Wizerunek polskiego Żyda, dla którego II Rzeczpospolita była macochą, matką zaś stała się dopiero Polska Ludowa, mocno zakorzenił się w naszej świadomości. Powielają go zarówno ci, którym się taki obraz nie podoba, jak i ci, którzy go chwalą. Tymczasem jest to obraz fałszywy w swej jednostronności. Przedwojenna Polska, owszem, nie była dla Żydów rajem, ale też stała się ona ojczyzną dla kilku pokoleń żydowskich państwowców. Ten obywatelski, propaństwowy nurt wśród społeczności żydowskiej miał i ma swoich wrogów. Jednym z nich była czerwona Rosja, która pod neutralnym mianem Związku Sowieckiego konsekwentnie i na różne sposoby eliminowała, niszczyła te środowiska. O kilku spośród wielu przypadków owego dzieła destrukcji opowiada ten artykuł.
W matni
Kto dziś pamięta o Baruchu Steinbergu, który w baraku starobielskiego obozu przewodniczył piątkowym zgromadzeniom, „gdzie setki Żydów wznosiły gorące modły po hebrajsku"? Postać naczelnego rabina Wojska Polskiego warta jest nieustannego przypominania. Podobnie jak pozostałych pięciuset oficerów „wyznania mojżeszowego”– jak się wtedy mówiło – którzy wiosną 1940 r. polegli rozstrzelani nad dołami Katynia, Miednoje i Charkowa. Ale oni, a przynajmniej większość z nich, mają dziś swoje miejsce na ziemi, nazwiska wykute na tablicach pamięci. Ta historia będzie o ludziach, po których nie zostały nawet imiona, choć mowa jest o prawie stu tysiącach. Zginęli wszyscy, co do jednego, nierzadko całymi rodzinami, w jednym miejscu i czasie, jak również z tego samego powodu – byli polskimi Żydami.
Późną jesienią 1939 r. to właśnie Żydzi dominowali wśród kilkusettysięcznej rzeszy uchodźców, którzy uciekając przed niemieckim najazdem na tereny województw wschodnich, znaleźli się nagle pod władzą innego okupanta. Podczas gdy Polska oficjalna, ta oficerska i urzędnicza, przechodziła do Rumunii przez most w Zaleszczykach, żydowscy cywile zbiegali na wschód chaotycznie, gdzie kto mógł. Najazd sowiecki odciął im drogę dalszej ucieczki, a także drogę odwrotu. Gdy po kilku tygodniach od zakończenia działań wojennych obaj okupanci otwarli punkty graniczne na mostach w Brześciu i Przemyślu, od razu ustawiły się tam wielotysięczne kolejki, złożone prawie wyłącznie z Żydów. Kolejki stały po stronie sowieckiej, z zachodu na wschód nie przechodził nikt. Niemieccy pogranicznicy śmiali się z przechodzących „Hitlerjuden", ale uchodźcy raczej nie łudzili się, że za Bugiem i Sanem czeka ich lepszy los. Chcieli po prostu dostać się do własnych domów.
Większość jednak pozostała, nie widząc wyboru z tej matni. Ta masa bezdomnych zalegała głównie miasta: pod koniec 1939 r. w samym Białymstoku liczono ich na 60 tysięcy. Koczowali na dworcach, ulicach, w przygodnych domach, także w synagogach. Dominowali – obok ubogich szewców i krawców – przedstawiciele klas średnich: urzędnicy, nauczyciele, lekarze i przedsiębiorcy. Olbrzymia większość z nich nie mogła znaleźć sobie stałego zajęcia, a co za tym idzie, stałych środków utrzymania. Cierpienie bezdomności powiększył głód.