzyło. Warto pozostać sobą.

KS: Dla mnie bardzo ważne jest to, że jako artyści mogliśmy na tym albumie, po raz kolejny, wyrazić się w bliski sobie sposób, pracując z wybranymi przez siebie muzykami, których bardzo cenimy. Możemy pracować z ludźmi, których podziwiamy, a jednocześnie pozostajemy producentami naszej nowej płyty.

Celowo wspomniałem o rapie, ponieważ pozostajecie poza kręgiem twórców, którzy zdobywają popularność, koncentrując się na tekstach mocno obyczajowych, choć może trzeba mówić o seksie i narkotykach, podanych z wulgaryzmami. Jak określić wasz wybór? Czujecie się spadkobiercami nurtu nazywanego Krainą Łagodności?

JS: Raczej piosenkopisarstwa polskiego.

KS: Jeżeli już chcemy używać terminu spadkobiercy – to nurtu piosenki autorskiej. Porównanie do Krainy Łagodności jest dla mnie zrozumiałe, ale się w nim nie odnajduję, ponieważ nie słuchaliśmy nigdy twórców tego nurtu. Rodzice prezentowali nam raczej poezję śpiewaną Jacka Kaczmarskiego, Jacka Kleyffa, przeróżne wykonania tekstów Wojciecha Młynarskiego.

JS: Ale słuchaliśmy też Voo Voo czy Maćka Maleńczuka. Wydaje mi się, że nasze teksty są osadzone w tradycji pisania polskich piosenek. Nie czujemy się w tym sensie bardzo nowatorscy, bo rap jest jednak bardzo nowatorski, bardziej zachodni. Lubię słuchać rapu – może nie z głównego nurtu, ale mam swoich ulubionych polskich raperów i nie mam wątpliwości, że to, co piszą, jest dużą sztuką. My jesteśmy bardziej tradycyjni.

Czuliście się kiedykolwiek z tego powodu wyobcowani, sekowani w gronie rówieśników?

JS: Tak.

KS: Bardzo długo. Kiedy spotykałam na koloniach czy w klasie kogoś, kto ma podobne gusty muzyczne, wydawało mi się, że oto znalazłam nareszcie przyjaciółkę bądź przyjaciela, bo słuchamy tej samej muzyki. Dzieci i nastolatki lubią odnajdywać siebie nawzajem w jednym nurcie upodobań. Nie bez powodu pierwsze pytanie, jakie sobie zadawaliśmy jako nastolatki przy pierwszym poznaniu brzmiało: jak się nazywasz i czego słuchasz? Czułam się bardzo wyobcowana, gdy w szóstej klasie prawie wszyscy z klasy słuchali wyłącznie metalu, gdy ja lubiłam rock and rolla, The Beatles, Michaela Jacksona, klasykę, poezję śpiewaną, koncerty muzyki poważnej… Myślę, że takie proste różnice wyrażały moją ogromną odmienność, z którą bywało mi wśród rówieśników ciężko.

A jakie były wasze pozamuzyczne inspiracje?

JS: Dla mnie to studia filozoficzne. Większość tekstów, jakie napisałem na nasze trzy płyty, jest inspirowana tym, czego nauczyłem się na studiach. To kopalnia bardzo ciekawych pomysłów, które można wykorzystać w bardziej rozrywkowej formie. Pomysł na „Od nowa” wpadł mi do głowy podczas zajęć, które prowadzę na Uniwersytecie Muzycznym w Warszawie od zeszłego roku z filozofii muzyki. Rozmawialiśmy o tym, jak by to było, gdyby patrzeć na rzeczywistość bez żadnych pojęciowych filtrów i wyzerować swoje skojarzenia.

KS: Inspiruje mnie poezja polska i zagraniczna, piosenki Paula Simona, muzyka... Poznawanie sztuki jest ważne dla rozwoju wewnętrznego, a co za tym idzie, dla tworzenia, jednak ostatnio zauważyłam, że przede wszystkim do pisania piosenek napędzają mnie zachwyty. Najwięcej doświadczam ich dzięki przyrodzie i patrzeniu na świat oderwany od miasta i pośpiechu.

Ale czy wiele jest osób w branży muzycznej z wykształceniem muzycznym albo filozoficznym?

JS: Eldo jest po filozofii. Miał tych samych profesorów, co ja.

Czytaj więcej

„Praga odNova” - warszawska Praga bez tajemnic

KS: Gdy studiowałam muzykologię na Uniwersytecie Warszawskim, poznałam muzyków, którzy przedostali się potem do popowego mainstreamu. Na moim roku była Mimi, wokalistka zespołu Linia Nocna.

Wasz sukces na Sopot Festival z piosenką „Od nowa” był z pewnością zaskakujący, jeśli chodzi o festiwalowy potencjał lansowania nowych hitów. Chyba uważano już, że festiwale straciły znaczenie, bo każda telewizja ma swoją imprezę, jest internet, streaming, TikTok. Tymczasem wasze zwycięstwo bardzo mocno zostało zauważone wszędzie, również na porannym planowaniu naszej gazety.

JS: Rzeczywiście zauważyliśmy zwiększenie zainteresowania biletami na koncerty. Również ilość hejtu w sieci się zwiększyła.

To jest miara popularności!

KS: Rzeczywiście zmienił się odbiór konkursu o Bursztynowego Słowika. Być może dlatego, że kiedyś o wygranej decydowało również jury, a dziś jest to nagroda publiczności.

JS: Myślałem, że powiesz, że nie ma już nagrody pieniężnej!

KS: Nie ma, a szkoda! (śmiech)

JS: Cieszy nas, w jakim gronie laureatów się znaleźliśmy, a przypomnieliśmy ich sobie z myślą o audycji „Kwiat Jabłoni” w radiu 3/5/7. Wśród zwycięzców już po 1990 r. był Maanam, Feel, Krzysztof Krawczyk, Andrzej Piaseczny, Varius Manx. Dla nas jest to bardzo ważne. To kolejna zaskakująca przygoda, wymyślona przez naszych menedżerów, sami bowiem byśmy o tym nie pomyśleli. Pojechaliśmy do Sopotu, traktując to jako fajną przygodę, spotkać się z przyjaciółmi z branży, na co nigdy nie ma czasu. Nie zastanawialiśmy się, czy mamy szansę na zwycięstwo. Wagę tego wydarzenia uświadomiliśmy sobie dopiero potem.

Nie boicie się monetyzować waszej popularności? Mieliście dylematy, czy szlachetność „Wszystko mi mówi” Skaldów w spocie Tymbarku była wystarczającym alibi, aby wziąć udział w tym przedsięwzięciu?

JS: Podoba mi się, jak o tych sprawach mówi Vito Bambino, a mówi o formie pracy, dzięki której może zarobić na swoją rodzinę, jeżeli to nie stoi w sprzeczności z jego zasadami. Tymbark nie kojarzy się źle, nie łamie praw człowieka ani zwierząt. Podobał nam się też utwór i muzyczne towarzystwo.

KS: Być może pojawiły się potem komentarze, że się sprzedaliśmy, ale nie dotykają nas. Lubimy tę piosenkę. Myślę, że w Polsce wciąż wstydzimy się mówienia o pieniądzach, szczególnie w kontekście zawodów artystycznych. Muzyka kojarzy się z pasją, a kiedy muzyk zaczyna zarabiać – uważa się, że pasja zniknęła, a artysta stracił prawdziwego siebie i zmienił się dla pieniędzy. To stereotyp. W Ameryce ludzie chwalą się, że są twarzą jakiejś marki. Osobiście oburza mnie dopiero to, gdy człowiek kultury bierze udział w reklamie czegoś, co jest związane z masową hodowlą i ubojem zwierząt. Nigdy nie zareklamowalibyśmy produktów pochodzenia zwierzęcego ani mięsa, ani nabiału. A mieliśmy takie propozycje.

Ale piosenka, którą śpiewaliście dla Męskiego Grania, „Jest tylko teraz” brzmi jak cyrograf. Inicjatywa jest bardzo ciekawa, kulturotwórcza, przypomina stare hity. Ale to jednak kryptoreklama alkoholu.

KS: Nie taka krypto! (śmiech). Raczej to widać. Wręcz ciężko to ukryć.

JS: Mamy z tyłu głowy, że to największa reklama piwa w Polsce, ale pierwsza myśl była inna: festiwal ma taką renomę i wspaniałych artystów, że śpiewanie przewodniej piosenki to duży zaszczyt.

KS: Męskie Granie zawsze kojarzyło nam się przede wszystkim ze świetnymi wydarzeniami i znakomitą produkcją, występami przypominającymi o najlepszych polskich piosenkach. Wiadomo, czyj jest szyld, ale udało się wypracować taką muzyczną formułę, która jest niezwykle atrakcyjna i rozwijająca zarówno dla artystów, jak i słuchaczy. Piwo trzeba więc traktować w tym przypadku jako mecenasa. Jest zresztą wiele wartościowych festiwali muzycznych, sponsorowanych przez producentów piwa. Nie oderwiemy się od rzeczywistości.

JS: Inaczej nie wystąpilibyśmy na żadnym festiwalu, na żadnych juwenaliach. Chipsy i piwo mają wstęp nawet na wspaniały fastiwal Pol’and’ Rock Jurka Owsiaka.

„Od nowa” to bardzo współczesny tekst, a jednocześnie niezwykle uniwersalny. Można się w nim doszukać protestu przeciwko stereotypizacji świata, ludzi, nakładaniu klisz na uczucia i emocje. Jednocześnie jest tutaj postulat, by spojrzeć na świat na nowo, to piękna utopia, co w filozofii się zdarza.

JS: Myślę, że to utwór w formule „od ogółu do szczegółu”, o tym, by spróbować wykonać eksperyment polegający na tym, że patrzymy na rzeczywistość, nie mając żadnych skojarzeń wynikających z przeszłości czy uprzedzeń dotyczących wszystkiego, nawet tych najbardziej podstawowych spraw: co czym jest i do czego służy. Mówimy o całkowitym resecie świata, bo rzeczywistość to nie jest materia, na którą patrzymy, tylko coś przefiltrowanego przez tysiące naszych myśli, które biorą się z siatek kulturowych, jakie nam narzucono w szkole, rodzinie, w Kościele itd. Patrzymy na siebie przez pryzmat uprzedzeń: przecież jedna połowa społeczeństwa jest zła dla drugiej ze względu na swoje życiowe i polityczne wybory. Kultura, pochodzenie, kolor skóry czy orientacja są powodem nieustannych podziałów.

„Czarny pył” to piosenka, która wyraża bardzo poważną obawę co do przyszłości naszej planety, tak daleko posuniętą, że w życiu młodego pokolenia skutkuje dystansem do wchodzenia w związki, zakładania rodziny, myślenia o dzieciach, co łączy się z poczuciem winy za skazywanie ich na trudną przyszłość. Jednocześnie odkąd ludzkość istnieje, przyszłość zawsze bywała niepewna, oczekiwano końca świata. W XX wieku, w dobie zimnej wojny, bano się wojny nuklearnej.

KS: Tak, o takim lęku jest ta piosenka. Każdego dnia dotykają nas różne myśli na ten temat, ale dominujący jest jednak nastrój, że przyszłość Ziemi w obecnych czasach jest nieodwracalnie tragiczna, bo zmierzamy do samozagłady ekologicznej spowodowanej konsumpcjonizmem i przeludnieniem planety. Niszczymy własny dom i wszystko, co żyje – jaka będzie więc nasza najbliższa przyszłość? W takiej sytuacji rodzenie dzieci może wydawać się wręcz nieodpowiedzialne, bo boimy się o to, na jaką skażemy je przyszłość. Jednocześnie, tak jak powiedziałeś, wszystkim czasom towarzyszyła niepewność i w każdym okresie ludzie mogli zadawać sobie pytanie o sens przedłużania ludzkiego gatunku. Na znacznie gorsze czasy niż nasze przypadło dzieciństwo naszej babci, z kolei rodzice rodzili się w głębokich czasach PRL-u…

JS: Kiedy nawet nie było widać wyjścia z komunizmu.

Gdyby traumy waszej babci, waszych rodziców zwyciężyły, was by nie było.

KS: Jasne. Ale lęk o ten świat ciągle do mnie powraca.

JS: Naprawdę mam bardzo dużo przemyśleń o tym, że zakładanie rodziny dziś może być nieodpowiedzialne wobec dziecka, wobec człowieka, który będzie musiał radzić sobie z tymi wszystkimi zagrożeniami, jakie teraz narastają.

Jakim dniem będzie dla was 15 października?

JS: Nigdy nie bałem się tak o wynik wyborów jak teraz. Mam takie poczucie, że jeśli obecnie rządzący układ utrzyma się przy władzy, będziemy na bardzo złej pozycji również w Unii Europejskiej. A jeśli nasza pozycja w tej społeczności jeszcze bardziej osłabnie, to będzie zwyczajnie niebezpieczne, patrząc na to, co dzieje się w Ukrainie.

KS: To data przełomowa. Wyniku wyborów boję się zdecydowanie. Niepokoi mnie zarówno kontynuacja obecnych poczynań władzy, jak i możliwość dojścia do głosu jeszcze bardziej radykalnych skrajnie prawicowych poglądów. Jeśli pogłębi się obecna polityczna rzeczywistość, to możliwe, że kolejne wybory nie będą już wolne. Martwię się o media, szkolnictwo, sądownictwo, które podlegać będą z pewnością coraz silniejszej indoktrynacji. Boję się wzrastających postaw antyunijnych. Idźmy głosować, żeby nasz kraj nie cofnął się w czasie o pół wieku.

Wiem, że pierwsze pytanie dotyka kwestii, jakiej nie lubicie podejmować, wiem też, że dla waszej edukacji muzycznej ważniejsza była mama, ale czy zastanawialiście się nad tym, że jednak niewielu jest artystów, którzy zdobyli większą popularność niż rodzice? Wystarczy podać głośne przykłady dzieci Stinga, Bono, Dylana.

Kasia Sienkiewicz: A ja mam w głowie inne przykłady. Dorównał ojcu chociażby Maciej Stuhr, który jest fenomenalnym aktorem. Sądzę, że doścignięcie ojca nie było łatwym zadaniem, a zdecydowanie mu się to udało. Jest autonomicznym artystą, którego podziwia się, nie rozważając jego rodzinnych powiązań.

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Jon Fosse – wybitny mistyk czy kiczowaty teolog?
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Czy Nobel dla Han Kang to słuszna decyzja?
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: „Wybraniec” – paszkwil na Trumpa czy uczciwa biografia?
Kultura
Ten bostoński zaśpiew
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Kultura
„Zwierzęta na wojnie”: O kocie, który poszedł na wojnę