Niedziela, kiedy tłumy zwolenników opozycji zalały ulice Warszawy, a PiS zorganizował show w katowickim spodku, to apogeum kampanii parlamentarnej. Może najbardziej charakterystyczna dla niej jest rozbieżność w ocenie liczebności Marszu Miliona Serc. Ludzie bliscy obozowi rządzącemu widzieli tam 60, może 100 tysięcy. Donald Tusk ogłosił już na początku imprezy: „Jest nas milion” i jego zwolennicy się tego trzymają. Ani jedni, ani drudzy nie mają sposobności (ale i chęci), aby choć spróbować to policzyć.
Są dwie sprzeczne, wykluczające się prawdy, z których jedna nie przegląda się w najmniejszym stopniu w drugiej. Donald Tusk i liderzy PiS z Jarosławem Kaczyńskim tego dnia w jednym byli zgodni: to najbardziej przełomowe wybory od roku 1989. No jeszcze w tym, że trzeba przekonać jak najwięcej nieprzekonanych.
Czytaj więcej
Po marszu miliona serc w Warszawie i konwencji PiS w Katowicach można postawić tezę, że doszło w polityce do swoistej zamiany miejsc. Dotychczas wielu komentatorów uważało, że opozycja nie ma programu i nie przedstawia wizji Polski, zaś PiS przekonuje wyborców, że ma pomysły i dotrzymuje słowa.
Poza tym była wizja czystej apokalipsy – po stronie przeciwnika. Premier Mateusz Morawiecki mówił z katowickiej trybuny, że stawką tych wyborów jest to, czy Polska „dalej będzie”. Rozumiem, że to refleks sporu o zakres suwerenności naszego państwa w Unii. Ale bitwa ma toczyć się między racją polską i racją niemiecką. Zdecydowanie za prosty to opis, za to zgodny z badaniami, z których wynikło, że należy prowadzić kampanię skrajnie negatywną, skoncentrowaną na dokładkę na samym Tusku.
Mordercy kontra „ryży”
Donald Tusk poszedł wszakże dalej, opisując wyborcze starcie jako bitwę Polski z PiS. Partia Kaczyńskiego została więc tym samym wyłączona z narodu. Jak sowieccy okupanci po roku 1944, do czego lider Koalicji Obywatelskiej snuł aluzyjne analogie. A co z jej zbliżającym się do 40 proc. elektoratem? Mamy według jego słów walkę narodu (całego?) z samą władzą, autorytarną, skorumpowaną i obrzydliwą. Walkę porównywalną ze zrywem Polaków w latach 1980–1981.