W tym kontekście reportaż red. Marcina Gutowskiego w TVN 24 nie tyle mówił o problemie kardynała Wojtyły, ile dotyczył przestępstw ks. Eugeniusza Surgenta, ks. Józefa Loranca i ks. Bolesława Sadusia. W przypadku ks. Surgenta, który był księdzem diecezji lubaczowskiej i choć działał na terenie archidiecezji krakowskiej, to jednak do niej nie należał, kardynał Wojtyła zastosował się do wytycznych KPK z 1917 r. w myśl kanonu 271, paragraf 3: „…biskup diecezjalny drugiego Kościoła partykularnego może temu samemu duchownemu dla słusznej przyczyny, odmówić zezwolenia na dalszy pobyt na swoim terytorium”. Oznacza to, że Wojtyła odesłał ks. Surgenta do jego rodzimego biskupa, by ten zrobił, co należy zrobić. W sprawie ks. Loranca autorzy reportażu zarzucają metropolicie krakowskiemu odstąpienie od wymierzenia kary za przestępstwo. Warto jednak zauważyć, że ks. Loranc został suspendowany i z nakazem biskupa zamieszkał w klasztorze cystersów w Mogile. Suspensa jest karą poprawczą i ma na celu odstąpienie od uporu w złym, wyrażenie żalu i chęci poprawy, co z biegiem czasu skutkowało uwolnieniem od niej.
Czy ksiądz Saduś na pewno był pedofilem?
Na podstawie dokumentów IPN nie da się postawić tezy, że kardynał Karol Wojtyła ukrywał za granicą księdza Bolesława Sadusia, który krzywdził dzieci. Nie ma w ogóle żadnej pewności co do tego, że ów duchowny był pedofilem.
Następnie aresztowany przez władze cywilne został skazany na karę więzienia. Odsiedział wyrok i do pracy duszpasterskiej już nie powrócił. Natomiast Trybunał diecezjalny odstąpił od wymierzenia kary księdzu, gdyż już wcześniej kara została wymierzona przez władzę świecką. Kardynał Wojtyła w kontekście ks. Loranca wykluczył po odsiadce możliwość jakiejkolwiek formy duszpasterskiej i zlecił mu zamieszkanie w klasztorze w Zakopanem, gdzie przepisywał księgi liturgiczne.
Wyjaśniać na nowo
Jedyny przypadek dyskusyjny to sprawa ks. Bolesława Sadusia, który zamieszkał w archidiecezji wiedeńskiej i co ciekawe, był w niej pozytywnie oceniany. Jak zaznacza red. Tomasz Krzyżak, nie znaleziono przekonywujących potwierdzeń, by uznać, że ks. Saduś seksualnie wykorzystywał nieletnich. Samo pismo kardynała Wojtyły skierowane do metropolity wiedeńskiego kardynała Franza Königa o niczym jeszcze nie świadczy, zwłaszcza że wiele spraw w epoce komunistycznej, wypełnionej licznymi podsłuchami, załatwiano osobiście i bezpośrednio. Mając tego świadomość, aż się prosi, by udać się do Wiednia i popytać w tej sprawie, ale tego nie zrobiono.
Analizując reportaż, da się zauważyć, że wkręcając w to wszystko księcia Adama Stefana Sapiehę jako wielkiego arystokratę, który ma swoje „seksualne udziwnienia”, podpowiadało się widzom, lub co najmniej sugerowało, że i może sam ks. Wojtyła był w kręgu jego rzekomo niezdrowych zainteresowań, a przez to przymykał później na wszystko oko. Jednak w tym przypadku też mija się to z logiką. Otóż powstaje pytanie: czy gubernator państwa nazistowskiego, rezydujący na Wawelu Hans Frank nie wiedziałby o takich szaleństwach Sapiehy? A czy władze stalinowskie w Polsce powojennej nie wiedziałyby o takich praktykach księcia kardynała? Czy mogli o tym nie wiedzieć? Czy nie chcieliby takich haków wykorzystać przeciw kardynałowi Sapiesze? Tymczasem i Frank, i komuniści Sapiehy się bali!
Kiedy korespondowałem ze współpracownikiem papieża Franciszka, z kardynałem George’em Pellem, fałszywie oskarżonym, a następnie oczyszczonym przez Sąd Najwyższy Australii, to napisał, że nie rozumie polskiej opinii publicznej, gdyż to, co na Zachodzie już wyjaśniono, w Polsce trzeba wyjaśniać na nowo. Nie dziwi więc, że prymas Czech i przewodniczący tamtejszego episkopatu arcybiskup Jan Graubner nazwał zawieruchę wokół św. Jana Pawła II próbą zdyskredytowania jego dziedzictwa, a obrona papieża Wojtyły „nie oznacza twierdzenia, iż nie popełnił on żadnych błędów, ale musimy też pamiętać, że w tamtym czasie w Polsce obowiązywały nie tylko inne przepisy niż dzisiaj, ale także inna świadomość społeczna i inne sposoby traktowania problemu przestępstw seksualnych”.