Tomasz Tadeusz Koncewicz: Polska demokracja i koń trojański

Państwo musi umieć antycypować i zachowywać czujność, a nie czekać biernie, co się może wydarzyć. To więcej niż przywrócenie praworządności.

Publikacja: 17.01.2024 02:00

Tomasz Tadeusz Koncewicz: Polska demokracja i koń trojański

Foto: Adobe Stock

Jak pokazały wydarzenia ostatnich ośmiu lat w Polsce, orzecznicze rozróżnienie między rzekomo nieszkodliwym niedemokratycznym programem pozostającym w sferze deklaracji i słów, a niedemokratycznymi metodami osiągnięcia swych celów nie sprawdziło się i miało katastrofalne dla III RP konsekwencje. Proces przejmowania państwa prawa pod pozorami przestrzegania demokracji często zaczyna się od słów. Jedynie słuszna opcja polityczna (wówczas na tym etapie jeszcze w opozycji) atakuje przeciwników jako zdrajców i kolaborantów. Przeciwnik polityczny staje się wrogiem, który nie ma prawa brać udziału w życiu publicznym i walczyć o mandat demokratyczy. Spór polityczny – sól demokracji – jest w konsekwencji eliminowany, skoro tylko jedna strona sceny politycznej jest prawomyślna, rozumie ludzi i reprezentuje ich interesy. Cała reszta jest wykluczana. Wobec nienawistnego sposobu uprawiania polityki i odrzucania reguł demokratycznej gry system demokratyczny nie może nie reagować i czekać, aż słowa staną się zaczynem do konkretnych działań. Amerykański politolog Juan Linz już w latach 80. XX w. pisał, jak zachowania polityków mogą demokrację wzmocnić, albo ją zniszczyć. Wyróżniał „nielojalną opozycję” i „półlojalne zachowanie”. Nielojalna opozycja odmawia legitymizacji systemu demokratycznego i konstytucji. Jest gotowa użyć manipulacji, kłamstwa, by walczyć z przeciwnikami politycznymi, których traktuje jak zdrajców i przedstawicieli obcych interesów. „Półlojalne zachowanie” ma miejsce, gdy polityk zachęca, toleruje, traktuje z przymrużeniem oka i uzasadnia działania, które przekraczają granice pokojowego i zgodnego z obowiązującym prawem działania politycznego w demokracji.

Pogarda i nienawiść

Kierując się tymi wskazówkami, łatwo było ocenić, którzy aktorzy polskiej sceny politycznej mieścili się w granicach akceptowalnej krytyki państwa i jego organów oraz zasługiwali na korzystanie z przywilejów, jakie daje im system demokratyczny. Nie ma żadnej wątpliwości, że PiS zawsze był klasycznym przykładem nielojalnej opozycji. Odrzucał obowiązujący w Polsce system prawny i Konstytucję z 1997 r., której nigdy nie akceptował jako swojej. W konsekwencji z definicji ustawiał się w opozycji do jej wartości i zasad obowiązującej konstytucji. Pogardliwie mówił o zmianach po 1989 r. jako wyniku zgniłego kompromisu okrągłostołowego. III RP była państwem obcym, fantazmatem, a więc należy ją i jej instytucje unicestwić, i zbudować nowe, lepsze. Tolerował bojówki faszystowskie, siał nienawiść, zachęcał do agresywnych zachowań w tzw. marszach niepodległościowych. Wykluczał ze wspólnoty. Piętnował. Antagonizował. Do języka dyskursu publicznego zostały wprowadzone terminy „odzyskamy”, „zdobędziemy”, „zakończymy okres zniewolenia” etc. Antagonizm, nienawiść i brak akceptacji dla innych, ponieważ są „inni” stały się cechami charakterystycznymi narracji, która zdominowała ciemne dla państwa prawa lata 2015–2023.

Czytaj więcej

Koncewicz: „Demokracja walcząca” jako europejskie wyzwanie, zobowiązanie i przestroga

To nie była tylko dopuszczalna krytyka przeciwnika politycznego właściwa każdemu systemowi demokratycznemu, który akceptuje spór w granicach obowiązującego prawa i systemu konstytucyjnego. Raczej chodziło o odrzucenie i zdezawuowanie wroga, który nie ma prawa nawet istnieć i walczyć o mandat demokratyczny. Gdy więc w końcu PiS przejął władzę, przeprowadził antykonstytucyjny zamach stanu, bo tego wymagał program głoszony od lat, o którym wszyscy wiedzieli… A jednak, mimo tych wszystkich znaków, obowiązujący w Polsce system demokratyczny przyzwalał i odwracał głowę, akceptując „konia trojańskiego” pasącego się na łące demokracji liberalnej III RP i zarazem gardzącego nią i postrzegającego w niej swojego śmiertelnego wroga. Gdy koń podniósł głowę i został w końcu wpuszczony „do miasta”, zrobił to co zrobił: zmienił jego konstytucyjny profil.

Dlaczego jednak obronne działania wyprzedzające nie nastąpiły wcześniej? Przyczyn było wiele. Prymitywizacja życia publicznego, upadek elit politycznych, które nie kierowały się dobrem państwa i nie wychodziły swoją wyobraźnią poza najbliższe wybory i sondaż, ale wszystko sprowadzały do bieżącej polityki zarządzania problemami, a nie rządzenia. Debata o dobru wspólnym i państwie była pozorowana i sprowadzana do rytualnego tańca poprawności politycznej. W tych warunkach, prawdziwe przesłanie „demokracji walczącej” – ochrona podstaw systemu i wartości demokratycznego państwa – nigdy nie były rozumiane i doceniane. Dzisiaj łatwo zapomnieć o straconych szansach rozliczenia działań pierwszego rządu PIS, gdy był na to czas. Do postawienia ówczesnego ministra sprawiedliwości (i późniejszego architekta zniszczenia polskiego wymiaru sprawiedliwości w latach 2015–2023), przed Trybunałem Stanu zabrakło pięciu głosów posłów, którzy nie przyszli na posiedzenie Sejmu. Organy państwa III RP mogły bronić demokracji na wiele sposobów. Nie tylko delegalizując i piętnując antydemokratyczne partie i ruchy, ale także odmawiając np. marszów czy zgromadzeń, których jedynym i głównym celem jest kwestionowanie ustroju państwa i jego konstytucyjnych podstaw, czy też szerzenie nienawiści. Czekanie w bierności i w naiwnościci, że system demokratyczny będzie na tyle otwarty i tolerancyjny, by te akty wrogości wobec siebie akceptować, zapowiadało katastrofę. Gdy w końcu liberalna Polska zaczęła rozumieć swoje zobowiązanie do działania obronnego, było już niestety za późno.

Dziś, jutro, pojutrze

Przykładów wygodnych zaniechań i odwracania głowy było więcej, ale nie chodzi w tym miejscu o wyliczanki i przerzucanie się winą. Dzisiaj to już niczego nie zmieni, a patrzenie w przeszłość ma obecnie inną funkcję do spełnienia niż rozpamiętywanie straconych szans. Raczej niezbędne jest dzisiaj zrozumienie zgubnej reguły, która wcześniej rządziła jednostkowymi przypadkami: w przeszłości kalkulacja polityczna zwyciężała wierność konstytucji. Raczej dzisiaj, jutro i pojutrze, demokratyczne państwo musi umieć antycypować i zachowywać czujność wobec zagrożeń, a nie czekać biernie, co się może wydarzyć. Czasami oczekiwanie na zagrożenie jest początkiem końca i wyrazem naiwności systemu demokratycznego. Państwo nie może czekać z interwencją obronną, aż partia polityczna obejmie władzę i zacznie wprowadzać nowe porządki niezgodne z obowiązującą konstytucją. Pomiędzy słowami nienawiści i brutalnej kontestacji rzeczywistości a konkretnymi działaniami przebiega bardzo cienka linia. Państwa demokratycznego nie stać jednak na jej testowanie, ponieważ otrzeźwienie i działania obronne mogą przyjść zbyt późno, albo wcale. Gdy zagrożenie dla demokracji jest wystarczająco udokumentowane i grożące, trzeba działać „tu i teraz”. To jest lekcja z historii, którą w Polsce już raz zlekceważyliśmy. W 2024 r. i później nie możemy do tego dopuścić po raz drugi.

Wierność konstytucji jako drogowskaz

Na początku 2024 r. zapytajmy jeszcze raz: Dlaczego?

Dobrze zarządzane i urządzone państwo powinno przecież umieć nazwać to wszystko i rozliczyć w granicach obowiązującego systemu i przy wykorzystaniu instytucji i procedur państwa prawa. Tymczasem zamiast myślenia w kategoriach obrony dobra wspólnego (Rzeczypospolitej), dostawaliśmy wygodną krótkowzroczną politykę nierobienia nic i trwania w błogim przekonaniu, że demokracja obroni się sama. Odpowiadam więc: właśnie dlatego. Wobec wrogów demokracji i państwa prawa trzeba działać razem, sprawnie i czytelnie ogniskować swój wysiłek na obronie liberalnej konstytucji społeczeństwa otwartego. Muszą odłożyć do lamusa wygodne „to się na pewno nie wydarzy u nas”, bo to się właśnie wydarzyło u nas… Czas zacząć tak mówić i twardo bronić państwa i reguł demokracji liberalnej. Gdy na szali jest los polskiej demokracji liberalnej, to trzeba działać w jej obronie zdecydowanie „tu i teraz”, zapominając o różnicach w programach politycznych i małych osobistych ambicjach.

Gdy myślimy o demokracji walczącej, musimy pamiętać i powtarzać, że słowem kluczem dzisiaj, jutro i pojutrze musi być „wierność konstytucji”. Wierność konstytucyjna oznacza nie to, co Konstytucja robi ze mną, ale to, co ja robię z samym sobą i wokół siebie, aby być i pozostać jej wierny. Taka wierność jest postawą zaangażowania, poświęcenia i poddaństwa o szczególnym znaczeniu, skoro ja jako obywatel poddaję się dyscyplinie dokumentu konstytucyjnego i zobowiązuje się go przestrzegać i bronić. Gdy to piszę po latach upokorzenia konstytucji, czuję szczególne emocje. Wbrew jednak pierwszemu intuicyjnemu wrażeniu, mój manifest wierności konstytucyjnej nie może być uznany za wyraz akademickiego idealizmu. Raczej chodzi o konstytucyjny pryncypializm. Ten musi stać się nową narracją tak prawników jak i polityków, jeśli ma się nam udać nie tylko w sensie normatywnym (obecna dyskusja, niewątpliwie ważna o formie ((pytanie jak?)) przywracania praworządności: ustawą czy uchwałą etc.), ale także symbolicznym (pytanie, dlaczego). Dzisiaj bowiem reformy legislacyjne nie mogą tracić z pola widzenia, że każdy przyjęty paragraf ma służyć celowi podstawowemu, czyli przywróceniu znaczenia kluczowym elementom naszego słownika obywatelskiego, które zostały odarte ze znaczenia, zmanipulowane w służbie bezwzględnej polityki: Konstytucja – sąd konstytucyjny – praworządność – integracja – szacunek – powaga prawa – godność i autorytet instytucji – podział władzy. Ten symbolizm i pryncypializm są absolutnie kluczowe, aby pytania o to, „jak” odbudować praworządność, a w przyszłości, „jak” lepiej bronić podstaw demokracji konstytucyjnej i zachowywać jej wierność, miały w ogóle sens.

Może stać się wszędzie

Wszystkim kwestionującym pożyteczność „demokracji walczącej” a odwołanie do „wierności konstytucyjnej” kwitującym wzruszeniem ramion, dedykuję słowa A. Baraka, byłego prezesa Sądu Najwyższego Izraela: „Skoro to, co się wydarzyło w przeszłości, było możliwe w kraju Kanta, Goethego i Beethovena, oznacza to, że może się zdarzyć wszędzie”. Demokracji, konstytucji i państwa prawa nie możemy traktować jako danych raz na zawsze. Musimy o nie walczyć i je chronić. One się nie obronią same. To może być najważniejsza lekcja dla tych, którzy szukają dzisiaj powrotu na „ścieżkę konstytucji” i przestroga na przyszłość. Przed 2015 r. Polska demokracja liberalna już raz zawiodła samą siebie samozadowoleniem, brakiem czujności i działania obronnego, gdy był na to czas.

Dyskusja, „jak odbudować państwo prawa”, musi być dzisiaj poszerzona o podobnie fundamentalne „jak demokrację konstytucyjną ustrzec przed jej wrogami”. Jeśli jednak ta dyskusja ma być szczera, nie stać nas na popełnianie po raz drugi tych samych grzechów zaniechania i naiwności. Wobec wrogów demokracji i państwa prawa trzeba działać razem, sprawnie, czytelnie tłumaczyć i ogniskować nasz wysiłek na obronie wartości konstytucyjnych. Wybór adekwatnych metod musi być wypadkową skali zniszczenia w punkcie wyjścia, konsekwencji utrzymywania bezprawnego stanu rzeczy i ceny, którą jesteśmy gotowi zapłacić za jego dalsze utrzymywanie pod parawanem bezradnego legalizmu. W Nowym Roku jest właśnie ten czas, aby tak mówić i konsekwentnie, z rozwagą, ale i z odwagą, nie tylko przywracać polskie państwo prawa, ale także być gotowym do jego obrony. Element przestrogi jest ważny, ale dostrzeżmy też ostrożną nadzieję na to, że odrobiliśmy lekcje i nie popełnimy już tych samych błędów.

Cytując Yeatsa, „stąpaj ostrożnie, bo stąpasz po moich marzeniach”. Jeśli w Polsce ma być lepiej, to powinien być nasz najważniejszy drogowskaz na 2024 r. Tylko wtedy konstytucja stanie się KONS-TY-TUC-JĄ.

Autor jest est profesorem prawa, kierownikiem Katedry Prawa Europejskiego i Komparatystyki Prawniczej Uniwersytetu Gdańskiego, adwokatem, członkiem Editorial Board Oksfordzkiej Encyklopedii Prawa. Zasiada w Radzie Fondation Jean Monnet pour L’Europe w Lozannie

Jak pokazały wydarzenia ostatnich ośmiu lat w Polsce, orzecznicze rozróżnienie między rzekomo nieszkodliwym niedemokratycznym programem pozostającym w sferze deklaracji i słów, a niedemokratycznymi metodami osiągnięcia swych celów nie sprawdziło się i miało katastrofalne dla III RP konsekwencje. Proces przejmowania państwa prawa pod pozorami przestrzegania demokracji często zaczyna się od słów. Jedynie słuszna opcja polityczna (wówczas na tym etapie jeszcze w opozycji) atakuje przeciwników jako zdrajców i kolaborantów. Przeciwnik polityczny staje się wrogiem, który nie ma prawa brać udziału w życiu publicznym i walczyć o mandat demokratyczy. Spór polityczny – sól demokracji – jest w konsekwencji eliminowany, skoro tylko jedna strona sceny politycznej jest prawomyślna, rozumie ludzi i reprezentuje ich interesy. Cała reszta jest wykluczana. Wobec nienawistnego sposobu uprawiania polityki i odrzucania reguł demokratycznej gry system demokratyczny nie może nie reagować i czekać, aż słowa staną się zaczynem do konkretnych działań. Amerykański politolog Juan Linz już w latach 80. XX w. pisał, jak zachowania polityków mogą demokrację wzmocnić, albo ją zniszczyć. Wyróżniał „nielojalną opozycję” i „półlojalne zachowanie”. Nielojalna opozycja odmawia legitymizacji systemu demokratycznego i konstytucji. Jest gotowa użyć manipulacji, kłamstwa, by walczyć z przeciwnikami politycznymi, których traktuje jak zdrajców i przedstawicieli obcych interesów. „Półlojalne zachowanie” ma miejsce, gdy polityk zachęca, toleruje, traktuje z przymrużeniem oka i uzasadnia działania, które przekraczają granice pokojowego i zgodnego z obowiązującym prawem działania politycznego w demokracji.

Pozostało 87% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian