Zna jedynie siedem liter, które składają się na jej imię, P-E-M-B-U-T-I, żeby się podpisać w banku czy w urzędzie, nie musieć stawiać stempla z kciuka, bo to krępujące. Często pisze je do góry nogami albo w lustrzanym odbiciu – zapomina, jak powinny wyglądać. Po przyjeździe do Katmandu myślała o tym, żeby pójść na zajęcia. Ale nie miała pieniędzy, była zajęta albo potrzebna w domu, zawsze przecież znajdzie się jakiś powód, żeby odwlec takie sprawy, bo przede wszystkim się bała, że zrobi z siebie pośmiewisko. Przybyła z gór, z małej wioski, i sądziła, że nie przystaje do wielkomiejskiego życia. Potem Sunil posłał ją do szkoły dla dorosłych. Miała trzydzieści osiem lat. Poszła z koleżanką, też Szerpijką. Dla obu było już za późno.
– Wytrwały trzy dni. Trafiły na nauczycielkę co najmniej piętnaście lat od nich młodszą, wstydziły się. Więcej nie wracaliśmy do tego tematu. Żona nauczyła się żyć w świecie bez liter. Radzi sobie. Ma doskonałą pamięć, dużo lepszą niż ja. Słyszy coś i od razu zapamiętuje, często nie mogę się temu nadziwić. Zna cztery języki: nepalski, newarski, hindi i język Szerpów – wylicza dumny mąż. – Szybko zdałem sobie sprawę, że nie znajdę w niej kompana do żarliwych dyskusji na poziomie akademickim. Zresztą sam się do nich nie palę. Pokochałem ją taką, jaka jest, i kocham nadal, równie mocno jak na początku naszej znajomości. – Zatrzymał się na chwilę. – Żeby wyprzedzić twoje pytanie, moi rodzice również nigdy nie mieli problemu z jej niepiśmiennością, trudno im było jedynie zaakceptować niskie pochodzenie Pembuti. Mam wyższe wykształcenie, studiowałem marketing i zarządzanie, a moja żona jest analfabetką.
CV Sunila obfituje w zwroty akcji. Prowadził parę drobnych biznesów, sklep, piekarnię, mały warsztat. Miał krótki romans z pracą biurową, ale na dobre zagrzał miejsce w biurze turystycznym, początkowo jako przewodnik górski, potem zaczął pracować z zagranicznymi turystami, również z Polski. Zarabia całkiem nieźle, dostaje trzynaście tysięcy rupii podstawy, wypłacanej niezależnie od tego, czy ma klientów, czy nie; w dobrym miesiącu zdarza mu się wyciągnąć nawet pięć razy tyle. Sezon turystyczny w Nepalu jest stosunkowo długi, od września do końca maja, potem zaczynają padać monsunowe deszcze. Zarobki Sunila całkowicie zależą od ruchu turystycznego.
Znamy się z pracy. Zjeździliśmy razem setki kilometrów po nepalskich krętych drogach, na jednej z takich tras opowiedział mi o swojej żonie.
Uciążliwy płomień świecy
Mieszkamy w domu, który należy do mojej rodziny od pokoleń – ciągnie opowieść Sunil. – W siódemkę, z mamą, bratem, jego żoną, ich synem, no i nasza trójka. Siostry po ślubie przeprowadziły się do domów rodzinnych swoich mężów, zgodnie z lokalną tradycją. Tylko ja regularnie zarabiam. Brat prowadził sklep z wyrobami z paszminy, ale niedawno zbankrutował. Za duża konkurencja. Kobiety w naszej rodzinie nigdy nie pracowały, zajmują się domem i dziećmi.