Karol Pachnik, Grzegorz Prigan: Państwo musi mieć mocniejszą głowę

W nadzwyczajnych czasach pora pomyśleć o silnym przywództwie kraju.

Publikacja: 08.03.2022 11:17

Prezydent Andrzej Duda podczas wizyty w batalionie dowodzenia 21 Brygady Strzelców Podhalańskich w R

Prezydent Andrzej Duda podczas wizyty w batalionie dowodzenia 21 Brygady Strzelców Podhalańskich w Rzeszowie

Foto: PAP/Darek Delmanowicz

A więc wojna! Dramat Ukrainy i postawa Wołodymira Zełenskiego obrazują, że w trudnych czasach potrzebny jest klarowny system władzy. Model polski to miotanie się między historyczną rolą prezydenta, a systemem kanclerskim, co potrafi prowadzić do słynnych niegdyś sporów o krzesło.

Prezydent Ukrainy odbierany był jako marionetka oligarchy Ihora Kołomojskiego lub jako niemający większego pojęcia o polityce satyryk. Ot, taki ukraiński odpowiednik Beppe Grillo z włoskiego Movimento 5 Stelle. Dzisiaj postawą męża stanu zasłużył na pomniki stawiane nie tylko w Kijowie. Oby jeszcze za jego życia.

Miejsce w historii

Czasem szaleńcze czy szalone wydarzenia definiują na zawsze miejsce w historii. Tak było z narażaniem się pięciu prezydentów na wspólną wyprawę do Tbilisi i przemówieniem prezydenta Lecha Kaczyńskiego w stolicy Gruzji 12 sierpnia 2008 r. Wypowiedziane wtedy słowa: Świetnie wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę! – są i dziś niezwykle aktualne, a nawet najwięksi krytycy prezydentury Lecha Kaczyńskiego zamilkli wobec otaczającej nas dzisiaj rzeczywistości.

Prezydent Zełenski jest prawdziwym liderem, ale też sprawuje funkcję o jasnych kompetencjach. W Polsce kunktatorstwo, a nawet obawa przed nieprzewidywalnością prezydenta Lecha Wałęsy (i strachem przed nieprzewidywalnością ewentualnego następcy) doprowadziły do ciężkostrawnego wykoślawienia systemu władzy. Niby jest prezydent, ale jak premier chce zrobić awanturę polityczną, to pozbawia prezydenta krzesła (i samolotu) na międzynarodowym spotkaniu. Tak to już było przy złośliwościach we wzajemnych relacjach premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Czytaj więcej

Po raporcie Millera: potrzebne zmiany w armii

Prezydent, upraszczając, może trochę, ale tak nie za dużo, a ostatni spór z Unią Europejską pokazuje, że stara się go ograniczać np. przy nominacjach sędziów (a w przyszłości może i przy nominacjach profesorskich). Premier może trochę więcej, ale tylko gdy ma stabilną większość w parlamencie – co często go ogranicza, bo koalicje to też zgniłe kompromisy. Złośliwi komentują, że niektórzy premierzy wykazują też zależność od niektórych szeregowych posłów. Zawsze w historii III RP premier, który nie był jednocześnie szefem największego ugrupowania parlamentarnego, miewał problemy z pozostaniem na stanowisku przez pełną kadencję. Premierów mieliśmy dotychczas szesnastu, a tylko dwóch sprawowało urząd przez pełną kadencję parlamentarną.

W III RP prezydentów mieliśmy sześciu, ale wybranych w wyborach powszechnych pięciu. Dwóm (Lechowi Wałęsie i Bronisławowi Komorowskiemu) nie udało się uzyskać reelekcji. Dwaj (Aleksander Kwaśniewski i Andrzej Duda) tego dokonali. Prezydent Lech Kaczyński zginął 10 kwietnia 2010 r., w roku kończącym jego kadencję.

Stara debata

Dyskusja o tym, kto ma sprawować władzę w Polsce, nie jest nowa. Dotychczas kończyła się przez strach o osobę ewentualnego zwycięzcy (L. Wałęsa, A. Lepper – tak, tak, charyzmatyczny lider Samoobrony RP wzbudzał strach wśród elit politycznych, gdy sondaże pokazywały, że jest istotnym graczem w prezydenckim wyścigu). Lub upadała przez kalkulacje partyjnych przywódców bojących się silnej pozycji prezydenta.

W obecnych, nadzwyczajnych czasach – kiedy wojna jest już przy naszej granicy, tak blisko jak to tylko możliwe – czas pomyśleć o silnym przywództwie. Bez kalkulacji i stawiania na pierwszym miejscu interesu formacji politycznej czy grupy interesu.

Jeżeli prezydent i większość parlamentarna są ze sobą związane, współpraca na ogół przebiega bez większych zgrzytów. Tak pokazują przykłady prezydentury Kwaśniewskiego i Dudy. Komorowski natomiast nie miał widocznych ambicji do zaznaczania swojej pozycji, i to do tego stopnia, że z pakietu swoich uprawnień tylko cztery razy skorzystał z prezydenckiego weta. Wetując m.in. ustawę o utworzeniu Akademii Lotniczej w Dęblinie, obywatelską ustawę o okręgach sądowych czy (częściowo) ustawę o nasiennictwie.

Przy szorstkich relacjach dochodzi do – w sumie kompromitujących państwo – momentów, jak angażowanie Trybunału Konstytucyjnego w spór dwóch ośrodków rządzących. Postanowieniem TK z 20 maja 2009 r., Kpt 2/08 rozstrzygnięto głośny przed ponad dekadą „spór o krzesło” (skracając i upraszczając premier Donald Tusk odmówił prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu rządowego samolotu do podróży na posiedzenie Rady Europejskiej i zakwestionował możliwość jego uczestnictwa – w obradach uczestniczyły po dwie osoby z danego państwa, a Polskę miał reprezentować prezes Rady Ministrów i minister spraw zagranicznych – stąd nazwa sporu, od brakującego krzesła dla jednego z trio prezydent-premier-minister spraw zagranicznych). Trybunał Konstytucyjny wykazał się troską o urząd każdoczesnego prezydenta, a nie personalnym sporem na linii Tusk – Kaczyński i mimo uzasadnienia bijącego w prezydenta Kaczyńskiego uznano, że prezydent (urząd) ma prawo jako najwyższy przedstawiciel Rzeczypospolitej brać udział w posiedzeniach Rady Europejskiej.

Urząd prezydenta cechuje trwałość w jego sprawowaniu sięgająca dziesięciu lat – o ile kandydat choć trochę umie wykorzystać handicap urzędu, nie ma problemów z reelekcją. Jest mniej narażony na ataki na swoją osobę niż biorący udział w ciągłym sporze politycznym premier. Nie musi codziennie toczyć zakulisowych bojów ze swoim zapleczem politycznym. Słowem, cechuje go większa niezależność. Prezydent to także ważny ośrodek władzy z tradycją sięgającą II RP. Przede wszystkim jest wybierany w wyborach powszechnych i do jego powołania nie jest potrzebna czasem (patrz rząd Hanny Suchockiej) bardzo szeroka koalicja.

Nowe rozdanie

Prezydent Duda nie może być wybrany na kolejną kadencję. Nie ma więc pretendenta do urzędu Prezydenta RP. Jest to dobry czas, żeby pomyśleć o wprowadzeniu wzorem małej konstytucji z 1992 r. tzw. resortów prezydenckich – MSZ, MON i MSW i przekazaniu odpowiedzialności za politykę w tych wymiarach prezydentowi. Z tym że zapis o możliwości powoływania przez prezydenta tych trzech ministrów musiałby zostać sformułowany wprost, ponieważ uregulowania takie jak w art. 28, 32, 34, 35 i 61 małej konstytucji niechybnie powodowałyby dalsze „spory kompetencyjne”.

Urzędu Prezydenta nie zlikwidujemy, chyba że ktoś wpadnie na pomysł powrotu do PRL-owskiej Rady Państwa. Dlatego warto wyposażyć prezydenta (urząd) w realne kompetencje do wykonywania władzy, być może nawet kosztem niezadowolenia kalkulujących przywódców partyjnych. Strach przed wojną pozwala na działania ponad podziałami.

A przy okazji można poprawić konstytucję także w innym miejscu, rozwiązując tzw. spór o praworządność. Wystarczy albo wyeliminować mającą komunistyczny rodowód Krajową Radę Sądownictwa i pozostawić – wzorem innych państw UE – proces nominacyjny sędziów w wyłącznym uprawnieniu prezydenta, albo zmienić kompetencje KRS i zapisać w art. 179 Konstytucji RP, że sędziowie są powoływani przez Prezydenta Rzeczypospolitej po zasięgnięciu opinii Krajowej Rady Sądownictwa, na czas nieoznaczony. Proste i zgodne ze spostrzeżeniami TK z 2008 r., zawartymi przy ocenie innego (tu rzekomego) „sporu kompetencyjnego” – na linii prezydent – KRS. W postanowieniu TK z 23 czerwca 2008 r., Kpt 1/08, już wtedy TK wyrażał obawy, że brakuje konstytucyjnych unormowań, niewątpliwie pożądanych z punktu widzenia zupełności systemu prawnego i poprawności legislacyjnej, co do regulacji dotyczącej potencjalnych następstw wykonywania przez Prezydenta RP jego kompetencji w powoływaniu (bądź niepowoływaniu) na stanowisko sędziowskie.

I to też przy odrobinie woli politycznej można naprawić. Tylko czy znajdą się odważni do wyposażenia nieznanego przyszłego prezydenta w realne uprawnienia władzy?

Jest to zgodne z racją stanu, ale czy jest zgodne z interesem partyjnym?

A więc wojna! Dramat Ukrainy i postawa Wołodymira Zełenskiego obrazują, że w trudnych czasach potrzebny jest klarowny system władzy. Model polski to miotanie się między historyczną rolą prezydenta, a systemem kanclerskim, co potrafi prowadzić do słynnych niegdyś sporów o krzesło.

Prezydent Ukrainy odbierany był jako marionetka oligarchy Ihora Kołomojskiego lub jako niemający większego pojęcia o polityce satyryk. Ot, taki ukraiński odpowiednik Beppe Grillo z włoskiego Movimento 5 Stelle. Dzisiaj postawą męża stanu zasłużył na pomniki stawiane nie tylko w Kijowie. Oby jeszcze za jego życia.

Pozostało 92% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian