W istotę pełnomocnictwa procesowego wpisana jest możliwość udzielenia dalszego pełnomocnictwa adwokatowi lub radcy prawnemu, a co za tym idzie, także aplikantowi jednego z tych zawodów. O ile dla osób z branży zlecanie i „łapanie stójek”, czyli powierzanie i przyjmowanie zleceń na stawiennictwa przed sądem nie jest tajemnicą, o tyle ich okoliczności mogłyby zaskoczyć niejednego klienta. Tym zaś, których nerwy są słabsze, uświadamiania się nie polecam.
Ogłoszenie o treści: „Sąd Rejonowy w mieście X, data 13 sierpnia 2024, godzina 9:00 i 10:15, sprawa o alimenty (dwie sprawy o alimenty jedna o 9 druga sprawa o godz. 10.15 – dwóch braci). Proszę o sms ze stawką oraz imieniem i nazwiskiem na nr telefonu XXX- XXX – XXX”, dodane około godziny 16 w dniu poprzedzającym rozprawę nikogo, kto zna realia tego rynku, nie dziwi. Choć jak sądzę, powinno. Rzecz jasna, każdemu czasami coś może wypaść. Sytuacja losowa, prywatna komplikacja, zawodowe spiętrzenie obowiązków i wywołana nim konieczność priorytetyzowania spraw wymagających własnego zaangażowania to coś, co może dotknąć wszystkich. Wcale jednak niemała część środowiska zawodowych pełnomocników, tak jak z grup dyskusyjnych czyni sobie miejsce profesjonalnego „help desku” w prowadzeniu kancelarii, tak na forum substytucyjnym niejako zarządza terminami w sprawach klientów. Nie wiem, co za tym stoi, więc formułuję pytania.
Czytaj więcej
Rola adwokata w procesie nie ogranicza się do przekazywania wniosków klienta.
Czy osoby, które permanentnie powierzają stawiennictwa, są ofiarami dotykającej ich kancelarię klęski urodzaju? Może nie wykazują asertywności w przyjmowaniu nowych spraw? Nie wykluczam, że goniąc za pieniądzem, nie gardzą żadną złotówką. Wydaje mi się jednak, że odpowiedzialne podejście do klientów nie powinno zakładać losowania, kto w danym dniu będzie ich reprezentował w sprawie. Tym zaś zdaje się szukanie zastępstwa na „za pięć dwunasta”, a negatywna ocena opisanego stanu rzeczy wynika z jego znajomości z obu stron – jako aplikanta i jako adwokata. Wprawdzie przed kilkunastu laty, oprócz systemu poleceń pocztą pantoflową, stawiennictwo można było przyjąć za sprawą portalu zastępstwo.pl, a dziś mamy liczne grupy na platformie X, ale mechanizm tej współpracy jest taki sam. Dość dobrze pamiętam, jak przemierzałam stolicę w późnych godzinach wieczornych, by odebrać teczkę z materiałami, a jeszcze lepiej, że po wielokroć zapewniano mnie, że tego robić nie muszę, w myśl zasady, że znajomość akt osłabia impet obrończy. Rzadkością było zaznajomienie mnie ze sprawą, a normą zapewnienie, że na rozprawie nie wydarzy się nic (pomijając, jak się okazywało, wysokie prawdopodobieństwo wygłoszenia mowy końcowej albo przesłuchania kilkorga świadków). Choć z perspektywy aplikanta takie „stójki” to doskonała szkoła adwokackiego życia, niewiarygodnie wartościowa lekcja obycia i samodzielności oraz materiał naukowy, którego wagi nie da się przecenić – jest to także lekcja odbywana na żywym organizmie. Jako klient nie chciałabym być doświadczalną świnką, a jako adwokat nie ryzykowałabym powierzenia sprawy (w której ktoś mi zaufał) anonimowej w istocie postaci z sieci.
Relacja klienta z adwokatem lub radcą prawnym oparta jest na wzajemnym zaufaniu niezależnie od tego, czy myślimy o sprawie z wyboru czy z urzędu. Choć system zastępstw jest rzeczą pożądaną przez profesjonalnych pełnomocników i stanowi doskonały materiał do nauki zawodu przez aplikantów, myślę, że każdy z nas powinien wiedzieć, że sieć anonimowych substytutów to nie jest kierunek, który warto w toku praktyki obrać. Jeśli nie w imię dobra klienta, to przynajmniej z tej przyczyny, że na koniec dnia to my odpowiadamy za cudze błędy. Wróć: za swoje, w wyborze.