Viktor Orbán chce wrócić do czasów Miklósa Horthyego – Węgry śnią o potędze

Dzisiaj na Węgrzech kwitną podobne jak w epoce Horthyego sny o potędze, co pociąga za sobą hasła rewizjonizmu. A Viktor Orbán podsyca je w swoich wystąpieniach, zamiast zajmować się teraźniejszością. Dokąd prowadzą Węgrów jego wielkie plany i wizje?

Publikacja: 06.10.2023 17:00

Artystka tworzy mural przedstawiający Viktora Orbána, na ścianie w Staro Zhelezare w Bułgarii, gdzie

Artystka tworzy mural przedstawiający Viktora Orbána, na ścianie w Staro Zhelezare w Bułgarii, gdzie co roku odbywa się festiwal murali

Foto: AFP

W każdym systemie samowładczym czy wprost autorytarnym, a takie cechy przejawia coraz bardziej system polityczny na Węgrzech, punktem wyjścia do wszelkich ocen i analiz są słowa wodza narodu, w tym przypadku Viktora Orbána. Akurat ten polityk nie stroni od podsumowań i roztrząsania obecnej sytuacji zarówno we własnym kraju, jak i na świecie. Orbán bowiem coraz bardziej kreuje się na lidera nie tyle regionalnego, co światowego formatu.

Dowód stanowią jego trzy letnie wystąpienia, o których stało się głośno nie tylko na Węgrzech. Najpierw, pod koniec lipca, po raz kolejny wystąpił w miejscowości Baile Tusnad (Tüsnádfürdő) przed młodzieżą seklerską (węgierskich górali zamieszkałych na terenie Rumunii). Właśnie tam w 2014 r. zdefiniował swój system jako „nieliberalną demokrację”, a w 2018 r. wypowiedział pamiętne słowa: „30 lat temu, to my w Europie Środkowej szliśmy do Europy, a teraz to Europa przyjdzie do nas”.

Tym razem mocno wyeksponował tezę, iż świat znajduje się na krawędzi wybuchu trzeciej wojny światowej, jak też powtórzył znaną mantrę, zgodnie z którą świat Zachodu chyli się ku upadkowi, a najbardziej Unia Europejska. Powtórzył swą znaną tezę, że jest to podmiot „bogaty, lecz słaby”. Natomiast przyszłość należy do Azji, choć w chwaleniu Chin nie był do końca precyzyjny.

Czytaj więcej

Węgry nie zmieniają stanowiska. Zamierzają blokować pomoc wojskową UE dla Ukrainy

Wojna i idea narodowa

W drugim programowym wystąpieniu, na imprezie krajowych kręgów narodowych i konserwatywnych, w Tihany nad Balatonem, węgierski premier skupił się mocniej na idei narodowej. Jednoznacznie dał do zrozumienia, że jest przywódcą wszystkich Węgrów, także tych rozsianych po rozległej diasporze. Ponadto nakreślił świetlaną przyszłość czekającą Madziarów, co nie do końca pokrywa się z bieżącą, trudną sytuacją w kraju.

Orbán nie każe się zajmować często skrzeczącą teraźniejszością, lecz kreśli wspaniałe wizje przyszłości, oczywiście pod jego przywództwem („co najmniej do 2030 r.”, jak wielokrotnie i przy rożnych okazjach podkreślał). W Tihany lał miód w uszy słuchaczy, mówiąc: „mamy obszar przypominający serce, które bije, raz się kurczy, raz rozszerza… teraz akurat jesteśmy w fazie skurczu, ale przecież jest faktem, że istnieje taki obszar w Niecce Karpackiej, gdzie mówi się naszym, węgierskim językiem. Przez 1100 lat się nim zajmujemy i dosłownie my go porządkujemy”.

Naturalnie, nikt z zebranych nie miał żadnych wątpliwości, że chodzi o cały obszar zamieszkały przez Węgrów, a nie tylko terytorium wyznaczone na mapach. To nic innego, jak obszar Korony św. Stefana i Wielkich Węgier. I to na nim bije węgierskie serce i rysuje się wspaniała przyszłość. Mówca na koniec zapewnił: „Naprawimy wszystko to, co sknocono przed nami, wszystko znajdzie się na swoim miejscu. Będziemy wielcy, będziemy silni, będziemy cieszyli się szacunkiem”.

Czytaj więcej

Jędrzej Bielecki: PiS porzuca Ukrainę i podporządkowuje politykę zagraniczną sondażom

Zawsze po stronie Rosji

Oczywiście miał na myśli nie tylko Węgrów, ale też innych, do których zwrócił się w odmienny sposób, udzielając – kolejnego już – wywiadu gwiazdorowi amerykańskiej prawicowej telewizji, a ostatnio internetu, Tuckerowi Carlsonowi. Rozmowa ta odbiła się szerokim echem na całym świecie, nie dziwi też jej wysoka oglądalność, skoro węgierski przywódca oznajmił, że „trzeba wezwać z powrotem Trumpa… jedynie Donald Trump po powrocie do władzy może uchronić nas przed wojną”.

Ale węgierski premier poszedł jeszcze dalej i stwierdził, że tezy mówiące o zwycięstwie Ukrainy w wojnie z Rosją „to nie tylko nieporozumienie, ale wprost kłamstwo. Nie jest to możliwe, gdyż Ukraińcy szybciej wyczerpią swe zapasy i żołnierzy, których mają mniej niż Rosjanie. W ostateczności to liczba żołnierskich butów na ziemi decyduje, tymczasem Rosjanie mają ich więcej”.

Co więcej, Rosja „staje się coraz silniejsza”, a odebranie Rosji Krymu „jest całkowicie nierealne”. Z kolei Ukraina sama, bez wsparcia z zewnątrz, natychmiast by przegrała. Toteż w tej sytuacji, „rozwiązanie leży w waszych, amerykańskich rękach”, a „wojnę mogą zakończyć jedynie Stany Zjednoczone”. A w istocie Trump, który „nie wszczął żadnej wojny, należycie traktował Koreańczyków z Północy, Rosjan, a nawet Chińczyków”. Gdyby był prezydentem w momencie wybuchu wojny, „nie pozwoliłby na to Rosjanom” i dlatego – w opinii Orbána: „Trump jest człowiekiem, który może uratować zachodni świat”. A co będzie, jeśli nękany przez organy sądownicze Trump jednak nie dojdzie do władzy? W Budapeszcie najwyraźniej nie ma planu B. Stawia się – i to jednoznacznie – na jednego konia.

Czytaj więcej

Historyczne spotkanie w Kijowie bez polskiego ministra. KO: Cała prawda o Jarosławie Kaczyńskim

Mniejsza o precyzję i szczegóły, ważny jest ton i narracja proponowana przez przywódcę węgierskiego narodu (podkreślmy: znacznie szerszego niż ten wyznaczony, oczywiście przez wielkie mocarstwa, na mapach). Jako taka jest ona na wszelkie możliwe sposoby rozwijana i podlegająca egzegezie przez kontrolowane przez rząd media. Weźmy ulubiony dziennik Viktora Orbána „Magyar Nemzet” (Węgierski Naród). Co piszą w nim publicyści? Jaki ton przybierają? Czym się zajmują? Jakie tezy stawiają?

Oczywiście powielają i szeroko cytują wystąpienia Orbána. Naturalnie eksponują „żywe tradycje konserwatywne”. Jednakże wielu kreatorów opinii na tych łamach idzie znacznie dalej i głębiej. Proponują rozwiązania, o których – bez wdawania się w oceny – może i u nas warto byłoby wiedzieć. Co więc najbardziej ich nurtuje?

Horthy na pomniki!

4 września minęło 30 lat od sprowadzenia do rodzinnej miejscowości Kenderes na wschodzie kraju prochów admirała Miklósa Horthyego, dominującego na węgierskiej scenie politycznej w latach 1920-1944. Uroczystościom tym towarzyszyły kontrowersje, gdyż społeczeństwo węgierskie do dziś jest mocno podzielone w ocenie historycznej roli tego polityka. Niemniej mocno wyeksponowano rangę i znaczenie tego „wielkiego patrioty” dla dziejów kraju.

Attila Zsolt Borbely otwarcie wezwał do „sprawiedliwej oceny” Horthyego i stwierdził bez niedomówień: „Egzystencjalne i pierwszorzędne wyzwanie polityki narodowej nakazuje, by odnowiciel narodu, rozbitego w Trianon i sprawiającego wrażenie niezdolnego do życia, Miklós Horthy odzyskał należną mu pozycję w świadomości społecznej, by jego imieniem nazywano najważniejsze ulice, a w centrach miast na eksponowanych miejscach znalazły się jego pomniki”.

I takie pomniki, popiersia i tablice są już na Węgrzech odsłaniane, choć jeszcze nie na masową skalę. Wyraźnie jednak rośnie apoteoza „epoki Horthyego”. Pojawiają się podobne jak wtedy marzenia o potędze oraz – coraz mniej skrywana – chęć rewizji granic. Starannie przemilcza się natomiast, czym tamta epoka się skończyła – wojenną klęską i ponownym dyktatem ze strony zwycięskich mocarstw po drugiej wojnie światowej.

Horthy to synonim trudnej, węgierskiej historii. Rewizja bolesnych ustaleń traktatu z Trianon (1920) była osnową i podstawowym punktem odniesienia jego polityki zagranicznej. Jak wiadomo, zaprowadziła Węgry najpierw w objęcia Włoch Mussoliniego, a potem hitlerowskich Niemiec. I to z ich nadania odzyskano część utraconych ziem na mocy tzw. arbitraży wiedeńskich (1938 i 1940 r.), a potem ponownie je utracono, w wyniku kolejnego narzuconego traktatu, z Paryża z 10 lutego 1947 roku.

Ukraina nie ma przyszłości

Jeden z tych obszarów, Ruś Zakarpacką (Kárpátalja), odzyskali Węgrzy sami, korzystając z zajęcia Czechosłowacji przez Hitlera i wprowadzając tam 15–18 marca 1939 r. własne wojska. Ten obszar po drugiej wojnie światowej na mocy wspomnianego traktatu paryskiego też utracono, ale ostatnio znów jest o nim głośno.

Obecne cele Węgier zaczynają być podobne do tych z okresu Horthyego. Potwierdził tę nową politykę wpływowy polityk Fideszu, minister János Lázár

Chodzi o szacowaną na 150 tys. osób zamieszkałą tam mniejszość węgierską (ostatnio pomniejszoną przez wojnę), o której przypomniano sobie w kontekście ukraińskiej ustawy o szkolnictwie, nakazującej naukę ukraińskiego jako języka narodowego. Temat nabrał jeszcze większej wagi po rosyjskiej inwazji z lutego 2022 roku. Propagandę w Budapeszcie ustawiono tak, by „nie posyłać węgierskich chłopców na front” gdzieś tam w Donbasie.

Do tych spraw nawiązuje Zsolt Jeszenszky, syn Gézy Jeszenszkyego, ministra spraw zagranicznych w pierwszym demokratycznym rządzie Józsefa Antalla po 1990 roku, stojącego dziś w otwartej opozycji do Orbána. Niemniej Zsolt zajmuje zupełnie inne stanowisko, popiera Orbána i jego postulaty. W tym tekście, powołując się na ojca, stawia tezę, że nowo rodząca się Ukraina podczas rokowań nad dwustronnym traktatem podstawowym, podpisanym już 1991 r., zaproponowała Węgrom… zwrot Rusi Zakarpackiej. Jednakże zawsze ostrożny i świetnie znający bolesną historię kraju premier Antall tej propozycji nie przyjął, argumentując: „dla nas najważniejszy jest Siedmiogród”, a przy tym „nie chcemy odrodzenia Małej Ententy” (czyli ponownej współpracy, wymierzonej w Węgry ze strony Rumunii, Czechosłowacji i Serbii).

Warto, by stawiane w tym tekście tezy skonfrontowano ze źródłami ukraińskimi, ale i tak jest to wielce interesujący artykuł, podobnie jak niektóre zawarte w nim sformułowania. Autor nie idzie, co prawda, tak daleko jak Gergely Hut, który odrzucenie tamtej ukraińskiej oferty określił mianem „zdrady ojczyzny”. Daleko mu też do głośnego prawicowego historyka (zresztą wiceministra obrony w gabinecie Antalla, już wtedy usuniętego ze stanowiska za… skrajne poglądy) Ernő Raffaya, mówiącego iż „dzisiaj pojawia się szansa rewizji granic”.

Jeszenszky nieco niuansuje swe stanowisko, ale jego wywód pozostaje mocny w wymowie. Pisze: „Jak bardzo chcielibyśmy odzyskać utracone ziemie (wbrew opinii Słowaków, Rumunów, Serbów, postkomunistów i liberałów, oraz histerii wzniecanej przez wewnętrznych i zewnętrznych wrogów naszego narodu…), to jednak obecna sytuacja polityczna nie czyni tego scenariusza możliwym”.

Czytaj więcej

Węgrzy sprowadzają cudzoziemców. Zarabiają pośrednicy związani z partią Orbana

Co jednak nie znaczy – wywodzi następnie autor – że sytuacja jest beznadzieja i nie może ulec zmianie. I w tym kontekście nawiązuje do cytowanych powyżej słów Viktora Orbána wypowiedzianych w Tihany, mówiących o „pulsującym sercu Węgier”, a kończy wywód stwierdzeniem: „Teraz jesteśmy w fazie skurczu, ale kto wie, kiedy i jak ponownie nadejdzie czas ekspansji (expanziv szakasz)”.

Jak widać, obecne cele zaczynają być podobne do tych z okresu Horthyego. Potwierdził tę nową politykę wpływowy polityk Fideszu, minister János Lázár. Na uroczystościach rocznicowych w Kenderes 4 września powtórzył swą wcześniejszą, niezwykle pozytywną ocenę Horthyego, po raz pierwszy sformułowaną w listopadzie 2019 roku. Zgodnie z nią admirał, przez dekady definiowany na Węgrzech i poza nimi jako wręcz faszysta lub półfaszysta i autokrata, był zupełnie kimś innym: „wyjątkową głową państwa, prawdziwym patriotą i bohaterskim żołnierzem”. A obecny gabinet, co podkreślił premier w wywiadzie dla Carlsona, wyjątkowo ceni sobie właśnie patriotyzm.

Bronić Europy, nie Brukseli

Narodowe cele nie współgrają z federalizacyjnymi pomysłami Wspólnoty oraz samą ideą głębszej integracji europejskiej. Orbán od dawna jest jawnym suwerenistą, a Unię Europejską, utożsamianą w potocznym języku rządowej propagandy ze złowrogą „Brukselą”, uznaje za siedlisko zła i błędnych koncepcji.

Jak wygląda to w mediach, pokazał 4 września jeden z bardziej znanych i wziętych publicystów „Magyar Nemzet” Tamás Fricz w tekście zatytułowanym „W obronie Europy, przeciwko Brukseli”. Podważył on samą ideę równości państw członkowskich, a potem mocno rozwinął – forsowaną od lat przez premiera Orbána – koncepcję, że w istocie rzeczy za UE i całą ideą integracji stoją siły ponadnarodowe, kosmopolityczne, globaliści i liberałowie, począwszy od wywodzącego się z Węgier, ale złowrogiego George’a Sorosa (tekst opatrzono jego zdjęciem z przewodniczącą komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen), przez „polskiego masona” Józefa Retingera (loże masońskie to ostatnio ulubiony temat Ernő Raffayego, napisał o tym kilka książek), Davida Rockefellera i aż po grupę Bilderberg. To na konferencji tej ostatniej zdaniem autora w 1956 r. zaprojektowano utworzenie EWG.

Takie korzenie i cała historia integracji, w którą poza instytucjami unijnymi wpleciono również „utworzoną z pieniędzy Sorosa Europejską Radę Spraw Zagranicznych – ECFR”, dowodzą według autora tego, że: „łatwo można przewidywać, czego należy się spodziewać w najbliższych latach i dziesięcioleciach od Unii Europejskiej. Jedno jest pewne: będzie to dokonywana krok po kroku utrata suwerenności państw członkowskich na rzecz rozbudowy organizmu o charakterze imperium. Czy tego chcemy? A precyzyjniej: chcemy w tym brać udział czy nie?”.

Na te pytania Fricz ma jednoznaczną odpowiedź i dodaje „jeszcze jedną, bardzo ważną kwestię: gdyby jednak zdarzyło się, że wybierzemy wyjście z Unii Europejskiej, to przecież nie będzie oznaczać wyjścia z Europy… jeśli w wyborach europejskich 2024 r. nie zdarzy się jakiś cud i mimo wszystko pojawi się pomysł – oczywiście, nie natychmiast, lecz taktycznie, strategicznie i historycznie dobrze przygotowany – wyjścia z Unii, to wówczas będziemy działali nie przeciwko Europie, lecz w jej obronie”.

Przyszłość leży na Wschodzie

Te trzy płaszczyzny oceny, taktyczna, strategiczna i historyczna, to proste odwołanie do słów Viktora Orbána z jego ostatniego wystąpienia w Tüsnádfürdő. Słowa wodza są twórczo interpretowane. A czyny? Czy też dowodzą tezy „obrony Europy”?

Chyba nie do końca, jeśli weźmiemy pod uwagę, kto znalazł się w loży honorowej podczas niedawnego święta narodowego 20 sierpnia: obok gościa honorowego, prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana, byli tam m.in. prezydent Serbii Alaksandar Vučić, kontrowersyjny przywódca Serbów bośniackich Milorad Dodik, przywódcy z Azerbejdżanu, Turkmenistanu i Uzbekistanu, a nawet reprezentanci Tatarstanu. Byli też politycy już obaleni, Janez Janša ze Słowenii oraz Andrej Babiš z Czech (zaproszony był tez Sebastian Kurz z Austrii) – wszyscy znani, jak Orbán, z kursu antyliberalnego. Nie było natomiast nikogo ani z UE, ani nawet z krajów wyszehradzkich, których kancelarie potwierdziły, że nie otrzymały na te uroczystości zaproszenia.

Zamiast integracji europejskiej i regionalnej Viktor Orbán wyraźnie stawia na – forsowane od dawna – „otwarcie na Wschód”, jak też od niedawna na sojusz z narodami turańskimi, czyli tureckojęzycznymi. A sojusz z Turcją, który wyjaśniał tuż po tym święcie w cotygodniowym programie w Radiu Kossuth, jest po to, że „to ona daje gaz: są z nami Turcy, mamy gaz, nie ma Turków – nie ma gazu”. Nie dodał oczywiście, że nie jest to gaz turecki, tylko rosyjski – i to, jak potwierdzają eksperci, otrzymywany po wyższej cenie niż te obowiązujące na terenie UE.

Czytaj więcej

Gazowe plany Węgier, już nie tylko Gazprom

Goście przybywający do Budapesztu (nie było go w loży, ale tuż po święcie 20 sierpnia znalazł się w stolicy Węgier emir Kataru) mówią wiele o tamtejszych rządach. Z kolei głębokie przekonanie Orbána o zwycięstwie Rosji w wojnie, a przy tym bezustanne naigrywanie się z władz Ukrainy, że nie są suwerenne, za to podtrzymywane na zachodniej kroplówce, a przy tym mocno skorumpowane. One „kłamią codziennie”, jak mówił Carlsonowi, no i nade wszystko są słabe, stawia Węgry w otwartej opozycji do Zachodu, NATO i UE. Ta ostatnia jest przy tym przedmiotem wyjątkowo ostrych ataków. Prawdopodobnie dlatego, iż Węgry nie otrzymały środków na tamtejsze KPO, a inne też są zagrożone z racji zarzutów korupcyjnych rozpatrywanych w Trybunale Sprawiedliwości UE.

Nie zmieniła tego niedawna wizyta w Kijowie pani prezydent Katalin Novák, która forsowała tam, wspieraną przez Watykan (gdzie udała się natychmiast po Kijowie) koncepcję planu pokojowego. Obóz rządzący na Węgrzech prezentuje siebie jako pokojowy (béke parti), podczas gdy powiązana z międzynarodówka liberalną, a nawet grupą Bilderberga opozycja przedstawiana jest jako „zwolennicy wojny” (háborupartiak). I nikt, dosłownie nikt w głównym nurcie węgierskich mediów, nie nazywa teraz Rosji agresorem.

Dekrety i ręczne sterowanie

Ten krótki wgląd w ostatnie wypowiedzi charyzmatycznego przywódcy oraz wspierających go mediów dowodzi, że Viktor Orbán jest konsekwentny i nadal trzyma się wypowiedzianej jeszcze w początkach poprzedniej dekady, a znacznie wcześniej przez niejakiego Mao Zedonga, formuły, zgodnie z którą „wiatr ze Wschodu pokona wiatr z Zachodu”. To była jego mantra w odpowiedzi na kryzys 2008 roku. Przyznał to wprost przed dwoma laty, 10 września 2021 r. na otwarciu roku akademickiego wspieranego przez Partię Obywatelską – Fidesz, Mathias Corvinus Collegium, zamienionego w kuźnię tej partii. Głównym mówcą był wtedy prof. Niall Ferguson, autor m.in. książki „Cywilizacja”, gdzie zapowiadał zmierzch potęgi Zachodu i świat wielobiegunowy. Węgierski premier powiedział zebranym, że „książki Fergusona były dla niego niezwykle ważne, o wyjątkowej wartości”, jak też stanowiły „wyjątkową inspirację”. Wyeksponował szczególnie tezę Fergusona, że w ponownym odrodzeniu Chin i świata niezachodniego „nie ma nic szczególnego”. Co więcej, „centrum światowej gospodarki leży na Wschodzie”. To stąd wzięła się jego, Viktora Orbána, głośna „strategia otwarcia na Wschód” (Keleti nyitás).

Tyle tylko, że dzisiaj mamy już zupełnie inny świat, z wojną tuż u naszych granic, gospodarczymi konsekwencjami pandemii, a nade wszystko zamieszanie na scenie światowej, czemu sporo uwago poświęcił Orbán w wypowiedzi w Tüsnádfürdő. Głosi on hasła pokojowe, ale prezentuje wizję europejskiej i światowej zawieruchy. Czyżby na tych ostatnich mu zależało? Bo wtedy, w takiej mętnej wodzie, mógłby przyspieszyć i wzmocnić tętno węgierskiego serca, o czym mówił?

Jedno jest pewne: dzisiaj na Węgrzech ponownie kwitną, jak w epoce Horthyego, sny o potędze, co pociąga za sobą hasła rewizjonizmu. Autokraci mają się dobrze, a demokraci nie zawsze są mile widziani. Naród żywiony jest podniosłymi hasłami, ale rzeczywistość skrzeczy – Węgry już od niemal roku pogrążone są w recesji, inflacja nadal jest najwyższa w UE, a nowych inwestycji, poza chińskimi fabrykami akumulatorów, wokół których było sporo ekologicznego zamieszania, wciąż jest niewiele. Ręczne sterowanie gospodarką i – nadal – rządy dekretami (najpierw przez covid, teraz przez wojnę) na razie nie przynoszą zysków. Można natomiast cieszyć się z wielkich planów i wizji wodza narodu. Jak długo może trwać taki stan? Tego nie wie nikt.

O autorze:

Autor jest profesorem w Centrum Europejskim UW. Przez lata był dyplomatą na Węgrzech, jest m.in. autorem tomu „Węgierski syndrom Trianon”


W każdym systemie samowładczym czy wprost autorytarnym, a takie cechy przejawia coraz bardziej system polityczny na Węgrzech, punktem wyjścia do wszelkich ocen i analiz są słowa wodza narodu, w tym przypadku Viktora Orbána. Akurat ten polityk nie stroni od podsumowań i roztrząsania obecnej sytuacji zarówno we własnym kraju, jak i na świecie. Orbán bowiem coraz bardziej kreuje się na lidera nie tyle regionalnego, co światowego formatu.

Pozostało 98% artykułu
Cywilizacja
Krzysztof M. Maj: Kto się buntuje na Uniwersytecie
Cywilizacja
UE rezygnuje z obostrzeń klimatycznych. Europa jest na nie za biedna
Cywilizacja
W kampanii wyborczej strach jest po obu stronach – zarówno w PiS, jak i w KO
Cywilizacja
Młodzi nie oglądają kablówki, ale telewizja wciąż trzyma się mocno
Materiał Promocyjny
Mazda CX-5 – wszystko, co dobre, ma swój koniec
Cywilizacja
Dlaczego obecna kampania wyborcza jest inna niż wszystkie poprzednie?
Materiał Promocyjny
Jak Lidl Polska wspiera polskich producentów i eksport ich produktów?