Wśród dokumentów, które SB stworzyła po licznych spotkaniach z Sadusiem, jest i taki, który dość dobrze pokazuje, jakie było podejście Wojtyły do spraw związanych z krzywdzeniem dzieci. Na początku maja 1966 r. Saduś informuje swojego oficera prowadzącego: „W tej chwili W.[ojtyła] zajmuje się sprawami konfliktowymi (…). Mianowicie x. […] pobił dziecko na lekcji religii i rodzice obrażeni zgłosili się do kurii do x Marszowskiego [wicekanclerz – aut.]. On potraktował ich per noga i nie wysłuchał więc obrażeni złożyli skargę do prokuratora i władz. Gdy dowiedział się o tym Wojtyła miał duże pretensje do x. Marszowskiego oświadczając mu, że jeśli nie zna się na rzeczy niech się tym nie zajmuje. Ponieważ sprawa ta dotyczy dziecka chodzącego na religię Wojtyła polecił wyjaśnić sprawę referatowi nauczania. Wojtyła jest zdania, że jest to bardzo niebezpieczne i należy przekonać świadków i rodziców by się wycofali. Jeżeli okaże się, że dziecko jest mocno pobite, to do x […] będą wyciągnięte wnioski kanoniczne i ewentualnie zostanie przeniesiony. W wypadku mniejszej winy otrzyma naganę. Wojtyła obawia się, że sprawą tą mogła już zająć się M.O. i kuria może mieć nieprzyjemności”.
Z notki tej da się wyczytać dwie rzeczy. Po pierwsze obawę Wojtyły przed tym, by sprawa ta nie została wykorzystana przez władze do walki z Kościołem – stąd sugestia, by przekonywać świadków i rodziców dziecka do wycofania skargi. Chodziło tu raczej nie o próbę ochrony sprawcy, lecz o to, by sprawa nie została wykorzystana przeciwko Kościołowi. Pamiętać przy tym należy, że jest to rok 1966 – Kościół świętuje Milenium chrztu Polski, a władze komunistyczne tysiąclecie istnienia państwa. Działania SB wymierzone w Kościół, hierarchię i duchowieństwo są w tym czasie bardzo intensywne. Po drugie widać tu, że Wojtyła ma pretensje do swojego współpracownika o to, że się sprawą nie zajął, że nie porozmawiał z rodzicami pokrzywdzonego dziecka. I wreszcie: nie widać tu zamiaru ukrywania sprawy. Ma zostać zbadana, a sprawca ukarany.
Trzeba sobie zadać pytanie, czy w sytuacji krzywdy na tle seksualnym – o wiele poważniejszej niż pobicie – można było zadziałać inaczej? Wydaje się, że nie. A jeśli dodamy do tego fakt, że Wojtyła był „na świeżo” po sprawie ks. Józefa Loranca, człowieka, który skrzywdził kilka dziewczynek i jeszcze zanim trafił za kraty, zostały w odniesieniu do niego podjęte natychmiastowe decyzje (jego historię opisaliśmy w „Rzeczpospolitej” 2 grudnia 2022 r.), to nie ma powodów, by sądzić, że w przypadku Sadusia – gdyby faktycznie krzywdził dzieci – przyjęto odmienny sposób postępowania. Skandal był, ale nie pedofilski, lecz homoseksualny. Nie mamy co prawda żadnych śladów po tym, by na Sadusia zostały nałożone jakieś kary kanoniczne (homoseksualizm był i jest przestępstwem przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu), ale nastąpiło pozbawienie urzędu oraz odesłanie poza Kraków. Nie można też wykluczać, że przed wyjazdem do Austrii udzielono mu kanonicznego upomnienia, a o wszystkim poinformowano ordynariusza Wiednia.
Odsiewanie informacji
W ocenie działań Wojtyły konieczne wydaje się być także spojrzenie szersze. Postawienie pytania nie o to, czy wiedział o przestępstwach podległych mu duchownych, ale o to, ile o nich wiedział. Trzeba zatem podjąć próbę przeniknięcia za mury pałacu arcybiskupiego przy ul. Franciszkańskiej 3. Bezpieka miała tam umieszczonych kilku tajnych współpracowników – w tym także Sadusia. Lektura ich donosów rzuca snop światła na atmosferę w kurii.
Oddajmy głos samemu Sadusiowi – przez wiele lat pracownikowi Wydziału Katechetycznego w kurii. W październiku 1961 r. (Wojtyła był wtedy biskupem pomocniczym abp. Eugeniusza Baziaka) donosił: „Do kurii krakowskiej na stanowisko notariusza został mianowany ks. Wilczyński z par. św. Floriana. Wymieniony przyszedł na miejsce ks. Pieronka, który na pewien okres czasu wyjechał zagranicę. Ks. Wilczyński nie cieszy się sympatią u ks. Kuczkowskiego, kanclerza kurii dlatego, że za ks. Pieronka odbierał on całą pocztę jaka szła do kurii gdyż ks. Pieronek mu zostawił. Ks. Kuczkowski wszystkie listy otwierał i wiedział bardzo dużo rzeczy, a nawet niektóre skargi czy zażalenia niszczył nie przedstawiając ich biskupowi”.
Ks. Mikołaj Kuczkowski, o którym tu mowa, od 1952 r. był kanclerzem kurii i nie został przez Wojtyłę wymieniony, kiedy przejął on rządy w diecezji. W 1963 r. oficer prowadzacy Sadusia donosił: „Kuczkowski potrafi całkowicie opanować Wojtyłę i gdy on powie Wojtyle, że białe jest czarnym, to Wojtyła w najgorszym wypadku powie, że jest szarym. Na dowód tego mogę podać następujący przykład. Bp Wojtyła sporządzając ostatnie przenoszenie księży na parafiach wezwał do siebie referentów do spraw nauczania religii ks. Rozwadowskiego i Sadusia i ich się radził gdzie i którego księdza przenieść gdyż ci dwaj księża znają najlepiej stosunki na każdej parafii ze względu na to iż najczęściej jeżdżą na parafię kontrolować nauczanie religii i od młodzieży, osób świeckich, a nawet księży dowiadują się dużo o każdym księdzu i wiedzą na którą parafią i który ksiądz najlepiej by odpowiadał. Lista przeniesień księży została uzgodniona. Później okazało się, że w ogóle listy tej nie wzięto pod uwagę, a przeniesień dokonano według wysuniętych propozycji przez kanclerza kurii ks. Kuczkowskiego. Również ks. Kuczkowski inne sprawy z powodzeniem sugeruje Wojtyle który jest przez niego całkowicie opanowany. Ks. Kuczkowski ma prawo wchodzić do bpa Wojtyły o każdej porze bez pukania do drzwi i jest przyjmowany”.
We wrześniu 1963 r. Saduś donosi: „Księża krakowscy wszyscy wiedzą, że nominacje jakie są w tutejszej diecezji są wynikiem rządów kanclerza ks. Kuczkowskiego, który faktycznie rządzi a nie bp Wojtyła, który ulega całkowicie jego wpływom i nie słucha żadnych innych rad”. W grudniu tego samego roku dodaje: „Kuczkowski rządzi jak gdyby był co najmniej wikariuszem generalnym”.
Cztery lata później – Wojtyła jest już kardynałem – po spotkaniu z Sadusiem funkcjonariusz SB notuje: „Większość kurialistów jest przekonana, że gdyby Wojtyła odszedł z Krakowa, to po prostu kuria rozleci się. Podstawowa ilość kurialistów, niestety to zaufani abpa Wojtyły, a przede wszystkim sam Kuczkowski, który jak powiedział »Brodecki« – rządzi się jak szara gęś i Wojtyła prawie, że we wszystkich sprawach mu ustępuje i liczy się z jego zdaniem”.
W kwestiach finansowych: „Wojtyła kompletnie tymi sprawami nie zajmuje się, choćby i ze względu na to, że na nich nie zna się i nie przywiązuje do nich żadnej wagi. Stąd kardynał nie daje ani grosza na całe duszpasterstwo, uważając, że to domena działania kanclerza kurii, ks. Kuczkowskiego, który […] wydziałom kurialnym nie przydziela żadnych funduszy. […] Wytwarza to pewne konfliktowe sytuacje pomiędzy poszczególnymi kurialistami […] a księdzem Kuczkowskim. Żaden z kurialistów nie idzie z tymi problemami do Wojtyły, wiedząc, że i tak zostanie odesłany do Kuczkowskiego”.
W 1972 r. SB zauważyła, że wielu księży archidiecezji zostało ukaranych suspensami. Proces ich nakładania wyjaśnia im Saduś: „Akcja ta musiała być podjęta ze względu na wielkie rozprzężenie wśród księży. […] W ogromnym skrócie wygląda ona tak: że mało chciałoby się robić a dużo mieć. […] Mechanizm poprzedzający suspenzę jest następujący: asumpt daje proboszcz lub dziekan, powiadamiają z tego szczebla kardynała. Ze względu na to, że kardynał nie ma czasu się tymi sprawami zajmować, przekazuje bp Smoleńskiemu – gdy jest to kapłan o stażu do 10-ciu, lub bp Pietraszce – gdy dot. kapłana o stażu ponad 10-letnim. Zarówno jeden jak i drugi bada sprawę, wzywa księdza, rozmawia, upomina. Jeśli to nie pomaga przedkłada wniosek kardynałowi, który podejmuje decyzję, a stronę wykonawczą zleca bp Smoleńskiemu”. Dalej tłumaczy, że księża są przerażeni i zaczynają się bać. Zwłaszcza że arcybiskup „Baziak zasuspendował jednego księdza, notorycznego pijaka, żeby po prostu pozbawić go odprawiania mszy św., mówiąc wówczas, że to jest pierwsza jego suspensa w życiu”.
Tylko z tych donosów – a podobne znajdujemy także w innych teczkach tajnych współpracowników ulokowanych w kurii – wynika, że nie wszystko do uszu Wojtyły dochodziło. Sięgnijmy jeszcze do notatki funkcjonariusza SB, w której znajdujemy charakterystykę ks. Jana Dyducha, od 1975 r. notariusza kurii: „Nie jest tajemnicą, że utrzymuje [Dyduch] bardzo zażyły kontakt z ks. Dziwiszem i jest w stosunku do niego bardzo układny. Ponadto Dyduch ma jako notariusz do czynienia z różnego rodzaju korespondencją o treści której bez wątpienia informuje Dziwisza. Stąd Dziwisz ma pełny obraz zdarzeń w diecezji, większy aniżeli niektórzy biskupi. Przypuszcza się, że nawet nie wszystka korespondencja dociera do adresatów, ginie na »sicie« Dyduch – Dziwisz”.
A zatem otoczenie Wojtyły – potem zaś i Jana Pawła II – nie przekazywało mu wielu informacji. Potwierdza się zatem teza, że nie miał on nosa w doborze współpracowników. Przy ocenie tak rządów w archidiecezji krakowskiej, jak i długoletniego pontyfikatu także te sprawy należy mieć na uwadze.
Michał Szułdrzyński: Kościół zlękniony
Jakaż słaba musiałaby być w narodzie wiara, jeśli miałoby ją zniszczyć odnalezienie przez historyków lub dziennikarzy dowodów na zaniedbania Karola Wojtyły.
Potrzeba badań
Sprawa ks. Sadusia jest trudna i zagmatwana. Z pewnością można powiedzieć, że był homoseksualistą. Co do pedofilii nie ma już takiej pewności – dokumenty z archiwów IPN jej nie dostarczają. Nie dostarczają jej też świadkowie przywoływani przez Gutowskiego i Overbeeka. Stawianie zatem tezy, że Wojtyła wiedział o tym, że Saduś krzywdzi dzieci, i dlatego odesłał go za granicę, jest nie tylko za daleko idącą interpretacją, ale wręcz nadużyciem. Głównym dowodem jest wyłącznie notatka sporządzona sześć lat po wyjeździe Sadusia z Polski, tuż po wyborze Jana Pawła II, na zlecenie najwyższego kierownictwa Departamentu IV MSW. W dochodzeniach śledczych – także dziennikarskich – trzeba czasem się poddać i jasno powiedzieć, że na trudne pytania nie znajdujemy odpowiedzi. Nieuprawnione jest stawianie twardych tez. Nie oznacza to, że nie należy szukać odpowiedzi. Konferencja Episkopatu Polski podjęła właśnie decyzję o utworzeniu zespołu, który ma te stare, historyczne sprawy zbadać – także te z Krakowa. Konfrontując materiały z archiwów IPN z tymi, które są dostępne w archiwach kościelnych. Ale wcale nie ma pewności, czy odpowiedzi na interesujące nas pytania zostaną znalezione.
Piotr Litka jest dziennikarzem i reporterem śledczym, autorem m.in. książki „Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Dni, które wstrząsnęły Polską” oraz współautorem książki „Polskie Archiwum X: Nie ma zbrodni bez kary”. Razem z szefem działu krajowego „Rzeczpospolitej” Tomaszem Krzyżakiem wielokrotnie pisał nt. inwigilacji polskiego Kościoła przez służby PRL.