Pedofil, któremu zaufał kardynał Wyszyński

Za sprawą kard. Stefana Wyszyńskiego ksiądz skazany za seksualne wykorzystanie siedmioletniej dziewczynki wrócił do pracy kapłańskiej. Czy ryzyko, jakie podjął prymas, się opłaciło?

Publikacja: 16.12.2022 10:00

Pedofil, któremu zaufał kardynał Wyszyński

Nie da się zaprzeczyć, że w przeszłości niektórzy odpowiedzialni, z powodu beztroski, niedowierzania, braku przygotowania, braku doświadczenia – musimy osądzać przeszłość zgodnie z hermeneutyką przeszłości – lub lekkomyślności ludzkiej i duchowej, traktowali wiele przypadków bez należytej powagi i gotowości reagowania. To nie może się powtórzyć. Taka jest decyzja i postanowienie Kościoła" – mówił w grudniu 2018 r. w przemówieniu do Kurii Rzymskiej papież Franciszek.

W dwóch artykułach, które opublikowaliśmy na łamach „Plusa Minusa” (26–27 listopada) oraz „Rzeczpospolitej” (2 grudnia), opowiedzieliśmy historię ks. Eugeniusza Surgenta (skrzywdził co najmniej 20 chłopców, choć skazano go za seksualne wykorzystanie sześciu), którego mimo wyroku i pobytu w więzieniu przenoszono z diecezji do diecezji, oraz ks. Józefa Loranca, który wykorzystał seksualnie kilkoro dzieci i po wyjściu z więzienia dalej pracował w archidiecezji krakowskiej. Oba przypadki miały miejsce w latach 70. XX w., w czasie gdy archidiecezją zarządzał kard. Karol Wojtyła. Pokazaliśmy sposób jego postępowania w odniesieniu do tych dwóch księży.

Do obu przypadków staraliśmy się podejść w sposób, o którym mówił Franciszek. Braliśmy zatem pod uwagę ówczesny stan wiedzy na temat wykorzystywania seksualnego, obowiązujące wtedy prawo – zarówno kanoniczne, jak i państwowe. Uwzględniliśmy sytuację społeczno-polityczną w PRL, która również miała wpływ na decyzje hierarchów. Z takim samym założeniem przystępujemy do opisania kolejnej trudnej dla Kościoła w Polsce historii. Dotyka ona archidiecezji gnieźnieńskiej – najstarszej jednostki administracyjnej Kościoła w Polsce, której metropolici noszą tytuł prymasa.

Czytaj więcej

Doktryny Kościoła ciągle się zmieniają

***

Od kilku lat Konferencja Episkopatu Polski zbiera i publikuje w specjalnych raportach dane o zgłoszonych do instytucji kościelnych przypadkach wykorzystania seksualnego. Dotąd opublikowano trzy takie raporty. Wynika z nich, że najdawniejsza zgłoszona krzywda miała miejsce w roku 1950. Ta, o której opowiadamy – w roku 1958. Prymasem Polski, metropolitą gnieźnieńskim i warszawskim (obie archidiecezje do 1992 r. łączyła unia personalna – aut.) był wtedy kard. Stefan Wyszyński, którego w 2021 r. Kościół włączył do grona błogosławionych. Lata 50. to czas zaciętej walki komunistów z Kościołem. Pokazowe procesy duchownych były wówczas niemal na porządku dziennym. Po słynnym liście polskich biskupów do władz „Non possumus”, w którym wyrazili zdecydowany sprzeciw wobec działań rządu, prymasa Wyszyńskiego zatrzymano. Trzy lata spędził w internowaniu. I choć po uwolnieniu – w październiku 1956 r. – udało mu się w dość krótkim czasie zawrzeć z władzami PRL korzystne dla Kościoła porozumienie, które przywracało naukę religii w szkołach oraz uchylało dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych, a sami komuniści potrzebowali Kościoła do uspokojenia nastrojów społecznych, to prześladowania nie ustawały.

Stąd też z rezerwą podchodzono w Kościele do wszelkich oskarżeń pod adresem duchownych – także tych dotyczących sfery obyczajowej. Nie bez znaczenia było także to, że księdza uważano w tamtych czasach za człowieka należącego do innego – sakralnego – świata. Owa nadprzyrodzoność sprawiała, że społeczeństwo wiele księżom wybaczało.

O prawach dzieci w tamtych czasach nikt nic nie mówił. Dziecko właściwie nie miało podmiotowości, prawa do własnego zdania, akceptowano kary cielesne – stosowane nie tylko przez rodziców czy opiekunów, ale także na masową skalę w szkołach. Z uczuciami najmłodszych w zasadzie się nie liczono. Te postawy widać także w opowiadanej tu historii.

***

Urodzony w 1926 r. Eugeniusz Ryszka do seminarium duchownego archidiecezji gnieźnieńskiej wstąpił w roku 1949. Sześć lat później w tamtejszej katedrze przyjął święcenia kapłańskie. Udzielał ich – w zastępstwie więzionego wówczas kard. Wyszyńskiego – biskup chełmiński Kazimierz Kowalski.

Po pracy w kilku placówkach, od 1 lipca 1958 r. ksiądz służył w parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy i mieszkał na plebanii przy placu Piastowskim. Pod koniec miesiąca – 31 lipca – na plebanię przyszły dwie siedmiolatki Ewa i Ela. Chciały pożyczyć książkę. Trafiły na ks. Ryszkę, który, obiecując opowiedzenie im bajek, zabrał je do swojego mieszkania. Ela usiadła na kanapie. Ewę duchowny wziął na kolana.

Z meldunku o rozpoczęciu śledztwa: „W czasie opowiadania bajki ks. Ryszko wyjął członek i posadził na nim Ewę. Dziewczynka to zauważyła i usiłowała zejść z kolan księdza, lecz ten jej nie puszczał aż do czasu gdy nastąpił u niego wytrysk. Z poplamioną sukienką i majtkami Ewa poszła do domu. Następnego dnia dziewczynki odniosły ks. Ryszce pożyczoną książkę. W dniu tym ks. Ryszko prawie w podobny sposób postąpił z Ewą B.”. Z aktu oskarżenia: „Po przyjściu do domu Ewa B. rozgłosiła wśród dzieci, że była u ks. Ryszki, który ją »osmarkał«”.

Wieczorem – 1 sierpnia – opiekunka Ewy (matka wychowywała ją samotnie i całe dnie spędzała w pracy, za opiekę płaciła 600 zł miesięcznie) dowiedziała się od swojego wnuczka o tym, co się stało. Obejrzała bieliznę oraz sukienkę dziewczynki i odkryła na nich „sztywne plamy”. Dziecko opowiedziało o wydarzeniach z mieszkania duchownego. Matkę dziecka – Dorotę B. – kobieta poinformowała o zajściu dopiero 3 sierpnia. Świadkami ich rozmowy były Urszula Sz. (jedna z córek opiekunki) oraz jej koleżanka Helena T. Namawiały B., by „poszła z nimi do księdza w celu jego nastraszenia i pobrania odszkodowania za wspomniany wyczyn”. Wspomniały też, że poprzedniego dnia były już u księdza, a Sz., „podając się za matkę strasznie go wyzwała”.

„Ja wtedy oświadczyłam, że z powodu zdenerwowania nie mogę pójść. Na to wymienione obie oświadczyły, że pójdą same, gdyż tą sprawę trzeba robić na gorąco” – opowiadała później śledczym matka dziewczynki.

Kobiety wyszły, a gdy po pewnym czasie wróciły, oświadczyły, że spotkały się z księdzem, który przyznał się do wykorzystania Ewy, przepraszał i wręczył kobietom pieniądze. „Po tej rozmowie wym[ienione] pokazały kopertę to znaczy pokazała [ją] Urszula Sz. z której wyjęła 100 złotych w banknotach 2x50 zł i oznajmiła, że ksiądz dał te pieniądze na cukierki dla dziecka” – zeznawała Dorota B. Tłumaczyła śledczym, że opiekunka jej córki jeden banknot 50 zł rzeczywiście dała dzieciom, by kupiły cukierki, drugi zaś wręczyła kobietom, które były u księdza.

Ale wtedy – po rozmowie z opiekunką – Dorota B. nie poinformowała milicji. Dopiero po kilku dniach uświadomiła sobie, że Sz. oraz T. mogły ją oszukać i wzięły od księdza większą sumę. I tak faktycznie było. Kobiety nie powiedziały Dorocie B., że dzień po tym, gdy dowiedziały się o skrzywdzeniu Ewy (2 sierpnia), były u duchownego. Za matkę Ewy podała się zaś nie Urszula Sz., lecz Helena T. W akcie oskarżenia prokurator zapisał potem, że duchowny „przyznał się im, że z Ewą B. dopuścił się czynu nierządnego, przeprosił je za to co zrobił, a szczególnie T., która przedstawiła się, że jest matką dziewczynki i zobowiązał się, jako zadośćuczynienie krzywdy moralnej wyrządzonej Ewie płacić po 300 zł miesięcznie przez okres 1 roku”. Dał im wtedy od razu 400 zł, 100 zł kobiety oddały opiekunce dziecka, a pozostałą kwotą się podzieliły.

O sprawie dowiedział się jednak mąż Urszuli Sz. – Mieczysław. Stwierdził, że od księdza można wyciągnąć więcej pieniędzy. Helena T. – znów podając się za matkę dziecka – napisała do duchownego list, w którym zagroziła, że jeśli nie wypłaci natychmiast 2 tys. zł, to powiadomi o wszystkim „proboszcza, kardynała Wyszyńskiego i sprawę odda do Sądu”.

List ten rano 4 sierpnia posłała poprzez znajomego 17-latka. Po przeczytaniu listu duchowny wręczył chłopakowi kopertę dla szantażystki – w środku było 2 tys. zł. Kobieta natychmiast ruszyła do sklepów. Kupiła dla siebie i posłańca ubrania, a pozostałe 300 zł oddała Mieczysławowi Sz. Mężczyzna uznał jednak, że to za mało, i jeszcze tego samego dnia wraz z T. udali się do księdza po raz kolejny. Tym razem za milczenie zażądali 8 tys. zł. Duchowny wręczył im 800 zł i „został zmuszony do wystawienia zobowiązania na piśmie o treści, że kwotę pozostałą /t.j. 7.000 zł dostarczy do dnia 15 sierpnia 1958 r.”.

O tym wszystkim Dorota B. jeszcze wtedy nie wiedziała. Miała – o czym wspomnieliśmy – przeczucie, że Urszula Sz. i Helena T. wyciągnęły od księdza więcej pieniędzy. Poszła zatem do opiekunki dziecka raz jeszcze, a ta potwierdziła jej podejrzenia. „Na powyższe ja zdecydowałam się pójść jako matka dziecka do księdza Ryszka w celu zapobiegnięcia pobierania w moim imieniu dalszego okupu i stwierdzenia ile do tego czasu ksiądz dał pieniędzy wymienionym kobietom i na jakiej podstawie je dał oraz jak właściwie wyglądała sprawa z moją córką Ewą” – wyjaśniała kilka dni później milicji.

„Po przedstawieniu się jako matka Ewy, wymieniony oznajmił, że jestem już z kolei trzecią matką Ewy. Po przedstawieniu mu dokumentu ks. Ryszka sam przystąpił do opowiadania mi tego wypadku z Ewą, ale ja poprosiłam by nie powtarzał, gdyż dobrze znam tą sprawę. Ksiądz Ryszka przyznał się do czynu z moją córką i prosił mnie o przebaczenie” – zeznawała. Dowiedziała się od duchownego, że dotychczas zapłacił rzekomej matce Ewy 3,1 tys. zł. Powiedział też, że ma jeszcze dopłacić 7 tys. zł.

Kilka dni później (7 sierpnia) rozmawiała z księdzem raz jeszcze. Był przestraszony, bał się szantażystów. Wyraził zadowolenie, „kiedy powiedziałam, że będę z milicją czekała na tych którzy przyjdą po okup, ale nie powiem milicji za jaką to sprawę ten okup”.

Czytaj więcej

Mały Kościół, inny Kościół

***

Dorota B. na milicję i tym razem nie poszła. Ale milicja już wiedziała zarówno o wykorzystaniu dziecka, jak i o szantażowaniu duchownego. Skąd? Posłaniec T. do ks. Ryszki, któremu w zamian za przysługę kupiła ubrania, tego samego dnia spotkał wieczorem znajomego milicjanta. Zapytany o to, skąd ma nowe ubrania, wszystko wyjawił. Funkcjonariusz nazajutrz sporządził z rozmowy notatkę, a że trudniąca się nierządem Helena T., pseudonim Kicia, była już wcześniej notowana, sprawie nadano bieg.

Przesłuchano chłopaka, dotarto też do matki dziecka, która opowiedziała m.in. o swoich spotkaniach z księdzem. Podała też datę, czas i miejsce przekazania okupu.

Śledczy zorganizowali obserwację miejsca zamieszkania duchownego, by szantażystów złapać na gorącym uczynku. Ale ani 14, ani 15 sierpnia do duchownego nikt się nie zgłosił.

Prawdopodobnie szantażyści nie przyszli po pieniądze, bo mieli przeczucie, że będzie na nich czekała milicja. Rozzuchwalona łatwością zdobycia pieniędzy „Kicia” 11 sierpnia podjęła bowiem próbę wyłudzenia pieniędzy od innego duchownego. Poszła do proboszcza parafii św. Trójcy w Bydgoszczy ks. Mieczysława Skoniecznego i „oświadczyła, że podległy mu wikariusz (...) dopuścił się czynu nierządnego na jej siedmioletniej córce Ewie i grożąc rozgłoszeniem tego zażądała wypłacenia jej większej sumy pieniędzy”. Proboszcz nie uwierzył, kobieta straszyła go milicją, ale gdy i to nie pomogło, wyszła z plebanii i „więcej nie przyszła”. Nie można wykluczyć, że w obawie przed tym, że ksiądz doniósł milicji, postanowiła się ukryć.

Ks. Ryszka oraz Mieczysław Sz. zostali aresztowani 16 sierpnia, tego samego dnia postawiono im zarzuty. Duchownemu czynu nierządnego na siedmiolatce, Sz. szantażu. „Kicię” złapano dwa tygodnie później. Sprawa stała się głośna w Bydgoszczy, gdy napisała o niej „Gazeta Pomorska”.

Akt oskarżenia przeciwko całej trójce poszedł do sądu 30 września 1958 r. Rozprawy odbywały się przy drzwiach zamkniętych. 18 października zapadł wyrok. Za szantaż i wyłudzenie pieniędzy Helenę T. skazano na trzy lata więzienia, Mieczysław Sz. dostał rok. Ryszkę skazano na trzy lata więzienia oraz pozbawienie praw obywatelskich i honorowych na lat pięć. „Przyznanie się ks. Ryszki do przestępstwa i szczegółowe wyjaśnienie popełnionego czynu uniemożliwiło jakąkolwiek skuteczną obronę ze strony kleru i inspirowanych przez nich obrońców” – pisała z satysfakcją w meldunku do Warszawy bydgoska SB.

***

Sprawa rozgrywała się niespełna półtora roku po tym, gdy prymasa Wyszyńskiego zwolniono z internowania. Z jego notatek wynika, że miał w tym czasie sporo kłopotów z dyscypliną wśród księży – jednych karał i upominał, a w odniesieniu do innych jego sposób postępowania może dziś budzić zdumienie. Oto notka, którą umieścił w swoim dzienniku podczas pobytu w Gnieźnie pod datą 20 marca 1958 r. : „8.30. Ks[iądz] bp Bernacki – proszę, by zajął się sprawą Szwenderowa (B[y]dg[oszcz]. Ks[iądz] proboszcz miał moje polecenie, by usunął osobę z plebanii. Uczynił to, ale po moim aresztowaniu zaraz ją sprowadził. Takie postępowanie dyskwalifikuje duszpasterza. Należy go przenieść na wieś”. O jaką osobę chodziło? Nie wiadomo. Można się jedynie domyślać, że sprawa miała podtekst obyczajowy. Formą kary miało być przeniesienie księdza na wieś. Zapewne po to, by uniknąć zgorszenia, ale także, by SB nie wykorzystała tego faktu przeciwko Kościołowi.

W czasie, gdy rozgrywała się sprawa ks. Ryszki, przed sądem w Bydgoszczy toczył się – także przy drzwiach zamkniętych – proces przeciwko innemu kapłanowi. Wiadomo o nim z podsłuchiwanych rozmów duchownych, o których opowiemy za moment. Czego dotyczył? Nie ustaliliśmy, ale nie można wykluczyć, że także sprawy wykorzystania osoby małoletniej.

Prymas był zatem ostrożny. Zdawał sobie sprawę z tego, że każdy jego ruch jest uważnie obserwowany przez komunistów. Prawdopodobnie domyślał się, że artykuły w „Gazecie Pomorskiej”, jak i informacje na temat zatrzymania i procesu ks. Ryszki, które pojawiły się wtedy na falach Polskiego Radia, były inspirowane przez SB (o tym, że tak było, wiemy dziś z zachowanych w IPN materiałów).

W materiałach ze śledztwa w sprawie ks. Ryszki nie ma jednak żadnych informacji o reakcji kard. Wyszyńskiego, choć SB robiła, co mogła, by je pozyskać. Na plebanii parafii, w której pracował duchowny, tuż po jego aresztowaniu założono podsłuch. W zachowanych stenogramach są ślady najpierw poszukiwania przez proboszcza obrońcy dla Ryszki, potem rozmowy z mecenasem na temat terminu zakończenia śledztwa czy też przebiegu rozprawy. Na przykład 16 października proboszcz w rozmowie z innym duchownym stwierdza, że „jest to bardzo przykra sprawa”, a rozmówca opowiada, że został przesłuchany w sądzie jako pierwszy, a „prokurator i sędzia byli bardzo mili i względni”.

SB odnotowała też inną rozmowę, która pokazuje, jakie było podejście do czynu ks. Ryszki u części duchownych. Fragment rozmowy dwóch księży, których dziwiło to, że Ryszka się przyznał:

„J. (ksiądz z parafii farnej – aut.) Mógł być załamany, psychicznie do tego zmuszony, przecież to można wszystko odwołać na rozprawie nie.

K. (wikariusz z parafii Ryszki – aut.): – No ja nie wiem, jednak coś, że bez sprzeciwu, bez niczego.

J. Ach, jejej co za dziwny chłop, nie.

K. Tak, że tam cało nie wyjdzie.

J. Ajejej.

K. Najmniej przypuszczają jeden rok.

J. Acha.

K. No więcej nie.

J. No bo tam nic takiego zdrożnego nie było”.

Czytaj więcej

Cerkiewna piąta kolumna

***

W czasie, gdy trwał proces, kard. Wyszyński był na terenie archidiecezji gnieźnieńskiej. W pierwszych dniach października wizytował jedną z bydgoskich parafii i wiedział od księży, jak on przebiega. Raz, że obserwowali go przedstawiciele kurii. Dwa, że w stenogramach podsłuchanych rozmów telefonicznych 4 października odnotowano rozmowę proboszcza z parafii ks. Ryszki z innym proboszczem o artykułach w „Gazecie Pomorskiej”. Pierwszy z duchownych mówi, że „już opowiadał o tym prymasowi”.

W przeddzień ogłoszenia wyroku w sprawie Ryszki – 17 października – kard. Wyszyński wyjechał jednak do Rzymu na pogrzeb papieża Piusa XII. Do Polski – do Warszawy – wrócił po konklawe, które wybrało Jana XXIII, tuż przed Bożym Narodzeniem, ale już na początku stycznia 1959 r. był w Gnieźnie. Nadrabiał w kurii zaległości, spotykał się z duchownymi. Właśnie wtedy w sporządzanych na bieżąco notatkach zapisał: „Ksiądz Szymański Stanisław, ojciec duchowny seminarium metropolitalnego informuje o sprawie ks. Ryszki, którego odwiedzał w więzieniu”. Fakt odwiedzin odnotowują materiały ze śledztwa, z którymi się zapoznaliśmy.

A zatem prymas od momentu aresztowania duchownego miał wiedzę o sprawie i był o niej na bieżąco informowany. Nie nałożył wówczas na księdza żadnych kar i ograniczeń. Było to zwyczajnie niemożliwe, bo duchowny i tak był uwięziony, a w związku z tym nie mógł podejmować żadnej posługi duszpasterskiej. Poza tym prawo kanoniczne wymagało osobistego poinformowania duchownego o nałożonych ograniczeniach czy karach – tego wymogu nie można było spełnić.

Ks. Ryszka wyszedł na wolność jesienią 1960 r. Wcześniej – jak wynika z przechwyconego przez bezpiekę listu, który pisał do swojego obrońcy – jego wnioski o warunkowe zwolnienie odrzucano. 25 października 1960 r. przyjął go kard. Wyszyński. Prymas notował: „Ksiądz Ryszka Eugeniusz – po wyjściu z więzienia, skruszony, poczuwający się do winy, prosi o przebaczenie. Wysyłam go na Jasną Górę”.

Można tę lakoniczną notatkę zrozumieć jako odesłanie do miejsca odosobnienia w celu odbycia pokuty. Obowiązujący wówczas kodeks prawa kanonicznego (KPK) z 1917 r. na czele listy przestępstw przeciw szóstemu przykazaniu Dekalogu wymieniał czyn popełniony z małoletnim poniżej 16. roku życia, a duchowny, który dopuścił się takiego występku, miał zostać karnie zawieszony w obowiązkach, należało wobec niego zadeklarować infamię, pozbawić wszelkich urzędów, beneficjów, godności i zadań, a w cięższych przypadkach także usunąć ze stanu duchownego (kan. 2359 § 2 KPK, 1917). Ale kodeks dopuszczał także wstrzymanie się od nałożenia kary kościelnej w sytuacji, gdy winnego dostatecznie ukarała już władza świecka lub prawdopodobne było, że to uczyni (kan. 2223 § 3 pkt. 2). Wydaje się zatem, że kard. Wyszyński skorzystał z prawa łaski i uznał, że dwa lata, które ksiądz spędził w więzieniu, to kara wystarczająca – zwłaszcza że Ryszka wciąż był pozbawiony praw obywatelskich. Prymas nie zdecydował się (prawdopodobnie biorąc także pod uwagę ciężar przestępstwa) na uruchomienie procesu zmierzającego do usunięcia księdza ze stanu duchownego, ale sięgnął po łagodniejszy środek karny: nakaz przebywania w określonym miejscu.

KPK przewidywał takie rozwiązanie. Kanon 2298 wprost stanowił, że dla poprawy duchownego lub w celu naprawy zgorszenia ordynariusz mógł umieścić go na pewien czas właśnie w „domu zakonnym lub poprawczym” (szczegółowe uregulowania znalazły się w kan. 2301 i 2302) za zgodą przełożonego tegoż domu.

Nasze domysły potwierdza informacja, jaką otrzymaliśmy od abp. Wojciecha Polaka, obecnego metropolity gnieźnieńskiego i prymasa Polski. Na naszą prośbę w Gnieźnie sprawdzono bowiem teczkę personalną ks. Ryszki i przygotowano dla nas obszerną notę. Wynika z niej, że w teczce księdza są m.in. „notatki księży opiekujących się kapłanem i będących na rozprawie końcowej”. Nie ma w niej akt procesowych, ale wiadomo, że ksiądz „przyznał się do winy – dwukrotnych czynów lubieżnych z dziewczynką w wieku 7 lat (brak dokładnych opisów sprawy i popełnionych czynów, z kontekstu może wynikać, że prawdopodobnie dotykając jej ciała się masturbował)”.

Są też w teczce wiadomości dotyczące dalszych losów duchownego. Faktycznie został przez prymasa wysłany na Jasną Górę na trzy miesiące. Był to „czas na rekolekcje zamknięte, pokutę i modlitwę oraz studium teologii, zwłaszcza dotyczącej Kościoła i kapłaństwa”. Pokutę odbył, bo zachowała się opinia – pozytywna – ówczesnego przeora Jasnej Góry dotycząca ks. Ryszki. Po powrocie do archidiecezji gnieźnieńskiej ksiądz od 1 lutego 1961 r. pracował w pięciu parafiach, a w lipcu 1968 r. został rektorem kościoła w Lubini Małej. Potem – od lipca 1972 r. – był administratorem, a następnie proboszczem kolejnej parafii i wreszcie w październiku 1980 r. został proboszczem w parafii Wójcin, w której pracował aż do emerytury, na którą przeszedł w roku 2002.

***

Wiadomo, że SB interesowała się księdzem w kolejnych latach. Był inwigilowany, ale materiały w IPN na ten temat się nie zachowały. Nie ma zatem żadnych informacji o tym, by w innych parafiach wykorzystywał małoletnich. A wątpliwości mogą budzić np. bardzo krótkie pobyty księdza w dwóch parafiach (Gościeszynie i Brzeziu). Kuria gnieźnieńska informuje nas, że były one związane z pomocą w parafiach, „gdzie był chory lub umierający proboszcz”. Na kolejnych placówkach ks. Ryszka uczył religii, ale z żadnej do kurii nie wpłynęły skargi dotyczące jego niestosownych zachowań wobec dzieci. Opinie proboszczów, jak i dziekanów, przesyłane do metropolity gnieźnieńskiego były pozytywne. „Dokumentacja jest »gruba«, ale nie zawiera żadnych istotnych i ważnych dokumentów opisujących ks. E.R. Większość akt to zwyczajne pisma administracyjne. (…) Znajdujemy dwie skargi dotyczące pogrzebu i pracy z chorymi, ale nie wydają się zbyt poważne. Nie ma żadnych innych uwag dotyczących jego moralności czy problemów natury seksualnej” – napisano w nocie, którą w odpowiedzi na nasze pytania nadesłał nam abp Polak.

Można zatem postawić tezę, że ks. Ryszka zresocjalizował się i wykorzystał szansę daną mu przez kard. Wyszyńskiego. Zmarł 15 kwietnia 2015 r., kilka dni po 60. rocznicy święceń kapłańskich.

Korzystaliśmy z: IPN By 070/4229 – materiały ze śledztwa w sprawie ks. Ryszki (w cytowanych fragmentach zachowaliśmy pisownię oryginalną); „Wiadomości Archidiecezji Gnieźnieńskiej” – pismo urzędowe kurii z lat 1955–1981; Roczniki archidiecezji gnieźnieńskiej (1958, 1966, 1971, 1974, 1979, 1982, 1985, 1988, 1991); notatka archidiecezji gnieźnieńskiej po kwerendzie teczki personalnej ks. Ryszki (grudzień 2022); notatki kard. Stefana Wyszyńskiego cytujemy za: „Pro memoria”, t. 5–8 (1958–1961), Warszawa 2018-2019

Ks. Eugeniusz Ryszka (1926–2015) za swój czyn został skazany na trzy lata więzienia

Ks. Eugeniusz Ryszka (1926–2015) za swój czyn został skazany na trzy lata więzienia

IPN

Nie da się zaprzeczyć, że w przeszłości niektórzy odpowiedzialni, z powodu beztroski, niedowierzania, braku przygotowania, braku doświadczenia – musimy osądzać przeszłość zgodnie z hermeneutyką przeszłości – lub lekkomyślności ludzkiej i duchowej, traktowali wiele przypadków bez należytej powagi i gotowości reagowania. To nie może się powtórzyć. Taka jest decyzja i postanowienie Kościoła" – mówił w grudniu 2018 r. w przemówieniu do Kurii Rzymskiej papież Franciszek.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi