Od Kate Moss do Maye Musk. Co się ma nam podobać

Kryteria urody rozszerzyły się, stały się bardziej elastyczne. Poprawnościowy nakaz wymaga, aby każdą istotę ludzką uważać za piękną. I koniecznie trzeba czymś się wyróżnić. Ale czy każda zasługuje na szarfę i diadem?

Publikacja: 10.07.2020 10:00

Kanon urody nie zna granic... wieku. Maye Musk, matka Elona, na lutowym pokazie mody w Mediolanie

Kanon urody nie zna granic... wieku. Maye Musk, matka Elona, na lutowym pokazie mody w Mediolanie

Foto: EAST NEWS

Gdy na Facebooku pojawia się zdjęcie kobiety, zazwyczaj poniżej szybko ustawia się rządek komentarzy. Większość (można się domyślić, że z kręgu facebookowych znajomych sportretowanej) mówi: piękna. Nieważne, jaki jest obiekt zachwytów: stary czy młody, gruby, chudy czy istotnie ładny – tu przecież trudno o obiektywizm – obecny savoir-vivre i poprawnościowy nakaz wymagają, żeby każdą istotę ludzką uważać za piękną. Brak zachwytu naraża na ostracyzm.

Ale cóż warte byłoby piękno, gdyby sprawiedliwie obdzielić nim wszystkich? Czyżby definicja piękna dała się rozciągnąć do tego stopnia, że całkiem traci znaczenie? W świetle tych zasad szczególnego znaczenia nabiera coraz powszechniejsza na całym świecie plaga otyłości. Otyłości, która rzadko spowodowana jest chorobą, a częściej winą samego człowieka. Śmieciowe jedzenie, cukier, słodkie napoje. Ale okazuje się, że jak o człowieku czarnoskórym nie wypada już powiedzieć „murzyn", tak o osobie otyłej nie wypada powiedzieć, że jest otyła. Żadna linia lotnicza nie odważyła się wprowadzić droższych biletów dla osób z dużą nadwagą. W obawie przed „stygmatyzacją", tłumaczono. W telewizji ARTE można obejrzeć film pt. „Stygmatyzacja otyłości". Jego bohaterka Gabrielle Deydier ma 1,54 m i waży 125 kg. „Od dzieciństwa zamieszkuje ciało potępiane przez społeczeństwo. Świadoma kpin i moralizatorstwa, z którymi spotykają się osoby z nadwagą, postanawia włączyć się do walki ze stygmatyzacją otyłości. Pisze książkę, która ma stać się podręcznikiem samoakceptacji i krytyką tyranii standardów".

Oto nowe standardy poprawnego dyskursu. Częściowo wytłumaczalne: kobiety nie zgadzają się na to, aby uroda była miarą ich społecznej wartości, jak było do połowy XX wieku, kiedy przyszłość zależała od dobrego zamążpójścia. Teraz mamy trzecią dekadę XXI wieku i tamte standardy to historia o Mieszku i Dąbrówce.

U zwierząt uwodzi samiec, w porządku ludzkim obowiązek bycia piękną spada na kobietę.

Feminizm niewiele tu zmienił. Jak podkreśla antropolog Bruno Remaury w książce „Piękna słaba płeć" (Grasset 2000), rozpowszechnienie i demokratyzacja technik transformacji ciała zmieniły tylko tyle, że zamiast imperatywu „musisz być piękna" mamy teraz: „możesz być piękna, jeśli zechcesz". Która nie zechce? Ciężar odpowiedzialności za własny wizerunek wydaje się do udźwignięcia. A ile obiecuje piękna twarz! Miłość, sukces, pieniądze... Nauka potwierdza związek między urodą a liczbą partnerów. Kobiety dobrze to wiedzą.

W licznych badaniach próbowano znaleźć ideał naturalnej urody. Sprawdzano, czy daje się on sprowadzić do prostej formuły matematycznej. Twarz symetryczna, w której nos znajduje się tyle a tyle milimetrów od oczu, a usta idealnie między nosem a brodą. Rysy kobiet są drobniejsze niż mężczyzn: mamy mniejszy nos, większe usta, a oczy wydają się większe przez mniej wydatne brwi. Przez wiele pokoleń piękno wymagało smukłej sylwetki z wąską talią, wysokimi kośćmi policzkowymi, małym nosem i dużymi oczami. Najlepiej niebieskimi.

Zmarszczki? Nie ma takiego słowa

Uroda się liczy. I to nie mniej niż w czasach sprzed emancypacji. Lejtmotywem, wręcz społeczną obsesją, ostatnich 40 lat jest szczupła sylwetka – znak młodości, atrakcyjności i zdrowia. Kult ciała wybucha na Zachodzie w latach 80., gdy dobra koniunktura giełdowa, kwitnąca gospodarka i liberalizm ekonomiczny sprzyjają dobrobytowi. Nawet w Polsce, gdzie ani system polityczny, ani niedobory rynkowe nie służą dobremu nastrojowi, na ulicach pojawiają się biegacze, a kaseta z aerobikiem Jane Fondy krąży po domach. Pojawiają się legginsy, debiutują, jeszcze nieśmiało, buty sportowe. Awangardowe nowojorczanki noszą je, żeby dojść do pracy (zdrowie!), w biurze wkładają szpilki.

Sprawność fizyczna i właściwe odżywianie wchodzą na szpalty nie tylko magazynów kobiecych, ale i poważnych gazet codziennych. Kobiety zaczynają biegać w maratonach, łóżka samoopalające rozpoczynają triumfalny marsz – ulice zaludniają się dziewczynami opalonymi na żółtobrąz. Wypocone, wygimnastykowane ciało należy ubrać w obcisłe dżinsy, najlepiej z dziurami na pupie (między mną i moimi calvinami nic nie ma, chwali się w reklamie modelka Brooke Shields w roku 1981, wywołując skandal).

Cały świat ogląda „Dynastię" i „Dallas" (w Polsce dopiero z opóźnieniem w roku 1990) i kobiety chcą wyglądać jak anielska Alexis albo demoniczna Cristal. Tylko punkowcy swoimi usztywnionymi „na cukier" kolorowymi czubami łamią zasadę napuchniętych fryzur pań z seriali. Kosmetyki stają się coraz bardziej demokratyczne, ale słowo zmarszczki nie pojawia się jeszcze w słowniku żadnej z firm kosmetycznych. Kobieta dojrzała na przełamanie tabu wieku będzie musiała poczekać jeszcze co najmniej dekadę.

Parada szkieletów

W latach 90. w modzie i urodzie zaczyna dominować kultura korporacji, a rozpoczynająca się globalizacja unifikuje kryteria. Wielkie, spektakularne pokazy mody z udziałem top modelek wyznaczają nowe standardy piękna na całym świecie. To już nie aktorki Hollywood, lecz wszechobecne eteryczne diwy, które pojawiają się na wybiegach i okładkach magazynów. Wybacza się im zawrotne honoraria, rzucanie komórkami w gosposie i zażywanie „substancji". Nowe wymaganie: już nie wystarczy być szczupłą, należy być chudą. Pokazy mody przypominają paradę szkieletów, anoreksja i bulimia stają się chorobami społecznymi. Szacuje się, że 5 do 15 proc. dziewczyn do 20. roku życia cierpi na na te choroby. Walka o szczupłą sylwetkę, która towarzyszyła długiej emancypacji kobiet, staje się ich więzieniem.

Nikt nie ma wątpliwości że epidemia spowodowana jest presją biznesu mody, według którego ideałem kobiecej urody jest chudzielec bez bioder i biustu. Agencje modelek wypierają się odpowiedzialności, ale wiadomo, że wiele z nich zatrudnia dziewczynki w wieku 13, 14 lat. Jak tylko nabiorą kobiecych kształtów, zwalnia się je. Kiedy jedna agencja zaczyna wymagać od modelek, żeby za bardzo nie chudły, one przenoszą się do innej. Oskarża się także projektantów mody gejów, że chcą upodobnić kobiety do płaskich chłopców.

Są ofiary. W listopadzie 2006 roku brazylijska modelka Ana Carolina Reston umiera na skutek zaburzeń pracy nerek spowodowanych bulimią i anoreksją. Organizm ma wyniszczony długotrwałą głodówką – od wielu miesięcy jadła tylko jabłka i pomidory. Waży 40 kg przy wzroście 172 cm. Luisel Ramos, 22-letnia Urugwajka, umiera po ataku serca będącym skutkiem powikłań anoreksji. Gdy mniej więcej w tym samym czasie na pokazach mody w Paryżu modelka Chanel ubrana w ciężką sukienkę z cekinami przewraca się na wybiegu, prasa podnosi rwetes, że na pokazach chodzą szkielety i należy pilnie coś z tym zrobić. Karl Lagerfeld odparowuje: „Modelki są chude, bo mają drobne kości. Nie są anorektyczkami. To prasa robi sensację".

Niekoniecznie. Modowy biznes to wszechpotężna machina, która niechętnie idzie na ustępstwa, gdy chodzi o własny interes. Wiadomo, że chude kobiety lepiej „sprzedają" ubrania. Ale krok po kroku, sprawy zaczynają się ruszać. Reagują instytucje rządowe, agencje modelek, media zarzekają się, że nie będą pokazywać zbyt chudych modelek. W Francji w roku 2008 przyjęta zostaje ustawa mająca na celu zwalczanie anoreksji. Przewiduje dwa lata więzienia i 30 tys. euro grzywny za „zmuszanie do przesadnej chudości za pomocą zachęcania do długotrwałych ograniczeń pożywienia". Magazyny mody z obawy przed napiętnowaniem zaczynają retuszować zdjęcia modelek o anorektycznym wyglądzie. Retuszować, dodając im ciała. Jeszcze niedawno przy pomocy programów graficznych zdejmowano im kilogramy.

Więcej ciała

Tymczasem na arenę wkraczają nowi bohaterowie. Definicja piękna zaczyna się rozszerzać, uelastyczniać, zmierzać w stronę szerszego spektrum. Już wcześniej, w latach 80., drobna, o pospolitej twarzy Kate Moss zaprzeczyła kanonom urody boginek takich jak Catherine Deneuve, Elizabeth Taylor czy Grace Kelly. Ale wciąż była białą dziewczyną z Europy. Teraz szok jest większy. Sudańska modelka Alek Wek, o skórze czarnej jak węgiel, krótko ostrzyżonych wełnistych włosach, szerokim nosie i małych oczach staje się objawieniem nowej fali. Przypomina posążek afrykański, który ożył, ale jej pojawienie się na wybiegach i okładkach wywołuje rewolucję.

A ta wkrótce zagarnia nowe twarze. Gdy rynkami zawładnie Azja, wzrok kieruje się w stronę Japonii, Chin, Indii, chociaż za sprawą mediów, reklamy i internetu kryteria urody mieszają się i unifikują, zaprzeczając różnorodności kulturowej. Ale wciąż indoeuropejski typ urody wydaje się być wzorem dla tych Chinek i Koreanek, które robią sobie korektę powiek, aby oko wydawało się większe i bardziej „europejskie".

Nie tylko rysy, kolor skóry, kolor oczu. Na początku trzeciej dekady XXI wieku sylwetka wciąż pozostaje najważniejszym tematem i źródłem kontrowersji. Gdy otyłość staje się plagą cywilizacyjną, niebezpieczniejszą niż anoreksja, zmienia się podejście do kryteriów oceny ciała.

Otwarcie zaczyna się kilka lata temu, bo w miarę jak osób otyłych przybywa, rozdźwięk między rzeczywistością a rzeczywistością kreowaną przez media staje się nie do zaakceptowania. Zaczyna być oczywiste, że grubsze kobiety muszą wejść do gry. Dokonuje tego oczywiście internet głosami blogerek, które przywracają im miejsce. Nie domagają się uznania za piękne, ale dostępu do stylu.

Przemysł nie może ich lekceważyć, nie z dobrego serca, tylko z rachunku ekonomicznego.

Jednak nie omieszkano opatrzyć tego pokrętną ideologią. Gdy we flagowym butiku Nike w Londynie pojawiają się manekiny „plus size", rzeczniczka firmy mówi: „Nike w ten sposób pragnie celebrować różnorodność sportu i poczucie przynależności do niego". Cóż innego mogłaby powiedzieć?

Można zgodzić się z deklaracją Nike, że „prawdziwą kobiecość odnaleźć można w różnorodnych rozmiarach". Ale żeby zaraz „celebrować"? Promowanie czegoś takiego, w dodatku z etykietką „positive", jest promowaniem niezdrowego stylu życia. Otyłość może być chorobą, ale znacznie częściej jest skutkiem obżarstwa. Firmy wykorzystują to z korzyścią dla siebie – ich prawo. Ale nie dajmy się zwariować. O ile słabość branży fashion do modelek o figurze anorektycznej jest godna potępienia, o tyle przechył w drugą stronę – niebezpieczny.

50 plus

Jest jeszcze inny wątek, którego nie mogli dłużej lekceważyć demiurgowie biznesu mody i urody. Coraz ważniejszym klientem stają się kobiety, które osiemnastkę już dawno mają za sobą. To oczywiste, że urodą najbardziej interesuje się klient młody, ale czy tylko najmłodszy? Pięćdziesiątka to była kiedyś fatalna granica, która sprawiała, że kobieta stawała się niewidzialna dla społeczeństwa. Dziś ona nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, przynajmniej w krajach rozwiniętych. To prawda, czas wyciska piękno na każdym ciele, twarzy, zdrowiu. Trzeba to zaakceptować, ale być może granicę trzeba będzie wynaleźć jeszcze raz. – Kobiety się starzeją, kremy też się starzeją – mówi mi menedżerka koncernu l'Oreal.

Okazuje się, że kobiety takie jak Maye Musk, matka Elona Muska, czy Lyn Slater mają tysiące fanów na Instagramie. Że zmarszczki, siwe włosy nie są przeszkodą. Na pokazach mody Dolce & Gabbana w Mediolanie defilują Izabella Rosselini (66 lat), Monica Bellucci (54) i wspomniana Musk (70). Wywołują aplauz. Powstają agencje specjalizujące się w modelach powyżej 45. roku życia.

Kariera Iris Apfel, którą przedtem świat mody się nie interesował, zaczęła się po roku 2005. Wtedy była 85-latką. Dziś ma 98 lat i jest jedną z ikon mody, także dla młodych. Na pokazach Boho Boco i Nenukko „odkryliśmy" 80-letnią piękną Helenę Norowicz. Gdy przeglądamy sklepy internetowe, rzuca się w oczy, że do katalogów pozują także starsze modelki i modele. Przestali być rodzynkami w cieście, są pełnoprawną częścią mody.

Jednak nie wszyscy akceptują upływ czasu. Dla kobiet, które zdecydowały podjąć walkę z nieuchronnym, medycyna i kosmetologia oferują coraz to nowe zdobycze. Już w latach 90. botoks robiło się niemal „w porze lunchu", jak manikiur, przynajmniej tak twierdziły magazyny kobiece. W XXI wieku chirurgia estetyczna staje się królową gabinetów, lekarze celebryci chwalą się dokonaniami na kanapach telewizji śniadaniowych. Wprawdzie wielkie, sztuczne usta, efekt niektórych zabiegów, są wyśmiewane, a zabiegi powiększania biustu w szemranych gabinetach dokonywane przez szemranych lekarzy powodują poważne problemy zdrowotne, lecz to nie zniechęca następnych kandydatek. Usta, biust, pośladki, biodra. Kobiety, które niczego „sobie nie zrobiły", zaczynają się czuć jak ktoś, kto zaniedbuje podstawowe zasady higieny.

– Pogoń za urodą jest konsekwencją stosunku kobiety do siebie samej. Gdy pracujemy nad swoim wizerunkiem w lustrze, naszą wizję samej siebie w danym momencie życia chcemy dopasować do tego, co widzimy w lustrze. Jeśli te wizje się pokrywają, czujemy satysfakcję. Są kobiety, którym to wystarcza, nie próbują uciekać się do środków zewnętrznych. Ale są i takie, które w wieku 30 lat czują się tak niedoskonałe, że robią sobie lifting i powiększają biust. Nie należy osądzać ani jednych, ani drugich – mówi dziennikowi „Le Figaro" francuska filozofka Camille Froidevaux-Metterie.

Kryzys wieku robi swoje. Po roku 2000 mężczyźni wchodzą do wyścigu o młodość. Powoli praktyki dla urody się homogenizują, stają się podobne. Skóra, paznokcie, włosy, fitness. Moda na brody powoduje boom we fryzjerstwie męskim i sprawi, że barber zastępuje zwykłego fryzjera. Nie można też ignorować kwestii gender, która stawia problem uwodzenia. Kto kogo ma uwodzić, jeśli definicja płci zostaje zachwiana?

Rynek opanowują kosmetyki naturalne, bio, etyczne, odpowiedzialne. To silna tendencja i wszystko wskazuje, że nieodwracalna. Teraz bardziej niż kiedykolwiek trzeba się wyróżnić. Czymkolwiek – tatuażem, makijażem, na pewno personalizacją własnego ja.

W ostatniej dekadzie do tematu podchodzi nowe pokolenie kobiet. Związane z intymnym życiem sprawy przestają być uważane za wstydliwe. Menstruacja, satysfakcja z seksu, przemoc. Kobiety nagle odzyskują nad nimi władzę, staje się jasne, że nie chcą, aby ciało było oceniane cudzymi kryteriami. Narcyz XXI wieku widzi tylko siebie. 

Gdy na Facebooku pojawia się zdjęcie kobiety, zazwyczaj poniżej szybko ustawia się rządek komentarzy. Większość (można się domyślić, że z kręgu facebookowych znajomych sportretowanej) mówi: piękna. Nieważne, jaki jest obiekt zachwytów: stary czy młody, gruby, chudy czy istotnie ładny – tu przecież trudno o obiektywizm – obecny savoir-vivre i poprawnościowy nakaz wymagają, żeby każdą istotę ludzką uważać za piękną. Brak zachwytu naraża na ostracyzm.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka