W dzieciństwie zaraziłem się fantastyką. Moja ciocia pracowała w kinie i dzięki temu spędzałem tam całe dnie. Oglądając „Obcego", prawie zjadłem oparcie fotela, tak byłem przejęty. „Obcy – 8. Pasażer »Nostromo«" w reżyserii Ridleya Scotta i „Obcy – decydujące starcie" Jamesa Camerona to najlepsze części serii. Jednak moim ukochanym filmem sci-fi jest „Coś" Johna Carpentera. Ale już „Gwiezdne wojny", w dużym uproszczeniu, to fantastyka dla dzieci. „Obcy" wydaje się być skierowana do starszego odbiorcy.
Jestem dzieckiem generacji VHS, oglądałem na kasetach po dwa filmy dziennie. Kiedyś razem z kolegą znaleźliśmy w internecie człowieka, który miał pełno ezoterycznych horrorów, które w Polsce były niedostępne. Zrzuciliśmy się na nagrywarkę dla niego, żeby nam je wysłał. Na koniec okazało się, że marzenia o tych filmach były znacznie piękniejsze niż same filmy.
Dobrych filmowych horrorów jest wiele, z książkami jest gorzej. Na przełomie lat 80. i 90. zaczytywałem się w książkach Grahama Mastertona, Clive'a Barkera i Stephena Kinga. W pewnym momencie uważałem Kinga za najlepszego pisarza na świecie, ale to już minęło. Do tej pory kupuję jego książki i złoszczę się, że są one tak nędzne. Uważam, że każdy autor ma określoną liczbę książek do napisania, a on już swoje napisał. Zaczął mieć tendencje do tworzenia irytujących bohaterów bez skazy.
Nie bez przyczyny jestem postrzegany jako metalowiec. Mam szerokie horyzonty muzyczne, ale najchętniej słuchałbym Iron Maiden. Wraz z tymi dźwiękami pojawiło się całe mnóstwo ludzi w moim życiu. Pierwsze przyjaźnie i miłości zawdzięczam właśnie metalowi. Byłem samotnym dzieckiem i nagle okazało się, że są inni, podobni do mnie. Teraz traktuję tę muzykę jako powrót do przeszłości. Kupuję stare winyle, chodzę na koncerty. Jednak powtarzam, lubię różną muzykę. Przed naszą rozmową słuchałem Johna Coltrane'a.