„Suburra” czyli dziki Rzym w oku kamery

Serial „Suburra" jest we Włoszech wielkim hitem. Po raz pierwszy od lat pokazuje stolicę Italii taką, jaką jest naprawdę, bez zbędnej stylizacji. Tutaj nic nie jest zmyślone ani przerysowane.

Publikacja: 28.08.2020 17:00

„Suburra” czyli dziki Rzym w oku kamery

Foto: materiały prasowe

Wyszedłem z domu i znalazłem się na planie filmowym. Dosłownie. Nie byłem tym specjalnie zdziwiony. W moich okolicach filmowcy pojawiają się regularnie. Włoscy reżyserzy lubią, jak bohaterowie ich opowieści mieszkają w tak zwanych normalnych dzielnicach, niekoniecznie na wyeksploatowanym Zatybrzu, tak bardzo ulubionym przez artystów z Ameryki.

Dlatego od czasu do czasu widać ich „karawany" nieopodal Muzeum MAXXI i słynnego Auditorium zaprojektowanym przez Renzo Piano, gdzie do niedawna regularnie pojawiał się z koncertami Ennio Morricone. Niedługo cały kompleks będzie nosił imię tego zmarłego niedawno kompozytora, albowiem jak powiedziała (całkiem słusznie zresztą) burmistrzyni miasta Virginia Raggi: „To był jego dom."

Z niewielką tylko przesadą można powiedzieć, że i dla aktorów rzymska dzielnica Flaminia jest domem. Nikt ich nie zaczepia w lokalnych barach czy restauracjach. Nawet jeżeli pojawi się tak ważna figura jak słynny Michele Placido, aktor i reżyser, może siedzieć spokojnie. Nikt nie poprosi o selfie, nikt nie będzie zamęczał o autograf. Kelner z pewnością zagada, ale kelner w Rzymie to instytucja ważna i nobliwa, on może.

Wszyscy mniej więcej tutaj wiedzą, gdzie filmowców należy się spodziewać, bo z reguły wynajmują te same mieszkania przy via Sacconi czy przy via Guglielmo Calderini. Naturalnie, tak było do marca tego roku. Potem nastąpiła przerwa, którą rzymski ratusz wykorzystał na załatanie dziur w jezdniach, chociażby na pobliskim piazza Mancini, co jako żywo przypomniało mi działalność polskich służb miejskich w latach 80.

Kamienice są tutaj piękne i monumentalne, z dziedzińcami, które faktycznie aż proszą się o fotografowanie, więc filmowcy wrócili. W lecie pojawiła się ekipa kręcąca trzecią część kultowego serialu „Suburra", który we Włoszech był wielkim hitem, albowiem po raz pierwszy od lat pokazywał stolicę Italii taką, jaką jest naprawdę, bez zbędnej postfellinowskiej stylizacji. Na plan tego właśnie serialu przez przypadek wszedłem.

Nie zauważyłem, że poprzedniego dnia, jak to dawniej bywało, odgrodzono miejsca parkingowe, wywieszono ogłoszenia, że tego a tego dnia zabrania się korzystać z postoju od godzin porannych do północy. Być może dlatego, że mieszkańcy byli wygłodniali widoku znanych aktorów, ale tym razem, kiedy kręcono ujęcia do serialu, zebrał się spory tłumek. Zazwyczaj filmowców nikt tutaj nie podgląda. – Jakby Fellini zmartwychwstał, to by przyszli – śmieje się Silvio, kelner z pobliskiej restauracji. – Kiedy Martin Scorsese przyjechał w zeszłym roku ze swoim „Irlandczykiem" przed Auditorium witało go może 20–30 osób, nie więcej. Byłem, widziałem...

* * *

Tym razem rozeszła się fama, że ekipa „Suburry" zamierza zostać w dzielnicy na dłużej. W „Trentino", restauracji mieszczącej się w „mojej" kamienicy, filmowcy wraz z policjantami (prawdziwymi, ale biorącymi udział w serialu) przesiadywali całymi godzinami. Oczywiście, rozmawiali z lokalsami. – Atmosfera była bardzo miła – mówi Silvio. Niestety, okazało się, że większa część zdjęć ma być kręcona w dzielnicy Monteverde.

Tymczasem przed moimi oczyma wąską ulicą przemknęła kawalkada samochodów. Pracownicy techniczni i policja wcześniej zamknęli szybko ruch, prosząc o dwie minuty cierpliwości. Dwie minuty? W Rzymie nikt nie użyje takiego określenia. Można powiedzieć: „Proszę o chwilę cierpliwości". Przy czym chwila może trwać nawet pół godziny. Można powiedzieć: „Moment". Ale dwie minuty? Nie ma, po prostu, takiej miary.

W tym przypadku jednak zamknięcie ulicy trwało dokładnie dwie minuty. Słyszałem jeszcze, jak pracownik techniczny przez komórkę odliczał: pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, ulica wolna... Z ciekawości zapytałem, czy te dwie minuty to przypadek czy konieczność. Odpowiedział, że absolutna konieczność spowodowana umową z miastem, które pozwala zamykać ulice, ale na bardzo krótko. Potem musi następować ich błyskawiczne odblokowanie.

Samochody przejechały, po chwili usłyszałem jakby wystrzał z pistoletu. – Będzie trup? – A nie, to samochody miały się zderzyć. Trupy będą jutro, ale nie tutaj.

Po chwili życie na ulicy wróciło do normalności. Wielkie wozy techniczne zaczęły się wypełniać pakowanym sprzętem. Znani aktorzy cudownie zniknęli. Reżyser pomachał do kogoś ręką. I w ciągu pół godziny skrzyżowanie ulicy Sacconi z ulicą Guglielmo Calderini znowu było puste, jak w czasach pandemii.

* * *

Pytam znajomych rzymian, czy faktycznie ten serial jest dla nich taki ważny? Czy „Suburra" jest lustrem czy plakatem – czy w serialu widać problemy miasta czy mamy do czynienia tylko i wyłącznie z ich estetyzacją?

Luca: „Nareszcie Rzym doczekał się swojej opowieści. Prawdziwej. Tutaj nic nie jest zmyślone ani przerysowane. My znamy to wszystko z gazet, z opowieści znajomych, którzy próbowali, na przykład, załatwić cokolwiek w miejskim ratuszu. Wszyscy we Włoszech wiedzą, że mafia jest na południu. Niewielu zdaje sobie sprawę, że jest wszędzie, także u nas".

Sara Ficocelli, pisarka i publicystka dziennika „La Repubblica" mówi mi: „Ten serial jest niebywale realistyczny, nawet jeżeli posługuje się zmyśleniem, to i tak rozpoznajemy fakty, które w przeszłości przysparzały miastu wiele problemów". Nieco chłodniej film oceniają znajomi architekci – Antonella i Lorenzo: „Owszem «Suburra» ociera się o prawdę, ale także o karykaturę...".

Ale tak chyba miało być. Jak pisała w „Rolling Stone" Benedetta Brigadini: „Pierwszy sezon serialu był paliwem. Drugi zapałką. Widzimy eksplozję..." A jak eksplozja to chaos, ruch i nieskoordynowane gesty. Tacy są główni bohaterowie serialu: Spadino (Giacomo Ferrara), Aureliano (Alessandro Borghi) i Gabriele (Eduardo Valdarnini). Młodzi, gwałtowni i nieprzewidywalni. I oczywiście, czasami też śmieszni. Aczkolwiek z odcinka na odcinek coraz bardziej wyrachowani, ucząc się od najlepszych, jak zabijać, szantażować, kraść i gwałcić.

Każdy z nich pochodzi z innego środowiska. Spadino jest romem z bogatej, przestępczej rodziny Anacletich. Nosi się jak arystokrata i przypomina nieco Aleksa DeLarge'a z „Mechanicznej pomarańczy" Stanleya Kubricka. Nie mam pojęcia, czy reżyserzy pierwszej i drugiej serii serialu (wśród których był także Michele Placido) chcieli w ogóle uruchamiać takie skojarzenia, niemniej stopień cynizmu, okrucieństwa przy powierzchowności niezwykle delikatnej i wyrafinowanym słownictwie aż się prosi o takie porównanie. Spadino w pierwszym momencie budzi litość, później już tylko grozę.

Aureliano Adami to z kolei prawdziwy bandyta, świetnie wystylizowany przez charakteryzatorów. Takich młodych bandziorów faktycznie można spotkać w Rzymie i w okolicach. Patrząc na tę figurę, nie można mieć najmniejszych wątpliwości, z kim mamy do czynienia. Gabriele Marchilli jest jego przeciwieństwem. Ten syn policjanta, którego zostawiła matka, kiedy był niemowlęciem, wygląda jak uczeń z dobrego domu.

Wszystkich tych trzech muszkieterów łączy postać Samuraia (Francesco Acquaroli), beznamiętnego gangstera starej daty, który za nic mając pieniądze, tylko o nich myśli. Poruszając się po mieście zużytym skuterem, szantażuje wielkich i małych, zachęca do korupcji tych, którzy o niej nigdy nie myśleli, i prawie zawsze wygrywa. Należy jednak do pokolenia, które powoli odchodzi. Chce jeszcze zrobić interes życia i przejąć w Ostii tereny leżące tuż przy porcie, żeby wybudować nową marinę, którą zarządzałby on i camorra, mafia z Neapolu.

Dlatego w pierwszym i drugim sezonie akcja filmu toczy się w tym zdewastowanym mieście (administracyjnie należącym do stolicy Włoch). W trzecim zaś przenosi się do centrum Rzymu, gdzie kwitnie tak zwana mafia capitale, mafia stołeczna, związana z urzędnikami ratusza zblatowanymi z prawdziwymi gangsterami. O tym jest ten serial, którego „kariera" zaczęła się od doskonałego filmu w reżyserii Stefano Sollimy. Niemniej jednak na początku była książka „Suburra" napisana przez Carla Boniniego i Giancarla De Catalda.

* * *

Ale czym jest ta Suburra? Poza tym, że brzmieniowo przypomina nieco „Gomorrę" Roberta Saviana (książkę, film i serial), na związkach brzmieniowych się kończy. Bo Gomorra to „odbiblijna" nazwa wymyślona. Suburra zaś jak najbardziej istnieje. I wszyscy rzymianie doskonale wiedzą, gdzie ona jest.

To część stolicy położona między południowym Wiminałem a zachodnim stokiem Eskwilinu. Za czasów Juliusza Cezara była to osobna miejscowość zamieszkana przez biedniejszą ludność. Dzisiaj, kiedy wysiadam na stacji metra Cavour, w ogóle nie myślę o tym, że naprzeciwko znajduje się sympatyczna Piazza della Suburra, skąd tylko parę kroków do Osterii della Suburra, która działa w tym miejscu od 25 lat.

A jaki związek ma owa realna Suburra (po polsku nazywana również Suburą) z filmową? Metaforyczny. W czasach antycznych mieszkali tam nie tylko najbiedniejsi, ale także najokrutniejsi bandyci, a „porządni" mieszkańcy lepszych dzielnic wybierali się tutaj tylko po to, aby wstąpić do burdelu, których była niezliczona ilość, albo na większą porcję alkoholu.

Ivano, bankowiec, który urodził się w Rzymie, opowiada, że kiedy po raz pierwszy zobaczył tytuł serialu, od razu pomyślał, że jest trafiony w dziesiątkę: „Dla nas Suburra jest symbolem, takim jak w Paryżu plac Pigalle...." W jednym z pierwszych odcinków serii Samurai mówi: „Tu się nic nie zmienia od dwóch tysięcy lat. Plebejusze, patrycjusze, dziwki, księża. Rzym".

* * *

Dzisiejszy filmowy Rzym z całą pewnością pozazdrościł już nie tylko włoskiej, ale także światowej sławy Neapolowi, który za sprawą serialu „Gomorra" jest na ustach wszystkich, którzy serialami się interesują. I nie ma tutaj wielkiego znaczenia, że w filmie widzimy miasto brzydkie, cuchnące i brutalne. Ważniejszy jest aktorski kunszt, scenariusz, świetne zdjęcia i prawda, której w Neapolu się nie boją. „Gomorra" w mieście św. Januarego ma już swoich wyznawców i kapłanów.

Rok temu, zupełnie przez przypadek, wszedłem do zakładu fryzjerskiego przy via Palepoli, tuż u zbiegu via Santa Lucia. „Parrucchiere uomo – Peppe". Typowy neapolitański, z lekka zapyziały przybytek. W środku gwar. Właściciel rozmawia z przyjaciółmi, przy czym żadnego nie obsługuje. Kiedy wchodzę – cisza, szepty, po chwili jednak słyszę całkiem przyjazny głos, żebym wchodził, bo znajomi właśnie wychodzą. Fotele z lat 60., narzędzia, wśród których są liczne brzytwy, też pamiętają na pewno fantastyczne lata rosnącej w siłę republiki. No i gospodarz, jowialny, uśmiechnięty, z całą pewnością chcący pogadać. Pokazuje mi plakaty wiszące na ścianach. Widzę tylko sceny z „Gomorry", a spośród aktorów najlepiej wyeksponowany jest Genny Savastano, czyli Salvatore Esposito, bandyta budzący grozę, ale trzeba przyznać, że i sympatię.

Do dzisiaj pamiętam, jak Peppe, trzymając w ręku brzytwę i kręcąc nogą moim fotelem, wskazując na plakat z Salvatore, pyta mnie: kto jest najlepszym aktorem na świecie? Bez zastanowienia odpowiadam: oczywiście Salvatore Esposito. Peppe krzyczy: „I to jest dobra odpowiedź! Nie bój się, nic złego tobie już dzisiaj nie zrobię". Dzięki Bogu „Gomorrę" miałem w małym palcu i znałem odpowiedzi na większość pytań. Po pół godzinie Peppe zmienił nagle ton i powiedział: „A teraz powiem ci, dlaczego mam tyle plakatów z Salvatore. Bo to jest mój syn!". Mały zakład fryzjerski zatrząsł się w posadach od śmiechu właściciela. Wyznanie przyjąłem za prawdziwe, pamiętając wszakże, że Neapol to miasto cudów, gdzie jeden aktor może mieć nawet pięciu ojców i dziesięć matek.

Peppe ze swadą opowiadał o międzynarodowych sukcesach syna, a także o wizycie pewnej stacji telewizyjnej z Polski w jego zakładzie. I zaczął pokazywać zdjęcia. Wszystko wyglądało już wiarygodnie. A kiedy wróciłem do Rzymu i obejrzałem jego wpisy na Facebooku, na które reagował znany aktor, nie miałem wątpliwości, że Peppe niczego nie zmyślił.

Do dzisiaj, kiedy jestem w Neapolu, zawsze zaglądam na moment do zakładu i jeszcze nie zdarzyło się, żeby Peppe nie miał czasu na kilka chwil rozmowy. – Neapol kocha swoich aktorów i piłkarzy, jak Peppe swojego syna. Wszyscy noszą ich na ramionach – mówi mi Luca. – Nie do pomyślenia jest tutaj taka sytuacja, że Salvatore zjawia się w restauracji czy barze, a wszyscy tylko na niego patrzą, jak byłoby w Rzymie. Tutaj chcieliby go dotknąć.

Neapol, to co brudne i piękne, sam wydobywa na powierzchnię. W Rzymie zło jest takie jak w serialu „Suburra": głęboko ukryte. Piękno zaś nie musi byś specjalnie eksponowane. Rzymianie są bowiem ludźmi z natury skrytymi, nienarzucającymi się. – Rzym to nie Dziki Zachód – jak mówi w serialu Samurai. Dziki Zachód jest oczywiście na południu kraju, gdzie inaczej się kocha, zabija i umiera.

W Wiecznym Mieście radni urzędują w otoczeniu prawdziwych antycznych rzeźb, a ich sesje przypominają teatr. Bandycki klan Anacletich gnieździ się w wielkiej willi przypominającej barak, wewnątrz którego roi się od kopii słynnych rzeźb. – Rzym udaje i oszukuje – mówi Luca. A Samantha Bosco, złośliwa recenzentka filmowa z „Wired", dodaje: „Suburra" ciągle odwołuje się do „Gomorry", posługuje się też schematami...".

Ale Alessandro Borghi (odtwarza postać Aureliano), aktor niezwykle we Włoszech popularny, urodzony rzymianin, w wywiadzie dla „Corriere della Sera" wyjaśnia: „Suburra? Dla mnie to jak «Rocky» dla Stallone'a. Życie filmowego Aureliano to też moja młodość, odtwarzając tę postać, czerpię z własnego doświadczenia".

Ivano, mieszkający kiedyś w okolicach Porta Furba, mówi: – Te okolice były niegdyś kontrolowane przez brutalny klan Casamonica. Pamiętam doskonale, jak kiedyś w tramwaju podszedł do mnie jakiś chłopak, mówiąc, bym dał mu dziesięć euro. Opieprzyłem go strasznie. Na co on zupełnie spokojnie odparł: „Człowieku, ty nie masz prawa tak do mnie mówić, wiesz z jakiej ja rodziny pochodzę? Ty wiesz, że za takie słowa możesz jutro nie żyć. Ja jestem z Casamonica". Dlatego też oglądając „Suburrę", rozpoznaję Rzym, który doskonale znam, nawet ten bandycki. Scena, w której Spadino rozkazuje sprzedawcy dziecięcych łóżeczek, że ma nie zamykać jeszcze sklepu, bo on tak sobie życzy, dlatego że pochodzi z rodziny Anacletich, jest jak najbardziej prawdziwa".

* * *

Prawdziwa jak napad na sklep jubilerski Giansanti na piazza Cuba, który został zaaranżowany przez filmowców tak realistycznie, że starsi mieszkańcy podobno chcieli wzywać policję. Dzięki Bogu, tym razem nie musieli.

Oficjalnej daty premiery trzeciego sezonu serialu jeszcze nie ma. Według portalu Alphabetcity jest bardzo prawdopodobne, że na włoskim Netfliksie pojawi się on w październiku tego roku.

Wyszedłem z domu i znalazłem się na planie filmowym. Dosłownie. Nie byłem tym specjalnie zdziwiony. W moich okolicach filmowcy pojawiają się regularnie. Włoscy reżyserzy lubią, jak bohaterowie ich opowieści mieszkają w tak zwanych normalnych dzielnicach, niekoniecznie na wyeksploatowanym Zatybrzu, tak bardzo ulubionym przez artystów z Ameryki.

Dlatego od czasu do czasu widać ich „karawany" nieopodal Muzeum MAXXI i słynnego Auditorium zaprojektowanym przez Renzo Piano, gdzie do niedawna regularnie pojawiał się z koncertami Ennio Morricone. Niedługo cały kompleks będzie nosił imię tego zmarłego niedawno kompozytora, albowiem jak powiedziała (całkiem słusznie zresztą) burmistrzyni miasta Virginia Raggi: „To był jego dom."

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS