W latach 2007–2015 PiS przegrał dwukrotnie wybory parlamentarne, raz prezydenckie, dwa razy samorządowe (w kategorii sejmików wojewódzkich) i raz do Parlamentu Europejskiego (w 2014 r. pod względem liczby mandatów zremisował z PO). Razem sześć przegranych tur wyborczych.
Za każdym razem powyborcza „refleksja” wyglądała identycznie: PiS jest najwspanialszą, najbardziej patriotyczną i „propolską” partią, jedyną, która rozumie i umie chronić polski interes; niestety, złe wraże siły, a to głównie niemieckie, których przedłużeniem jest oczywiście Platforma Obywatelska, zmówiły się, żeby zrobić Polsce i Polakom wbrew, w tym z pomocą antypatriotycznych mediów, gdzie oczywiście PiS nie ma przewagi. Jednym słowem – moralne zwycięstwo jest po stronie ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego, a winnych formalnej przegranej należy szukać wszędzie, tylko nie w samym PiS.
Dzisiaj mam poczucie déjà vu. Mówienie o refleksji w PiS po faktycznej przegranej – nie tylko w kategoriach możliwości dalszego rządzenia, ale i w liczbach bezwzględnych (ponad 400 tys. wyborców mniej niż w 2019 r.) – byłoby mocnym nadużyciem, choć pojawiają się jakieś zadziwiające, a zarazem komiczne wręcz przebłyski. Na przykład do Jarosława Kaczyńskiego dociera nagle, że PiS nie zbudował własnych mediów, potężniejszych niż te Tomasza Sakiewicza czy braci Karnowskich. I prezes oznajmia, że takie trzeba będzie zbudować, choć nie za bardzo można sobie wyobrazić, jak by to teraz miało wyglądać.
Czytaj więcej
Jeśli Donald Tusk chce za cztery lata wygrać, musi postępować ostro wobec oddających władzę.
Ale nie miejmy złudzeń: Jarosław Kaczyński nie mówi o mediach po prostu konserwatywnych, lecz zarazem niezależnych. Niezależność mediów, szczególnie z tej samej strony ideowej co jego partia, jest dla niego absolutnie nieakceptowalna i dlatego też w warunkach sprzyjających żadnego takiego projektu nie wsparł. Media mają być po prostu pisowskie – całkowicie zależne od partii.