Agnieszka Kamińska: Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony

Ciekawskie spojrzenia, przeszywające niczym szwajcarski scyzoryk, taksują w pociągu, autobusie, sklepie i na ulicy. Mierzą i wywołują niepewność, zwłaszcza u przyjezdnych. Aby upewnić się, że sprawy mają się dobrze, trzeba mieć oko na wszystko. Nie przejmuj się, chyba że masz coś do ukrycia.

Publikacja: 12.02.2021 18:00

Agnieszka Kamińska: Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony

Foto: Shutterstock

Przejeżdżając samochodem przez szwajcarską granicę od strony Niemiec, można się poczuć jak w filmowej scenie kręconej w slow motion. Nagle wszystko zwalnia. Kierowcy na wszelki wypadek zaczynają prowadzić kilka kilometrów na godzinę poniżej ograniczeń. Auta jadą jedno za drugim jak po sznurku, obserwowane z zaciekawieniem przez pasące się na pobliskich łąkach krowy przeżuwające trawę też jakby w spowolnionym tempie.

Jazda autem w Szwajcarii to duża przyjemność. Autostrady mają idealne nawierzchnie, a kręte górskie przełęcze zapewniają dreszcz emocji. Do tego widoki – niepowtarzalne! Jednak kierowcy przekraczający szwajcarską granicę zwalniają nie tylko po to, aby rozkoszować wzrok krajobrazami. Wiedzą, że przyjemność szybkiej jazdy może ich słono kosztować.

Wysokie mandaty to jeden z głównych straszaków, działający na wyobraźnię przyjezdnych prawie tak samo jak pryncypialni Szwajcarzy i niezrozumiałe dialekty. Z tą różnicą, że jeśli nie znamy jakiegoś szwajcarskiego słowa, zazwyczaj otrzymamy drugą szansę. Kodeks drogowy jest natomiast nieubłagalny. Niemieckie słowo Busse – oznacza i karę, i pokutę – należy do tych, które w Szwajcarii chcemy poznać jak najpóźniej.

Od 2013 roku w Szwajcarii obowiązuje wyjątkowo restrykcyjna polityka wobec piratów drogowych. Ciężka noga może kosztować kierowcę nie tylko pieniądze i prawo jazdy, ale i wolność (za najbardziej drastyczne wykroczenia drogowe grozi kara więzienia do czterech lat i czasowe zatrzymanie samochodu). W jednym z najbezpieczniejszych krajów na świecie (w 2019 roku liczba kradzieży samochodów w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców wyniosła jeden, liczba kradzieży rowerów – cztery) prawdopodobieństwo, że ktoś podprowadzi nam auto, jest mniejsze niż to, że stracimy prawo jazdy, jeśli za mocno przyciśniemy gaz.

Szwajcarzy nie byliby jednak sobą, gdyby nawet kierowcom przyłapanym na szarżowaniu nie dali możliwości wyboru. Alternatywą dla wysokiego mandatu jest odsiadka – i są tacy, którzy korzystają z niej z przyjemnością. W lokalnej gazecie przeczytałam kiedyś historię siedemdziesięciopięcioletniego pirata drogowego z kantonu Turgowia, który dostał mandat na kwotę siedmiuset franków. Zamiast zapłacić, wybrał karę zastępczą, czyli tydzień w więzieniu, twierdząc, że należy mu się odrobina luksusu. Po siedmiu dniach wylegiwania się w prywatnej celi (dla palących!), rozwiązywania sudoku i czytania gazet, chwalił sobie wygodne łóżko i smaczne posiłki. Ale okazuje się, że szwajcarskie więzienia nie są idealne. Emeryt skarżył się bowiem, że kawa mogłaby być lepsza.

Na restrykcyjne prawo drogowe można narzekać, ale ono działa: w ostatnim dziesięcioleciu w Szwajcarii znacznie obniżyła się liczba śmiertelnych wypadków drogowych. Ciągłe spoglądanie na deskę rozdzielczą może i jest uciążliwe, ale sprawia, że po tutejszych drogach podróżuje się nie tylko przyjemnie, ale i bezpiecznie. Co nie znaczy, że kiedy już nauczymy się jeździć jak po sznurku, to i życie w Szwajcarii zacznie przypominać bezkolizyjne mijanie się na autostradach. Tu, podobnie jak w ruchu drogowym, obowiązuje kodeks społecznych reguł – i należy go przestrzegać, tak jak limitów prędkości.

Żeby poznać niektóre punkty społecznego kodeksu, wystarczy zajrzeć do umowy wynajmu mieszkania: balkonowe doniczki zawieszamy do wewnątrz, a butów nie stawiamy przed drzwiami. Nie odkurzamy w południe, nie bierzemy prysznica przed szóstą rano, po dwudziestej drugiej nie włączamy pralki (zarówno ja, jak i moi sąsiedzi regularnie łamiemy te zasady). O praniu w niedzielę w ogóle można zapomnieć. To dzień bez hałasów. A na odgłosy w Szwajcarii jesteśmy wyczuleni szczególnie.

– Ale tu cicho, jakbym znalazła się w innej galaktyce – rozpływa się w zachwytach odwiedzająca nas znajoma z Polski. Fakt, szwajcarska cisza to wartość, do której łatwo się przyzwyczaić. W kwietniu obchodzony jest Dzień przeciwko Hałasowi, a o społeczną regulację ciszy dbają urzędnicy w miejskich wydziałach kontroli hałasu. To do nich można się zgłosić po rozporządzenia ściśle określające poziom dozwolonego hałasu w ruchu ulicznym czy na budowach. Na poświęconej hałasowi stronie internetowej samemu można sprawdzić, w jakich okolicznościach i godzinach wolno nam zakłócać spokój innych. Kiedy koszę trawę w ogrodzie u teściowej, muszę pamiętać, że w tygodniu mam na to czas do godziny dziewiętnastej, a w sobotę do siedemnastej, oczywiście z pominięciem pory obiadowej. Ta godzina, między dwunastą a trzynastą, to w Szwajcarii świętość, a jedynym dozwolonym wtedy hałasem jest dźwięk naczyń, zapowiadający przygotowywania do Zmittag, południowego posiłku. Wiele razy zdarzyło mi się o tej godzinie ciszy zapomnieć i odbiłam się na poczcie od zamkniętych drzwi. Pracownicy urzędów też mają wtedy przerwę, a w wielu firmach obowiązkowy odpoczynek od pracy może trwać nawet dwie godziny. To czas na sałatkę zjedzoną na ławce w parku, jogging ulicami miasta, a latem kąpiel w rzece lub jeziorze. Po cichu.

Za złamanie kodeksu reguł życia społecznego również wyciąga się konsekwencje, nawet w przypadku małych grzeszków. Kara jest jednak znacznie bardziej dotkliwa niż mandaty za przekroczenie prędkości na drodze. To karcący wzrok sąsiada.

Kiedy byłam mała, uwielbiałam gapić się na ludzi. Nieznającym litości wzrokiem dziecka bezczelnie mierzyłam przechodniów na ulicy i pasażerów w autobusach. Moimi ofiarami byli zwłaszcza ci, którzy w jakiś sposób się wyróżniali – mieli odstające uszy, grube szkła okularów czy krzywe zęby. Za każdym razem słyszałam wtedy, że to niegrzecznie przyglądać się innym i z takim wyniesionym z domu przekonaniem przeżyłam niemal trzy dekady. A potem trafiłam do Szwajcarii.




Kierowcy autobusów pozdrawiają pasażerów

Ciekawskie spojrzenia, przeszywające niczym szwajcarski scyzoryk, taksują w pociągu, autobusie, sklepie i na ulicy. Mierzą i wywołują niepewność, zwłaszcza u przyjezdnych. Redaktor zuryskiego dziennika „Tages-Anzeiger" David Hesse określił to zjawisko mianem Swiss stare, szwajcarskim spojrzeniem. A Mike Callaghan, kanadyjski antropolog analizujący życie codzienne Szwajcarów, wyjaśnienia świdrujących oczu szukał w neutralności i demokracji bezpośredniej. Mały kraj, otoczony potężnymi sąsiadami, przez stulecia musiał bronić swoich granic, polegając wyłącznie na obronie cywilnej. Podobnie działa społeczna samokontrola. Aby upewnić się, że sprawy mają się dobrze, trzeba mieć oko na wszystko. Poza tym w kraju, w którym decyzje podejmuje się kolektywnie, każdy chce wiedzieć, z kim dzieli swoją życiową przestrzeń. Wzajemne lustrowanie się nie jest czymś niegrzecznym, to wyraz otwartości i szczerości. Nie przejmuj się, chyba że masz coś do ukrycia...

Callaghan podaje przykład szwajcarskich pociągów, w których nad uczciwością pasażerów czuwa wszechwidzące oko – symbol samokontroli. O to, czy masz ważny bilet, ma zadbać nie konduktor czy automat, ale ty sama. Odwołując się do socjologicznej teorii francuskiego myśliciela Michela Foucaulta, który pisał o idealnie skonstruowanym więzieniu, Callaghan twierdzi, że Szwajcaria to społeczny panoptikon, samokontrolująca się machina, w której każdy z własnej woli stosuje się do zasad, bo nie wie, czy przypadkiem zza ruszającej się firanki nie obserwuje go czujna sąsiadka. Stąd dowcip krążący wśród Szwajcarów, świadomych przylepianej im etykietki: „Ilu Szwajcaria ma policjantów? Obecnie ponad osiem milionów, ale ich liczba ciągle rośnie".

Kodeks społecznych reguł ma wiele spisanych paragrafów, ale tak samo ważne są także te niewypowiedziane, które poznajemy na ulicy, ucząc się ich metodą prób i błędów. Trzy całusy w policzek na powitanie z przyjaciółmi (w Szwajcarii niemieckojęzycznej, w zachodnich kantonach wystarczą dwa). W sytuacjach oficjalnych zdecydowany uścisk dłoni z obowiązkowym spojrzeniem w oczy. Patrzeć w oczy należy też przy toaście wznoszonym z brzękiem kielicha. Odbierając telefon, wypada przedstawić się nazwiskiem, a następnie powtórzyć nazwisko rozmówcy – biada temu, kto ma problemy z pamięcią. Pasażerowie w pociągu pytają, czy wolne miejsce obok siedzącej osoby na pewno nie jest zajęte. Kierowcy samochodów przepuszczają pieszych na przejściu. Kierowcy autobusów pozdrawiają pasażerów.

Czy te zasady sprawiają, że wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku? Nie, ale porządkują rzeczywistość i dają poczucie bezpieczeństwa. Wiemy, że jeśli będziemy ich przestrzegać, to wszyscy na tym skorzystają. Społeczna współpraca wymaga ustępstw, a reguły nie mają ograniczać, ale wyznaczać ramy naszego komfortu. Zdarzyło ci się zorganizować imprezę i nie uprzedzić sąsiadów? Wrzuć do skrzynki karteczkę z kilkoma miłymi słowami na przeprosiny, a wciąż będą ci z uśmiechem mówić Grüezi. Zapomniałaś odłożyć na podatek? Zapłać tyle, ile masz, resztę rozłożymy ci na raty. Reprezentacja Szwajcarii wygrała ważny mecz? Ciesz się, możesz nawet przejechać autem przez miasto i cisnąć w klakson, ile wlezie. Przymkniemy ucho na hałas. Masz godzinę.

Im lepiej poznaję Szwajcarów, tym bardziej wierzę w tutejszą siłę społecznej umowy, której warunki podlegają nieustannej negocjacji. Kultura konsensusu to nie tylko kolejna z pozycji na liście żywych tradycji (naprawdę się na niej znajduje!). Poszukiwanie złotego środka stało się jednym ze sposobów na istnienie kraju, który przez dużą część swojej historii pozostawał na uboczu światowych wydarzeń. Patrząc na sielankowe alpejskie krajobrazy, trudno uwierzyć, że dzieje Szwajcarii były niegdyś burzliwe i krwawe. Kiedy podczas kongresu wiedeńskiego mocarstwa rozstrzygały o strefie wpływów na kontynencie, Szwajcaria oficjalnie zobowiązała się nie trzymać stron w konfliktach zbrojnych i nie zawiązywać sojuszy. Odtąd neutralność stała się oficjalną doktryną militarną kraju w polityce zagranicznej, ale wciąż toczył się spór między politycznie konserwatywnymi kantonami katolickimi a proreformatorsko nastawionymi kantonami protestanckimi. Do ostatniej szwajcarskiej wojny domowej, Sonderbundskrieg, doszło w 1847 roku; zakończyła się ona po niespełna miesiącu. Od tamtej pory armia szwajcarska pozostaje w uśpieniu (choć wyszkolona, uzbrojona po zęby i nieustannie gotowa na najgorsze), a postawa „bez nas", która sprawdziła się podczas dwóch wojen światowych, obowiązuje do dziś. Ostatni raz wyraźne „bez nas" Szwajcarzy powiedzieli w 1992 roku, kiedy formował się kształt wspólnej Europy. I choć korzystają z dobrodziejstw Unii Europejskiej, takich jak otwarte granice i wolny handel, to wolą pozostać niezależni.

Sztuka dążenia do kompromisu sprawdza się w dyplomacji. Szwajcaria jest tym krajem, który zachowując neutralność, pośredniczy w międzypaństwowych konfliktach, negocjuje umowy między krajami i dąży do pokojowego rozwiązywania sporów. Taka postawa działa i na lokalnym podwórku. Usiądźmy, przedyskutujmy to raz jeszcze, na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie – w Szwajcarii kompromis jest sposobem na funkcjonowanie w domu, w pracy, a nawet – choć może trudno w to uwierzyć – w polityce, zarówno tej małej, lokalnej, jak i na najwyższym szczeblu, w Bernie.

Tam, w zachodnim skrzydle budynku parlamentu, w bogato zdobionej sali obrad, raz w tygodniu zamyka się tak zwana siódemka. Ta dobrana według klucza Rada Federacyjna to tutejszy odpowiednik rządu, a jej posiedzenia można uznać za najwyższą formę ćwiczenia niełatwej sztuki kompromisu. Bez względu na wagę poruszanych kwestii i emocje towarzyszące debatom oczekuje się, że politycy wyjdą z sali obrad z rozstrzygnięciami wypracowanymi w toku negocjacji i ustępstw. Nieparzysta liczba osób w rządzie ma gwarantować płynność głosowań, jeśli decyzja z jakichś względów nie może zostać podjęta jednomyślnie. A o jednomyślność łatwo nie jest, bo zgodnie z przyjętą Zauberformel, „magiczną formułą", rząd reprezentuje proporcjonalnie siły polityczne mające swoich przedstawicieli w parlamencie, a do tego jeszcze interesy różnych regionów. Polityków dzieli wiek, płeć, wykształcenie i wyznanie, a podczas posiedzenia każdemu wolno przemawiać w swoim języku. Ta różnorodność ma odzwierciedlać strukturę helweckiego społeczeństwa, być czymś w rodzaju miniatury Szwajcarii. Politycy mają do przestudiowania tysiące ważnych dla narodu spraw rocznie, bywa, że spotkania siódemki przeciągają się. Rekompensatą za dyspozycyjność na wypadek zgromadzeń specjalnych oraz podyktowany względami bezpieczeństwa brak internetu w pokoju posiedzeń jest przyzwoita pensja – prawie pół miliona franków rocznie – i dożywotni abonament na podróżowanie komunikacją publiczną po całej Szwajcarii w pierwszej klasie. Najważniejsze osoby w państwie jeżdżą pociągami bez obstawy, co może dziwić, jeśli jesteśmy przyzwyczajeni do widoku polityczek i polityków otoczonych ochroną. W Szwajcarii to nie są ludzie z pierwszych stron gazet.

– Wiesz, prezydent powiedział wczoraj ciekawą rzecz... – zaczęłam raz rozmowę, chcąc pokazać znajomej Szwajcarce, że jestem na bieżąco z tutejszą polityką.

– A możesz mi przypomnieć, kto jest teraz prezydentem? – zgasiła natychmiast moje zapędy.

Nie zdziwiło mnie to, w końcu był styczeń, a urząd prezydenta jest w Szwajcarii rotacyjny. Co roku obejmuje go inna osoba z siódemki. Polityczny przekładaniec sprawia, że łatwo się pogubić, nawet będąc tutejszym.

Już wiem. Nie chodziło o mnie

Kto spędził trochę czasu w Szwajcarii, wie, że pozostawanie z boku to szwajcarski sposób na spokój ducha także w sprawach codziennych. Nie narzucać swojego zdania, traktować rzeczywistość z należnym jej dystansem, nie wchodzić sobie w drogę, być uprzejmym, uśmiechniętym i dyskretnym. Po przeprowadzce do Szwajcarii przez długi czas zastanawiałam się, dlaczego w pociągach i autobusach nie ma zwyczaju ustępowania miejsca starszym osobom. Importowana z Polski grzeczność nakazywała mi zrywać się z siedzenia na widok każdego staruszka o lasce, co przy strukturze wiekowej szwajcarskiego społeczeństwa skutecznie zastępowało mi przysiady. Okazało się, że to, co robię, może być uznane za niegrzeczne. Uzurpowanie sobie prawa do oceny czyjejś sprawności fizycznej nie przystoi, a staruszek – który na pewno wolałby być nazwany seniorem – może się poczuć dotknięty, kiedy publicznie pokazuję mu, że jego miejsce to siedzące. Lepiej, żeby sam zdecydował, co jest dla niego dobre.

Szwajcarska strategia minimalizowania ingerencji w przestrzeń drugiego człowieka, którą łatwo jest pomylić ze zdystansowaniem i obojętnością, przeplata się z pragnieniem kontroli. Sąsiad, który rano wita mnie uśmiechniętym Grüezi i głębokim spojrzeniem w oczy, po południu może wrzucić do skrzynki na listy karteczkę z prośbą o to, abym nieco ciszej słuchała muzyki. Dlaczego nie zapukał i nie powiedział? Przecież widujemy się codziennie. Nie chciał zakłócać mojej prywatności? Narażać mnie (i siebie) na konfrontację? Może myśli, że nie rozumiem szwajcarskiego? A może po prostu jest grzeczny? Kaskadę retorycznych pytań przerywa widok poruszającej się w oknie firanki sąsiada. Kiedy następnego dnia spotkałam go przed drzwiami, usłyszałam to samo uprzejme Grüezi. Odrobiłam lekcję. Już wiem, że nie chodziło o mnie. Dalej się lubimy. Co nie przeszkadza nam komunikować się karteczkowym kodem. To postawa „bez nas" w wydaniu sąsiedzkim. 

Agnieszka Kamińska jest dziennikarką, socjolożką, publikowała w „Rzeczpospolitej", poza tym w „Tygodniku Powszechnym", magazynie reporterskim „Non/fiction". Jest autorką bloga I'm not Swiss. Mieszka w Szwajcarii niemieckojęzycznej

Fragment książki Agnieszki Kamińskiej „Szwajcaria. Podróż przez raj wymyślony", która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Poznańskiego, Poznań 2021

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Przejeżdżając samochodem przez szwajcarską granicę od strony Niemiec, można się poczuć jak w filmowej scenie kręconej w slow motion. Nagle wszystko zwalnia. Kierowcy na wszelki wypadek zaczynają prowadzić kilka kilometrów na godzinę poniżej ograniczeń. Auta jadą jedno za drugim jak po sznurku, obserwowane z zaciekawieniem przez pasące się na pobliskich łąkach krowy przeżuwające trawę też jakby w spowolnionym tempie.

Jazda autem w Szwajcarii to duża przyjemność. Autostrady mają idealne nawierzchnie, a kręte górskie przełęcze zapewniają dreszcz emocji. Do tego widoki – niepowtarzalne! Jednak kierowcy przekraczający szwajcarską granicę zwalniają nie tylko po to, aby rozkoszować wzrok krajobrazami. Wiedzą, że przyjemność szybkiej jazdy może ich słono kosztować.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi