Nie kwestionując dobrych intencji projektodawcy – wyobrażenie, że bolączki polskiej legislacji wyeliminować może sam ustawodawca w drodze zmiany przepisów, przypominają jedną z fantastycznych opowieści z „Przygód barona Münchhausena”, w której główny bohater rzekomo samodzielnie wyciągnął się za włosy z bagna. W wizje te można oczywiście wierzyć, ale wydają się mało prawdopodobne.
Zniesienie od 1 lipca stanu zagrożenia epidemicznego stanowi symboliczną cezurę oficjalnie kończącą okres pandemii koronawirusa. Czas pocoviowy jest dobry na dokonanie podsumowania, ewaluacji ostatnich trzech lat, a także sformułowania wniosków na przyszłość, w tym wypracowania rozwiązań lub procedur, które zminimalizują ryzyko błędów w kolejnym kryzysie. W wielu dziedzinach życia uzasadniony byłby wręcz audyt, którego wnioski posłużą nie tyle formułowaniu zarzutów względem indywidualnych decydentów, ile identyfikacji niepożądanych „reliktów epidemicznych”, które zakorzeniły się w rzeczywistości społecznej, gospodarczej i prawnej.
Czytaj więcej
Nie jest dobrze, gdy prawo wprowadza drakońskie sankcje. Jego zbytnia łagodność skłania jednak do zachowań godzących w interesy innych.
art38656131Pandemia nowelizacji
Szczególnie w tej ostatniej sferze doświadczyliśmy zjawisk i postaw, które należałoby przekreślić grubą kreską, traktując jako chwilową aberrację, gorzką, lecz zamkniętą lekcję czy historię niegodną naśladowania. Parlamentarny ekspres legislacyjny, brak czasu na konsultacje, opiniowanie lub rzetelną ocenę skutków regulacji, plaga permanentnych i niekończących się nowelizacji, akty wykonawcze zmieniające przepisy ustaw, rozwiązania wątpliwe w świetle zasady proporcjonalności oraz zdrowego rozsądku, stosowanie pojęć nieznanych dotychczasowemu językowi prawnemu, regulacje retroaktywne (działające wstecznie od daty przeszłej, wbrew paremii lex retro non agit), nierespektujące wymogu adekwatnej vacatio legis – to smutny obraz prawodawstwa epidemicznego. Czas koronawirusa drastycznie obniżył standardy legislacyjne. I nie pociesza, że nie tylko w Polsce, a nadzwyczajne okoliczności pandemii częściowo usprawiedliwiają chaos w sferze regulacyjnej.
Tym bardziej cieszyć muszą zbiegające się z oficjalnym końcem pandemii postulaty podniesienia jakości otoczenia regulacyjnego oraz reformy krajowego systemu stanowienia prawa. Uwaga ta pozbawiona jest złośliwości, ironii czy kpiny – zwłaszcza że obowiązujący od lat system źródeł prawa oraz proces prawodawczy nie są wolne od wad, sprzyjających zjawisku inflacji prawa. Zaryzykować można wręcz tezę, że mankamenty te są od dawna rozpoznane i opisane, lecz brak było do tej pory woli politycznej do zainicjowania reform.