Czy ksiądz Saduś na pewno był pedofilem?

Na podstawie dokumentów IPN nie da się postawić tezy, że kardynał Karol Wojtyła ukrywał za granicą księdza Bolesława Sadusia, który krzywdził dzieci. Nie ma w ogóle żadnej pewności co do tego, że ów duchowny był pedofilem.

Publikacja: 17.03.2023 10:00

Ks. Bolesław Saduś, którego jakoby Karol Wojtyła miał ukryć za granicą, urodził się w 1917 r. w Dzie

Ks. Bolesław Saduś, którego jakoby Karol Wojtyła miał ukryć za granicą, urodził się w 1917 r. w Dziedzicach jako syn kolejarza. Po ukończeniu szkoły w Bielsku został alumnem Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. Podczas studiów wyjechał do Rzymu, ale wojna zastała go w Polsce i do Włoch już nie powrócił. W 1941 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk kard. Adama Stefana Sapiehy, a w roku 1949 został pozyskany jako informator przez krakowski Urząd Bezpieczeństwa

Foto: IPN

Czytaj więcej

Spór o Jana Pawła II: Co o sprawie pisaliśmy w "Rzeczpospolitej"?

Od blisko dwóch tygodni trwa w Polsce burzliwa debata dotycząca Jana Pawła II. Kluczowe pytanie brzmi: Czy jako metropolita krakowski roztaczał parasol ochronny nad sprawcami wykorzystywania seksualnego małoletnich czy nie? W tej emocjonalnej dyskusji uczestniczą publicyści, historycy, politycy. Część tych ostatnich wplotła przy okazji Jana Pawła II w kampanię wyborczą. Temat zszedł także pod strzechy. O tym, jak Karol Wojtyła podchodził do tematu wykorzystywania seksualnego małoletnich, rozmawia się przy stołach, na ulicach, w szkołach. Niejednokrotnie emocje sięgają zenitu.

Punktem wyjścia do tej debaty były nasze teksty w „Rzeczpospolitej” publikowane pod koniec 2022 r., w których opisaliśmy działania Wojtyły w odniesieniu do księży Eugeniusza Surgenta oraz Józefa Loranca. Naszym zdaniem prawidłowe, ale odmienne, wnioski wyciągnęli z tych historii Marcin Gutowski, autor reportażu „Franciszkańska 3”, który 6 marca został wyemitowany na antenie TVN 24, oraz Ekke Overbeek, holenderski dziennikarz, który wydał właśnie w Polsce książkę o Janie Pawle II. Wszyscy czterej czytaliśmy te same dokumenty, ale, co zadziwiające, jakoś nikt dotychczas nie powiedział publicznie „sprawdzam” i nie zajrzał do archiwów Instytutu Pamięci Narodowej – a jeśli nawet ktoś zajrzał, to nie wrzucił do tej debaty swojego kamyka. Szkoda.

Czytaj więcej

Wiedział Wojtyła, wiedziała SB. Ksiądz-pedofil latami krzywdził chłopców

Pracując nad historiami księży Surgenta i Loranca, nie zetknęliśmy się z przypadkiem ks. Bolesława Sadusia, którego Wojtyła – po tym jak miał on skrzywdzić dzieci – miał ukryć w Austrii. Nie natknęliśmy się na ten przypadek, bo zakres naszych prac badawczych był nieco odmienny aniżeli Gutowskiego i Overbeeka. Nasze badania ukierunkowane były bowiem na sprawy, które podjęły organa ścigania totalitarnego państwa. Po teczki tajnych współpracowników SB sięgaliśmy, ale nie były one głównym źródłem naszych ustaleń. Tymczasem historia księdza Sadusia wypływa wyłącznie z jego teczek. A zatem powiedzieliśmy „sprawdzamy”, sięgnęliśmy i przeanalizowaliśmy cztery opasłe tomiska – ok. 1,5 tys. stron dokumentów. W efekcie tej analizy nigdy nie odważylibyśmy się na postawienie tezy, że Wojtyła schował za granicą człowieka, który seksualnie wykorzystywał dzieci.

Zanim jednak opowiemy tę historię i pokażemy słabości w rozumowaniu Gutowskiego oraz Overbeeka, musimy odnieść się do pojawiającego się tu i ówdzie zarzutu, że teczki zgromadzone w IPN są niewiarygodne, bo tworzył je aparat bezpieczeństwa totalitarnego państwa. Tego typu stwierdzenia są – delikatnie rzecz ujmując – uproszczeniem, by nie powiedzieć nadużyciem. Owszem, do IPN trafiły materiały Służby Bezpieczeństwa, tony donosów tajnych współpracowników, ale trafiły tam też akta śledztw, które prowadziły wydziały śledcze Milicji Obywatelskiej, akta dochodzeń prokuratorskich czy wreszcie akta postępowań sądowych. Są w nich zeznania pokrzywdzonych, protokoły przesłuchań oskarżonych, często opinie psychologiczne. Na ich podstawie da się odtworzyć całe śledztwo i przebieg późniejszego procesu. Zgadzając się z tezą, że to, co jest obecnie przechowywane w IPN, to fałszywki, musielibyśmy uznać, że wszystkie wyroki, które sądy wydały w okresie PRL są nieważne. A to przecież nie jest prawdą. Tak samo jak to, że w czasach komunistycznych obywatele nie mogli liczyć na sprawiedliwość. Mamy np. na biurkach sprawę księdza oskarżonego o wykorzystanie seksualne małoletniej z roku 1953. Śledztwo w tej sprawie zostało umorzone. Stało się to w czasach stalinowskich, gdy komunistyczna władza najmocniej walczyła z Kościołem. A jednak nie dopatrzono się znamion przestępstwa i ksiądz nie poszedł za kraty.

Nie da się też jednym ruchem ręki skreślić materiałów pozostałych po tajnych współpracownikach. Ich teczki personalne przynoszą bowiem odpowiedzi na pytania o to, w jaki sposób zostali oni zwerbowani. W lekturze teczek pracy, w których znajdują się donosy, trzeba jednak być ostrożniejszym. Tajni współpracownicy nie zawsze pisali swoje donosy sami, często były to spisane z ich słów relacje funkcjonariuszy, którzy dodawali coś od siebie, dokonywali swoich interpretacji itp. Tu konieczne są konfrontacje i badania w innych teczkach. Dojście do prawdy jest trudniejsze, ale możliwe.

Czytaj więcej

Pedofil, któremu zaufał kardynał Wyszyński

Pod skrzydłami bezpieki

Ksiądz Bolesław Saduś, którego Wojtyła miał ukryć za granicą, urodził się 31 lipca 1917 r. w Dziedzicach. Był synem kolejarza. Po ukończeniu szkoły średniej w Bielsku został alumnem Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie. Podczas studiów wyjechał do Rzymu. Latem 1939 r. przebywał w Polsce na wakacjach, ale po wybuchu II wojny światowej do Włoch już nie powrócił. 6 kwietnia 1941 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk kard. Adama Stefana Sapiehy. Później był wikarym w Makowie Podhalańskim i parafii Dobrego Pasterza na krakowskim Prądniku Czerwonym. Kiedy obronił doktorat (1953), rozpoczął pracę w krakowskiej kurii w Wydziale Katechetycznym i w roku 1960 został zastępcą dyrektora wydziału. Jego przełożonym był ks. Józef Rozwadowski (w latach 1968–1986 biskup łódzki).

Po wojnie Saduś mieszkał wspólnie z siostrą, najpierw przy placu Dominikańskim, później przy placu Wolnica, a na początku lat 60. zajął mieszkanie na Wawelu. Później pracował na terenie dwóch krakowskich parafii: św. Katarzyny na Kazimierzu oraz św. Floriana.

W roku 1949 został pozyskany jako informator przez krakowski Urząd Bezpieczeństwa (od roku 1956 przemianowany na Służbę Bezpieczeństwa). W archiwum IPN zachowała się informacja, że na współpracę zgodził się „na podstawie lojalności”. Przyjął pseudonim „Brodecki”, a informacje, które przekazywał, dotyczyły przede wszystkim jego najbliższego środowiska – kapłanów oraz przełożonych z kurii (w tym m.in. Karola Wojtyły). Także poglądów i opinii innych osób, które znał.

Pierwszy zachowany donos ks. Sadusia pochodzi z 5 kwietnia 1949 r. W listopadzie 1949 r. jego oficer prowadzący zauważa, iż „Inf.[ormator] »Brodecki« na spotkania przychodzi punktualnie, lecz doniesień nie pisze”. Jednak „od współpracy się nie uchyla i to co będzie wiedział to powie”. I tak było. Spotkania agenturalne odbywały się m.in. w parku Jordana, na Błoniach, na ulicy, w mieszkaniu siostry ks. Sadusia, a nawet w kościele. Oficer prowadzący określił sposób kontaktów z ks. Sadusiem jako „rozmowy towarzyskie”. Ksiądz czuł się w obecności oficera bezpieki swobodnie. Stąd też informacje otrzymywane przez niego traktowano jako niezwykle cenne i wiarygodne. Trafiały one do teczek innych figurantów rozpracowywanych przez Służbę Bezpieczeństwa, w tym m.in. do materiałów zbieranych na Karola Wojtyłę.

W 1955 r. Saduś zostaje wyeliminowany z sieci współpracowników UB, ale w styczniu 1960 r. zostaje zarejestrowany ponownie. Do grudnia 1968 r. był „prowadzony” przez siedmiu oficerów bezpieki. Wreszcie trafia pod opiekuńcze skrzydła majora Bogusława Bogusławskiego – zastępcy naczelnika Wydziału IV SB w Komendzie Wojewódzkiej MO w Krakowie. W latach 60. przyjął też nowy pseudonim „Kanon” i nadal osobiście nie sporządzał doniesień. Jego rozmowy z oficerem prowadzącym były nagrywane, a później sporządzano z nich notatki.

Saduś był dla resortu cenny do tego stopnia, że oficerowie prowadzący mocno angażowali się w jego osobiste sprawy – głównie seksualne. Doskonale wiedzieli o tym, że jest homoseksualistą. Po kilku takich działaniach pozostały ślady w zachowanych w archiwum IPN dokumentach (teczce personalnej oraz teczce pracy TW). W notatce z 15 kwietnia 1964 r. zanonimizowany do inicjału niejaki „R” donosił bezpiece, że w mieszkaniu ks. Sadusia na Wawelu widywani są młodzi „chłopcy w wieku licealnym. Dwóch z nich bywa u niego dość często. Chyba mu coś pomagają w domu”. Z innego dokumentu, sporządzonego dwa lata wcześniej, wynika z kolei, że u ks. Sadusia pomieszkiwał uczeń klasy piątej Technikum Mechanicznego, a więc chłopak w wieku co najmniej lat 19.

Do przełomowych zdarzeń związanych z seksualnymi preferencjami współpracownika SB dochodzi latem 1965 r. Saduś wyjeżdża na urlop w okolice Nowego Sącza. Spędza go pod namiotem nad rzeką. Wychodzi na miasto i tam, podając się za lekarza, zaprasza na wódkę i wino młodych pełnoletnich chłopców zamieszkałych w okolicach Nowego Sącza. W pewnym momencie trafił jednak na mężczyzn, którzy skojarzyli jego podobne zachowania sprzed lat i zgłosili to na milicję. Sprawa wyglądała groźnie, choć zaczepiani przez ks. Sadusia mężczyźni byli – podkreślmy to – pełnoletni (w aktach zachowały się ich zeznania z pełnymi danymi personalnymi, w tym datami urodzenia), czego autor reportażu w TVN 24 nie zauważył.

Z opałów wyratował księdza oficer Wydziału IV w KWMO w Krakowie, który osobiście przyjechał w jego sprawie do Nowego Sącza, by zapobiec nieszczęściu, czyli podjęciu ewentualnego śledztwa przeciwko kapłanowi. Mógł być przecież oskarżony o namawianie innej osoby do czynu nierządnego. Swoje spostrzeżenia esbek zawarł w kilkustronicowej notatce sporządzonej kilkanaście dni po zdarzeniu: „Przypuszczać należy, że [Saduś] jest homoseksualistą”. Dalej sugerował, by okazać księdzu oświadczenia braci, których częstował on alkoholem, a którzy rozpoznali w ks. Sadusiu mężczyznę, z którym zetknęli się już kilkanaście lat wcześniej. Jednego z nich miał on upić, a w nocy odbyć stosunek płciowy. Co prawda, obydwaj podczas opisywanych czynów ks. Sadusia byli pełnoletni, ale i tak pracownik krakowskiej kurii mógł mieć przez nich kłopoty.

Esbek podkreślał w notatce: „Ten fakt winien stanowić decydujący czynnik w przełamaniu niektórych oporów występujących u t.w. we współpracy z nami. (Nie chce chodzić na spotkania do mieszkania, pisać doniesień itp.)”. Miesiąc później ks. Saduś usłyszał od funkcjonariusza SB, że osobiście nikt nie wierzy w sprawę z Nowego Sącza, „ale po tym co zaszło naszym obowiązkiem było przyjść mu z pomocą”. Bezpieka zdobyła tzw. kompromat, a jednocześnie ochroniła cennego agenta.

Od połowy lat 60. Służba Bezpieczeństwa wiedziała więc o homoseksualizmie swojego tajnego współpracownika. Odnotowywano m.in., że pojawia się on w krakowskiej łaźni rzymskiej z jakimiś młodzieńcami. Nie wykorzystywano tego faktu do skompromitowania księdza, tylko do jeszcze większego związania go z resortem. I to się udało, choć Saduś nadal niechętnie odnosił się do własnoręcznego sporządzania doniesień i ich przekazywania na spotkaniach z esbekami. Był jednak cennym źródłem informacji. To wystarczało. I wszyscy byli zadowoleni.

Szybka ucieczka?

Rok 1972. Saduś pracuje wtedy w parafii św. Floriana. Wcześniej był proboszczem u św. Katarzyny. Nie był z tego zadowolony. Żalił się funkcjonariuszowi, że dochody małe i będzie prosił o przeniesienie do Żywca albo Suchej Beskidzkiej, bo „tam jest dziekaństwo”. Wojtyła skierował go jednak do św. Floriana i nagle – w połowie 1972 r. – „ustnie” zwalnia go z probostwa. SB zachodzi w głowę, co się stało. Sam Saduś milczy jak zaklęty. Opowiada, że jest w parafii w Jabłonce, gdzie pomaga proboszczowi. Poza tym u Floriana trzymają dla niego pokój. Ponadto uczy się angielskiego i niemieckiego, bo lada moment ma wyjechać za granicę, w co funkcjonariusz nie do końca wierzy. Zapisuje pod donosem własne spostrzeżenia. Domyśla się, że chodzi o jakieś sprawy obyczajowe. SB ciągnie za język współpracowników wywodzących się z kręgów duchowieństwa. Jeden z nich o pseudonimie Zbigniew twierdzi, że do odejścia z tej parafii doprowadziło zachowanie samego Sadusia, ponieważ „zdemoralizował on wielu młodych chłopców, których wykorzystywał do spraw seksualnych”. Z kolei TW o pseudonimie Pątnik powiada, że Saduś „ma tam sprawy z kobietą” i stąd decyzja o jego odejściu. Jeszcze inaczej na dymisję Sadusia patrzy TW „Jurek”. Według niego powodem były kłopoty, które „sprawili mu rodzice dzieci, których on był katechetą w ubiegłym roku szkolnym”. Śledztwa w sprawie jednak nie ma.

Czy bezpieka nadal trzymała nad cennym dla siebie duchownym ochronną tarczę? Czy też nie ruszano sprawy, licząc, że po wyjeździe za granicę ks. Saduś będzie cennym agentem Departamentu I MSW (wywiad)? Kolejne pytanie: Co o preferencjach seksualnych swojego wieloletniego tajnego współpracownika wiedziała sama Służba Bezpieczeństwa? Bo TW „Koło” twierdził jednoznacznie, że Saduś był homoseksualistą. Dopiero w notatce sporządzonej w 1979 r. przez szefa Wydziału IV SB w Krakowie – ppłk. Józefa Biela – pojawia się informacja na temat „skandalu obyczajowego (na tle homoseksualnym”), który doprowadził do dymisji z probostwa u św. Floriana. Skandal ten zdaniem esbeka spowodowany „został przez skargi rodziców, zarzucających mu [Sadusiowi] deprawację nieletnich chłopców. Skargi te kierowano do kurii i niewątpliwie były one uzasadnione”. Ten sam ppłk Biel sądził przy tym, że to kard. Wojtyła, by zatuszować skandal, ułatwił Sadusiowi „szybki wyjazd za granicę”. Tyle tylko, że notatka ta powstała sześć lat po wyjeździe Sadusia z Polski, niespełna dwa i pół miesiąca po wyborze Karola Wojtyły na papieża, na polecenie płk. Zenona Płatka – ówczesnego naczelnika Wydziału I Departamentu IV MSW, który zajmował się działaniami dezintegracyjnymi wobec Kościoła (wcześniej był szefem tzw. Samodzielnej Grupy „D”). Na marginesie trzeba wspomnieć, że do dziś niejasny pozostaje domniemany związek Płatka z zamachem na życie Jana Pawła II w 1981 r. oraz porwaniem i zabójstwem ks. Jerzego Popiełuszki w 1984 r. Można zatem przypuszczać, że w 1979 r. SB szukała, gdzie mogła, jakichś haków na papieża, by ewentualnie wykorzytać je w celu jego kompromitacji.

Ale – i to wydaje się kluczowe – nigdzie nie pada żadne słowo o wieku pokrzywdzonych. Z donosu o dzieciach, których Saduś miał być katechetą, nie dowiadujemy się, czy byli to uczniowie szkoły podstawowej czy średniej. W notatce z 1979 r., w której pojawia się słowo „nieletnich”, też tego wieku nie ma. Tu trzeba przypomnieć, że wiek ochrony prawnej nieletnich to lat 15., a w prawie kościelnym wynosił wówczas 16. Ile lat miały domniemane ofiary Sadusia? Nie wiadomo. Gutowski stawia twardą tezę: były to osoby małoletnie. A zatem była to pedofilia. Dowodem słowa świadka, emerytowanego księdza, który pracował wówczas w kurii. Ale i on mówi w filmie wyraźnie o młodych chłopcach. Zatrzymajmy się na moment przy tym określeniu. Dziś o homoseksualistach (dawniej określanych mianem pederastów) mówi się, że są to mężczyźni odczuwający pociąg seksualny do innych mężczyzn. Takie ujęcie definicyjne znajdziemy w wielu współczesnych słownikach. Ale np. „Słownik wyrazów obcych” Władysława Kopalińskiego podaje, że rzeczownik pederasta genetycznie (etymologicznie) jest nazwą mężczyzny odczuwającego pociąg seksualny do chłopców: „gr. paiderastía dosł. »miłość do chłopców« od paiderastes dosł. »kochający chłopców«”. I tak w latach 70. XX w. określano właśnie homoseksualistów: „lubiący chłopców”, „kochający chłopców”. Twierdzenie zatem, że Saduś krzywdził małoletnich – bez próby ustalenia ich wieku – jest po prostu nadinterpretacją.

Idźmy dalej. Jest skandal, Saduś miał wykorzystać seksualnie jakieś dzieci. Wojtyła postanawia go zatem ukryć. Działając w porozumieniu z arcybiskupem Wiednia wypycha skandalistę do Austrii. Błyskawicznie.

Tyle tylko, że dokumenty mówią coś innego. Po raz pierwszy o zamyśle wyjazdu za granicę Saduś wspomina swojemu oficerowi prowadzącemu już 20 grudnia 1971 r. (notatka ma datę o jeden dzień późniejszą). Wyznał w przypływie szczerości, że zamierza wyjechać do USA. Pobyt w Stanach Zjednoczonych miał trwać góra dwa lata. „Głównym motywem – pisał esbek – tego rozpatrywanego przez t.w. wyjazdu jest, jak mówi [Saduś] chęć oderwania się od trudnej pracy zarządzania wielką parafią i robienia pieniędzy dla innych”. Ks. Saduś skarży się oficerowi prowadzącemu, że u św. Floriana ma za mało rąk do pracy i sporo wydatków. „W związku z tym prosiłem »Kanona«, aby zechciał mnie poinformować o podjętej decyzji, którą uzależnia on w jakimś stopniu od stanowiska kard. Wojtyły. Dałem mu także odczuć, że z naszej strony nie będzie miał przeszkód w uzyskaniu paszportu” – pisze esbek.

Blisko dwa miesiące później, w lutym 1972 r., ks. Saduś wyznaje oficerowi prowadzącemu, że z kard. Wojtyłą na razie nie rozmawiał o swoim wyjeździe, który ma mieć charakter naukowy. Zrobi to – co esbek skrzętnie zapisuje – kiedy uzyska tzw. promesę wizową. W końcu marca 1972 r. sprawa wyjazdu wydaje się przesądzona: „O moich staraniach zorientowany jest kardynał Wojtyła i bp [Stanisław] Smoleński [od 1970 r. biskup pomocniczy krakowski] i nie będą mi czynić trudności, uważając, że jest to dla mnie szansa. Nie jadę do USA dla pieniędzy, kupować już nie mam co. Wyjeżdżam z gotowością świadczenia pracy, za którą mogę spodziewać się utrzymania, co mnie w zupełności urządzi. Jeżeli wyjazd nastąpi w tym roku, to najwcześniej od października”.

Na kolejnym spotkaniu informuje funkcjonariusza, że pojawił się pomysł, by pojechał do Niemiec, do pracy w Polskiej Misji Katolickiej – na co zresztą przystać miał kard. Wyszyński. W notatce z 7 czerwca 1972 r. major SB notuje, iż plan wyjazdu ks. Sadusia został „wstępnie zaakceptowany przez ks. kardynała”. Tłumaczy: „Zamierzam kontynuować studia w zakresie socjologii i psychologii rozwojowej. Problematykę tych kierunków, chcę poznać na terenie USA i NRF-u. Studia potrwają 2-3 lata i chciałbym przystąpić do nich w listopadzie b. roku”.

Dopiero 30 sierpnia ks. Saduś na krótko spotyka się z esbekiem i wyznaje, że nie jest już proboszczem u św. Floriana. Nie podaje przyczyn swojej dymisji. Informuje jednak, że plany uległy zmianie. Esbek notuje: „ordynariusz w uzgodnieniu z kard. Wyszyńskim wyznaczył go na następcę ks. [Edwarda] Lubowieckiego [rektora Polskiej Misji Katolickiej w RFN – aut.] wobec czego zrezygnować musiał z pierwotnej koncepcji wyjazdu do USA. Kwestia ta aktualnie krystalizuje się co do czasu wyjazdu oraz trasy pośredniej. W grę wchodzi – jest rozpatrywany kilkumiesięczny pobyt w Wiedniu”.

Ostatecznie Saduś wyjeżdża z Polski w grudniu 1972 r. Wyjazd nie był zatem błyskawiczny – jak utrzymują Gutowski i Overbeek – Saduś starał się o to co najmniej pół roku przed wybuchem jakiejś nie do końca jasnej – także dla esbeków – afery na tle obyczajowym.

Czytaj więcej

Ochrona przed wykorzystywaniem seksualnym. Impuls idzie z Polski

Biskup nie informuje?

Kolejny zarzut, jaki podnosi się w debacie publicznej, dotyczy tego, że arcybiskup krakowski napisał do abp. Franza Königa, metropolity Wiednia, list z prośbą o przyjęcie Sadusia i nie podał powodów, dla których chciałby go na jakiś czas schować. Autora reportażu w TVN 24 nie przekonuje jego własny ekspert, który tłumaczy, że powodów w tego typu listach nie podawano. Fakt, że w Austrii Sadusia szybko wysłano do pracy w parafii, staje się obciążeniem dla Wojtyły, bo przecież gdyby poinformował, to zapewne Wiedeń trzymałby go blisko siebie. Dowodem rzekomego braku poinformowania strony austriackiej znów staje się notatka tajnego współpracownika. TW Koło w sierpniu 1974 r. – półtora roku po wyjeździe Sadusia – mówi, że o tym, że duchowny „jest pederastą władze kościelne Austrii podobno nie wiedzą”. W trybie przypuszczającym.

Przywołajmy zatem o kilka lat wcześniejszą historię, którą badaliśmy, z innej polskiej diecezji. Pewien duchowny został skazany na kilka miesięcy aresztu za próbę zgwałcenia 13-letniej dziewczynki. Po wyjściu z więzienia zostaje skierowany do normalnej pracy w duszpasterstwie, uczy religii w szkole. Patologiczne skłonności dają jednak znów o sobie znać i kilka miesięcy po wyjściu z więzienia ksiądz ponownie zostaje skazany – tym razem za pobicie uczniów na religii. Gdy wychodzi na wolność, stawia się przed obliczem biskupa, a ten wprost mówi mu, że pracy w jego diecezji nie dostanie nigdy. Po pewnym czasie ulega błaganiom i daje księdzu list polecający. Ksiądz jedzie na spotkanie z biskupem Kominkiem we Wrocławiu. Przebieg tego spotkania relacjonuje oficerowi prowadzącemu (był uwikłany we współpracę z SB). Ten zapisuje w notatce: „Tam [we Wrocławiu] usłyszał od bpa Kominka, że ten ma sporo problemów z własnymi księżmi, że ks. […] jest zbyt »uczuciowy« i powinien fizycznie pracować i rąbać drzewo”.

Skąd Kominek wiedział o jego problemach? Z całą pewnością nie z listu polecającego. Biskupi obu diecezji musieli się porozumieć w opisanej sprawie w inny sposób. Ten sam kapłan kilka lat później – wciąż pozostający bez pracy – bez pozwolenia ordynariusza wyjeżdża do RFN. Esbek pisze, że wyjeżdża, bo „matka nie zezwala mu na rezygnację ze [stanu] duchownego z uwagi na otoczenie”. Za granicą ksiądz prosi tamtejszego biskupa o to, by przyjął go do swojej diecezji. Ten – jak wynika z dokumentów, które widzieliśmy – konsultuje się z ordynariuszem w Polsce i dopiero po tej konsultacji decyduje się na przyjęcie księdza, który w kolejnych latach sprawia mu sporo problemów – także na tle obyczajowym. Autor jego nekrologu w diecezjalnym piśmie wprost zapisał, że biskup wykazywał się w odniesieniu do jego osoby „dużą cierpliwością”. A zatem i tu jest ślad po wzajemnym informowaniu się hierarchów o sytuacji danego kapłana. W przypadku Wojtyły zatrzymywanie się nad listem polecającym dla Sadusia i nieuwzględnienie tego, że wymiana informacji mogła odbyć się w inny sposób, nie jest zatem żadnym dowodem na chęć ukrycia problemu, ale daleko idącą nadinterpretacją.

Wśród dokumentów, które SB stworzyła po licznych spotkaniach z Sadusiem, jest i taki, który dość dobrze pokazuje, jakie było podejście Wojtyły do spraw związanych z krzywdzeniem dzieci. Na początku maja 1966 r. Saduś informuje swojego oficera prowadzącego: „W tej chwili W.[ojtyła] zajmuje się sprawami konfliktowymi (…). Mianowicie x. […] pobił dziecko na lekcji religii i rodzice obrażeni zgłosili się do kurii do x Marszowskiego [wicekanclerz – aut.]. On potraktował ich per noga i nie wysłuchał więc obrażeni złożyli skargę do prokuratora i władz. Gdy dowiedział się o tym Wojtyła miał duże pretensje do x. Marszowskiego oświadczając mu, że jeśli nie zna się na rzeczy niech się tym nie zajmuje. Ponieważ sprawa ta dotyczy dziecka chodzącego na religię Wojtyła polecił wyjaśnić sprawę referatowi nauczania. Wojtyła jest zdania, że jest to bardzo niebezpieczne i należy przekonać świadków i rodziców by się wycofali. Jeżeli okaże się, że dziecko jest mocno pobite, to do x […] będą wyciągnięte wnioski kanoniczne i ewentualnie zostanie przeniesiony. W wypadku mniejszej winy otrzyma naganę. Wojtyła obawia się, że sprawą tą mogła już zająć się M.O. i kuria może mieć nieprzyjemności”.

Z notki tej da się wyczytać dwie rzeczy. Po pierwsze obawę Wojtyły przed tym, by sprawa ta nie została wykorzystana przez władze do walki z Kościołem – stąd sugestia, by przekonywać świadków i rodziców dziecka do wycofania skargi. Chodziło tu raczej nie o próbę ochrony sprawcy, lecz o to, by sprawa nie została wykorzystana przeciwko Kościołowi. Pamiętać przy tym należy, że jest to rok 1966 – Kościół świętuje Milenium chrztu Polski, a władze komunistyczne tysiąclecie istnienia państwa. Działania SB wymierzone w Kościół, hierarchię i duchowieństwo są w tym czasie bardzo intensywne. Po drugie widać tu, że Wojtyła ma pretensje do swojego współpracownika o to, że się sprawą nie zajął, że nie porozmawiał z rodzicami pokrzywdzonego dziecka. I wreszcie: nie widać tu zamiaru ukrywania sprawy. Ma zostać zbadana, a sprawca ukarany.

Trzeba sobie zadać pytanie, czy w sytuacji krzywdy na tle seksualnym – o wiele poważniejszej niż pobicie – można było zadziałać inaczej? Wydaje się, że nie. A jeśli dodamy do tego fakt, że Wojtyła był „na świeżo” po sprawie ks. Józefa Loranca, człowieka, który skrzywdził kilka dziewczynek i jeszcze zanim trafił za kraty, zostały w odniesieniu do niego podjęte natychmiastowe decyzje (jego historię opisaliśmy w „Rzeczpospolitej” 2 grudnia 2022 r.), to nie ma powodów, by sądzić, że w przypadku Sadusia – gdyby faktycznie krzywdził dzieci – przyjęto odmienny sposób postępowania. Skandal był, ale nie pedofilski, lecz homoseksualny. Nie mamy co prawda żadnych śladów po tym, by na Sadusia zostały nałożone jakieś kary kanoniczne (homoseksualizm był i jest przestępstwem przeciwko szóstemu przykazaniu Dekalogu), ale nastąpiło pozbawienie urzędu oraz odesłanie poza Kraków. Nie można też wykluczać, że przed wyjazdem do Austrii udzielono mu kanonicznego upomnienia, a o wszystkim poinformowano ordynariusza Wiednia.

Odsiewanie informacji

W ocenie działań Wojtyły konieczne wydaje się być także spojrzenie szersze. Postawienie pytania nie o to, czy wiedział o przestępstwach podległych mu duchownych, ale o to, ile o nich wiedział. Trzeba zatem podjąć próbę przeniknięcia za mury pałacu arcybiskupiego przy ul. Franciszkańskiej 3. Bezpieka miała tam umieszczonych kilku tajnych współpracowników – w tym także Sadusia. Lektura ich donosów rzuca snop światła na atmosferę w kurii.

Oddajmy głos samemu Sadusiowi – przez wiele lat pracownikowi Wydziału Katechetycznego w kurii. W październiku 1961 r. (Wojtyła był wtedy biskupem pomocniczym abp. Eugeniusza Baziaka) donosił: „Do kurii krakowskiej na stanowisko notariusza został mianowany ks. Wilczyński z par. św. Floriana. Wymieniony przyszedł na miejsce ks. Pieronka, który na pewien okres czasu wyjechał zagranicę. Ks. Wilczyński nie cieszy się sympatią u ks. Kuczkowskiego, kanclerza kurii dlatego, że za ks. Pieronka odbierał on całą pocztę jaka szła do kurii gdyż ks. Pieronek mu zostawił. Ks. Kuczkowski wszystkie listy otwierał i wiedział bardzo dużo rzeczy, a nawet niektóre skargi czy zażalenia niszczył nie przedstawiając ich biskupowi”.

Czytaj więcej

Spór o Jana Pawła II. Od poważnych pytań do kundlizmu

Ks. Mikołaj Kuczkowski, o którym tu mowa, od 1952 r. był kanclerzem kurii i nie został przez Wojtyłę wymieniony, kiedy przejął on rządy w diecezji. W 1963 r. oficer prowadzacy Sadusia donosił: „Kuczkowski potrafi całkowicie opanować Wojtyłę i gdy on powie Wojtyle, że białe jest czarnym, to Wojtyła w najgorszym wypadku powie, że jest szarym. Na dowód tego mogę podać następujący przykład. Bp Wojtyła sporządzając ostatnie przenoszenie księży na parafiach wezwał do siebie referentów do spraw nauczania religii ks. Rozwadowskiego i Sadusia i ich się radził gdzie i którego księdza przenieść gdyż ci dwaj księża znają najlepiej stosunki na każdej parafii ze względu na to iż najczęściej jeżdżą na parafię kontrolować nauczanie religii i od młodzieży, osób świeckich, a nawet księży dowiadują się dużo o każdym księdzu i wiedzą na którą parafią i który ksiądz najlepiej by odpowiadał. Lista przeniesień księży została uzgodniona. Później okazało się, że w ogóle listy tej nie wzięto pod uwagę, a przeniesień dokonano według wysuniętych propozycji przez kanclerza kurii ks. Kuczkowskiego. Również ks. Kuczkowski inne sprawy z powodzeniem sugeruje Wojtyle który jest przez niego całkowicie opanowany. Ks. Kuczkowski ma prawo wchodzić do bpa Wojtyły o każdej porze bez pukania do drzwi i jest przyjmowany”.

We wrześniu 1963 r. Saduś donosi: „Księża krakowscy wszyscy wiedzą, że nominacje jakie są w tutejszej diecezji są wynikiem rządów kanclerza ks. Kuczkowskiego, który faktycznie rządzi a nie bp Wojtyła, który ulega całkowicie jego wpływom i nie słucha żadnych innych rad”. W grudniu tego samego roku dodaje: „Kuczkowski rządzi jak gdyby był co najmniej wikariuszem generalnym”.

Cztery lata później – Wojtyła jest już kardynałem – po spotkaniu z Sadusiem funkcjonariusz SB notuje: „Większość kurialistów jest przekonana, że gdyby Wojtyła odszedł z Krakowa, to po prostu kuria rozleci się. Podstawowa ilość kurialistów, niestety to zaufani abpa Wojtyły, a przede wszystkim sam Kuczkowski, który jak powiedział »Brodecki« – rządzi się jak szara gęś i Wojtyła prawie, że we wszystkich sprawach mu ustępuje i liczy się z jego zdaniem”.

W kwestiach finansowych: „Wojtyła kompletnie tymi sprawami nie zajmuje się, choćby i ze względu na to, że na nich nie zna się i nie przywiązuje do nich żadnej wagi. Stąd kardynał nie daje ani grosza na całe duszpasterstwo, uważając, że to domena działania kanclerza kurii, ks. Kuczkowskiego, który […] wydziałom kurialnym nie przydziela żadnych funduszy. […] Wytwarza to pewne konfliktowe sytuacje pomiędzy poszczególnymi kurialistami […] a księdzem Kuczkowskim. Żaden z kurialistów nie idzie z tymi problemami do Wojtyły, wiedząc, że i tak zostanie odesłany do Kuczkowskiego”.

W 1972 r. SB zauważyła, że wielu księży archidiecezji zostało ukaranych suspensami. Proces ich nakładania wyjaśnia im Saduś: „Akcja ta musiała być podjęta ze względu na wielkie rozprzężenie wśród księży. […] W ogromnym skrócie wygląda ona tak: że mało chciałoby się robić a dużo mieć. […] Mechanizm poprzedzający suspenzę jest następujący: asumpt daje proboszcz lub dziekan, powiadamiają z tego szczebla kardynała. Ze względu na to, że kardynał nie ma czasu się tymi sprawami zajmować, przekazuje bp Smoleńskiemu – gdy jest to kapłan o stażu do 10-ciu, lub bp Pietraszce – gdy dot. kapłana o stażu ponad 10-letnim. Zarówno jeden jak i drugi bada sprawę, wzywa księdza, rozmawia, upomina. Jeśli to nie pomaga przedkłada wniosek kardynałowi, który podejmuje decyzję, a stronę wykonawczą zleca bp Smoleńskiemu”. Dalej tłumaczy, że księża są przerażeni i zaczynają się bać. Zwłaszcza że arcybiskup „Baziak zasuspendował jednego księdza, notorycznego pijaka, żeby po prostu pozbawić go odprawiania mszy św., mówiąc wówczas, że to jest pierwsza jego suspensa w życiu”.

Tylko z tych donosów – a podobne znajdujemy także w innych teczkach tajnych współpracowników ulokowanych w kurii – wynika, że nie wszystko do uszu Wojtyły dochodziło. Sięgnijmy jeszcze do notatki funkcjonariusza SB, w której znajdujemy charakterystykę ks. Jana Dyducha, od 1975 r. notariusza kurii: „Nie jest tajemnicą, że utrzymuje [Dyduch] bardzo zażyły kontakt z ks. Dziwiszem i jest w stosunku do niego bardzo układny. Ponadto Dyduch ma jako notariusz do czynienia z różnego rodzaju korespondencją o treści której bez wątpienia informuje Dziwisza. Stąd Dziwisz ma pełny obraz zdarzeń w diecezji, większy aniżeli niektórzy biskupi. Przypuszcza się, że nawet nie wszystka korespondencja dociera do adresatów, ginie na »sicie« Dyduch – Dziwisz”.

A zatem otoczenie Wojtyły – potem zaś i Jana Pawła II – nie przekazywało mu wielu informacji. Potwierdza się zatem teza, że nie miał on nosa w doborze współpracowników. Przy ocenie tak rządów w archidiecezji krakowskiej, jak i długoletniego pontyfikatu także te sprawy należy mieć na uwadze.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Kościół zlękniony

Potrzeba badań

Sprawa ks. Sadusia jest trudna i zagmatwana. Z pewnością można powiedzieć, że był homoseksualistą. Co do pedofilii nie ma już takiej pewności – dokumenty z archiwów IPN jej nie dostarczają. Nie dostarczają jej też świadkowie przywoływani przez Gutowskiego i Overbeeka. Stawianie zatem tezy, że Wojtyła wiedział o tym, że Saduś krzywdzi dzieci, i dlatego odesłał go za granicę, jest nie tylko za daleko idącą interpretacją, ale wręcz nadużyciem. Głównym dowodem jest wyłącznie notatka sporządzona sześć lat po wyjeździe Sadusia z Polski, tuż po wyborze Jana Pawła II, na zlecenie najwyższego kierownictwa Departamentu IV MSW. W dochodzeniach śledczych – także dziennikarskich – trzeba czasem się poddać i jasno powiedzieć, że na trudne pytania nie znajdujemy odpowiedzi. Nieuprawnione jest stawianie twardych tez. Nie oznacza to, że nie należy szukać odpowiedzi. Konferencja Episkopatu Polski podjęła właśnie decyzję o utworzeniu zespołu, który ma te stare, historyczne sprawy zbadać – także te z Krakowa. Konfrontując materiały z archiwów IPN z tymi, które są dostępne w archiwach kościelnych. Ale wcale nie ma pewności, czy odpowiedzi na interesujące nas pytania zostaną znalezione.

Piotr Litka jest dziennikarzem i reporterem śledczym, autorem m.in. książki „Ksiądz Jerzy Popiełuszko. Dni, które wstrząsnęły Polską” oraz współautorem książki „Polskie Archiwum X: Nie ma zbrodni bez kary”. Razem z szefem działu krajowego „Rzeczpospolitej” Tomaszem Krzyżakiem wielokrotnie pisał nt. inwigilacji polskiego Kościoła przez służby PRL.

Od blisko dwóch tygodni trwa w Polsce burzliwa debata dotycząca Jana Pawła II. Kluczowe pytanie brzmi: Czy jako metropolita krakowski roztaczał parasol ochronny nad sprawcami wykorzystywania seksualnego małoletnich czy nie? W tej emocjonalnej dyskusji uczestniczą publicyści, historycy, politycy. Część tych ostatnich wplotła przy okazji Jana Pawła II w kampanię wyborczą. Temat zszedł także pod strzechy. O tym, jak Karol Wojtyła podchodził do tematu wykorzystywania seksualnego małoletnich, rozmawia się przy stołach, na ulicach, w szkołach. Niejednokrotnie emocje sięgają zenitu.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi