Jak pokazały wydarzenia ostatnich ośmiu lat w Polsce, orzecznicze rozróżnienie między rzekomo nieszkodliwym niedemokratycznym programem pozostającym w sferze deklaracji i słów, a niedemokratycznymi metodami osiągnięcia swych celów nie sprawdziło się i miało katastrofalne dla III RP konsekwencje. Proces przejmowania państwa prawa pod pozorami przestrzegania demokracji często zaczyna się od słów. Jedynie słuszna opcja polityczna (wówczas na tym etapie jeszcze w opozycji) atakuje przeciwników jako zdrajców i kolaborantów. Przeciwnik polityczny staje się wrogiem, który nie ma prawa brać udziału w życiu publicznym i walczyć o mandat demokratyczy. Spór polityczny – sól demokracji – jest w konsekwencji eliminowany, skoro tylko jedna strona sceny politycznej jest prawomyślna, rozumie ludzi i reprezentuje ich interesy. Cała reszta jest wykluczana. Wobec nienawistnego sposobu uprawiania polityki i odrzucania reguł demokratycznej gry system demokratyczny nie może nie reagować i czekać, aż słowa staną się zaczynem do konkretnych działań. Amerykański politolog Juan Linz już w latach 80. XX w. pisał, jak zachowania polityków mogą demokrację wzmocnić, albo ją zniszczyć. Wyróżniał „nielojalną opozycję” i „półlojalne zachowanie”. Nielojalna opozycja odmawia legitymizacji systemu demokratycznego i konstytucji. Jest gotowa użyć manipulacji, kłamstwa, by walczyć z przeciwnikami politycznymi, których traktuje jak zdrajców i przedstawicieli obcych interesów. „Półlojalne zachowanie” ma miejsce, gdy polityk zachęca, toleruje, traktuje z przymrużeniem oka i uzasadnia działania, które przekraczają granice pokojowego i zgodnego z obowiązującym prawem działania politycznego w demokracji.
Pogarda i nienawiść
Kierując się tymi wskazówkami, łatwo było ocenić, którzy aktorzy polskiej sceny politycznej mieścili się w granicach akceptowalnej krytyki państwa i jego organów oraz zasługiwali na korzystanie z przywilejów, jakie daje im system demokratyczny. Nie ma żadnej wątpliwości, że PiS zawsze był klasycznym przykładem nielojalnej opozycji. Odrzucał obowiązujący w Polsce system prawny i Konstytucję z 1997 r., której nigdy nie akceptował jako swojej. W konsekwencji z definicji ustawiał się w opozycji do jej wartości i zasad obowiązującej konstytucji. Pogardliwie mówił o zmianach po 1989 r. jako wyniku zgniłego kompromisu okrągłostołowego. III RP była państwem obcym, fantazmatem, a więc należy ją i jej instytucje unicestwić, i zbudować nowe, lepsze. Tolerował bojówki faszystowskie, siał nienawiść, zachęcał do agresywnych zachowań w tzw. marszach niepodległościowych. Wykluczał ze wspólnoty. Piętnował. Antagonizował. Do języka dyskursu publicznego zostały wprowadzone terminy „odzyskamy”, „zdobędziemy”, „zakończymy okres zniewolenia” etc. Antagonizm, nienawiść i brak akceptacji dla innych, ponieważ są „inni” stały się cechami charakterystycznymi narracji, która zdominowała ciemne dla państwa prawa lata 2015–2023.
Czytaj więcej
Czy jesteśmy gotowi bronić naszego systemu konstytucyjnego, gdy jest atakowany od wewnątrz? Czy pamięć o „Nigdy więcej” ma jeszcze jakieś znaczenie?
To nie była tylko dopuszczalna krytyka przeciwnika politycznego właściwa każdemu systemowi demokratycznemu, który akceptuje spór w granicach obowiązującego prawa i systemu konstytucyjnego. Raczej chodziło o odrzucenie i zdezawuowanie wroga, który nie ma prawa nawet istnieć i walczyć o mandat demokratyczny. Gdy więc w końcu PiS przejął władzę, przeprowadził antykonstytucyjny zamach stanu, bo tego wymagał program głoszony od lat, o którym wszyscy wiedzieli… A jednak, mimo tych wszystkich znaków, obowiązujący w Polsce system demokratyczny przyzwalał i odwracał głowę, akceptując „konia trojańskiego” pasącego się na łące demokracji liberalnej III RP i zarazem gardzącego nią i postrzegającego w niej swojego śmiertelnego wroga. Gdy koń podniósł głowę i został w końcu wpuszczony „do miasta”, zrobił to co zrobił: zmienił jego konstytucyjny profil.
Dlaczego jednak obronne działania wyprzedzające nie nastąpiły wcześniej? Przyczyn było wiele. Prymitywizacja życia publicznego, upadek elit politycznych, które nie kierowały się dobrem państwa i nie wychodziły swoją wyobraźnią poza najbliższe wybory i sondaż, ale wszystko sprowadzały do bieżącej polityki zarządzania problemami, a nie rządzenia. Debata o dobru wspólnym i państwie była pozorowana i sprowadzana do rytualnego tańca poprawności politycznej. W tych warunkach, prawdziwe przesłanie „demokracji walczącej” – ochrona podstaw systemu i wartości demokratycznego państwa – nigdy nie były rozumiane i doceniane. Dzisiaj łatwo zapomnieć o straconych szansach rozliczenia działań pierwszego rządu PIS, gdy był na to czas. Do postawienia ówczesnego ministra sprawiedliwości (i późniejszego architekta zniszczenia polskiego wymiaru sprawiedliwości w latach 2015–2023), przed Trybunałem Stanu zabrakło pięciu głosów posłów, którzy nie przyszli na posiedzenie Sejmu. Organy państwa III RP mogły bronić demokracji na wiele sposobów. Nie tylko delegalizując i piętnując antydemokratyczne partie i ruchy, ale także odmawiając np. marszów czy zgromadzeń, których jedynym i głównym celem jest kwestionowanie ustroju państwa i jego konstytucyjnych podstaw, czy też szerzenie nienawiści. Czekanie w bierności i w naiwnościci, że system demokratyczny będzie na tyle otwarty i tolerancyjny, by te akty wrogości wobec siebie akceptować, zapowiadało katastrofę. Gdy w końcu liberalna Polska zaczęła rozumieć swoje zobowiązanie do działania obronnego, było już niestety za późno.