Wyszedłem z domu i znalazłem się na planie filmowym. Dosłownie. Nie byłem tym specjalnie zdziwiony. W moich okolicach filmowcy pojawiają się regularnie. Włoscy reżyserzy lubią, jak bohaterowie ich opowieści mieszkają w tak zwanych normalnych dzielnicach, niekoniecznie na wyeksploatowanym Zatybrzu, tak bardzo ulubionym przez artystów z Ameryki.
Dlatego od czasu do czasu widać ich „karawany" nieopodal Muzeum MAXXI i słynnego Auditorium zaprojektowanym przez Renzo Piano, gdzie do niedawna regularnie pojawiał się z koncertami Ennio Morricone. Niedługo cały kompleks będzie nosił imię tego zmarłego niedawno kompozytora, albowiem jak powiedziała (całkiem słusznie zresztą) burmistrzyni miasta Virginia Raggi: „To był jego dom."
Z niewielką tylko przesadą można powiedzieć, że i dla aktorów rzymska dzielnica Flaminia jest domem. Nikt ich nie zaczepia w lokalnych barach czy restauracjach. Nawet jeżeli pojawi się tak ważna figura jak słynny Michele Placido, aktor i reżyser, może siedzieć spokojnie. Nikt nie poprosi o selfie, nikt nie będzie zamęczał o autograf. Kelner z pewnością zagada, ale kelner w Rzymie to instytucja ważna i nobliwa, on może.
Wszyscy mniej więcej tutaj wiedzą, gdzie filmowców należy się spodziewać, bo z reguły wynajmują te same mieszkania przy via Sacconi czy przy via Guglielmo Calderini. Naturalnie, tak było do marca tego roku. Potem nastąpiła przerwa, którą rzymski ratusz wykorzystał na załatanie dziur w jezdniach, chociażby na pobliskim piazza Mancini, co jako żywo przypomniało mi działalność polskich służb miejskich w latach 80.
Kamienice są tutaj piękne i monumentalne, z dziedzińcami, które faktycznie aż proszą się o fotografowanie, więc filmowcy wrócili. W lecie pojawiła się ekipa kręcąca trzecią część kultowego serialu „Suburra", który we Włoszech był wielkim hitem, albowiem po raz pierwszy od lat pokazywał stolicę Italii taką, jaką jest naprawdę, bez zbędnej postfellinowskiej stylizacji. Na plan tego właśnie serialu przez przypadek wszedłem.