Gdy wybuchła wojna, wielu Ukraińców znad Morza Czarnego czy Zakarpacia rzuciło się do ucieczki. Chcieli dotrzeć do Polski, gdzie mają rodziny czy znajomych. Ale z Odessy do przejścia w Medyce trzeba jechać ok. 900 km, i to przez ogarnięty wojną kraj, po zatłoczonych drogach, z ryzykiem rosyjskich nalotów. Za to do granicy mołdawskiej jest stamtąd zaledwie 60 km.
Lekcja geografii
Nic więc dziwnego, że około 100 tys. uchodźców dotarło do Polski przez inne kraje. Niestety, specustawa gwarantująca ułatwione osiedlanie się w Polsce dotyczy tylko uciekinierów wojennych, którzy przyjechali bezpośrednio do naszego kraju.
Czytaj więcej
Pierwsze dni obowiązywania nowego prawa dla uchodźców pokazały, ile jest w nim niedociągnięć.
Efekt? Przez kilka dni obowiązywania specustawy zdarzyło się wiele przypadków, gdy tacy uchodźcy – najczęściej kobiety z dziećmi – wracali na Ukrainę, ponosząc koszty, ryzykując życie i zdrowie tylko po to, by ponownie wjechać do Polski i uniknąć standardowej procedury osiedleńczej. Wprawdzie jest ona gwarantowana prawem, ale owe 100 tys. osób musiałoby ustawić się w kolejce po stosowne zaświadczenie o tzw. ochronie tymczasowej. Okienko wydające taki dokument jest tylko jedno w całym kraju – w Urzędzie ds. Cudzoziemców w Warszawie.
Rząd odrobił lekcję geografii dopiero w czwartek. – Z Odessy do Polski najlepiej jechać przez Mołdawię i Rumunię – przyznał wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Maciej Wąsik, zapowiadając zniesienie przepisu uzależniającego uproszczone procedury dla uchodźców od przyjazdu bezpośrednio do Polski. Nowelizacja ma szerokie poparcie klubów w Sejmie i formalnie wyjdzie z Komisji Spraw Wewnętrznych. Wcześniej, mimo sugestii opozycji i poprawek Senatu, PiS i sprzymierzone z nim ugrupowania były przeciw takim zmianom.