Na pomysł wyjazdu na Islandię wpadłem, gdy trafiłem na przedruk dzieła Daniela Vettera „Islandia álbo Krotkie opisanie Wyspy Islandiy". Jest to pierwsza polskojęzyczna książka o Islandii, która ukazała się w Lesznie w 1638 r. Czytanie tekstu w staropolszczyźnie było wyzwaniem, ale relacja Morawianina tak mnie wciągnęła, że skończyłem ją w jedną noc. Kolejne rozdziały poruszają różne zagadnienia: ludność, topografia, kulinaria itd. Kiedy już dotarłem na Islandię, to największym zaskoczeniem było to, że poza miastami niewiele się tam zmieniło przez te 400 lat. Wielokrotnie mogłem zobaczyć ten sam świat, który widział Daniel Vetter.
Z kolei z pierwszego wyjazdu do Japonii pamiętam lekturę powieści Harukiego Murakamiego „Norwegian Wood". Chociaż moją ulubioną japońską książką jest „Kobieta z wydm" Kobo Abe. Opowiada o losach nauczyciela – miłośnika owadów, który trafia do domu kobiety na wydmach, z którego nie może się już wydostać. Kolejną ważną dla mnie pozycją jest esej „Pochwała cienia", w której autor – Jun'ichiro Tanizaki – charakteryzuje podejście Japończyków do estetyki, ich myślenie o pięknie.
Kinematografia to dla mnie ważna inspiracja. Zapadł mi w pamięci film Grímura Hákonarsona „Barany. Islandzka opowieść" o dwóch braciach hodujących owce. Pięknie oddano w nim charakter Islandczyków oraz potęgę przyrody. Filmem, do którego chętnie wracam, jest „Hana-bi" Takeshiego Kitano. Policjant po przejściach, zmagając się z własnymi demonami oraz gangsterami z yakuzy, wyrusza z żoną w pożegnalną podróż. Film doskonale łączy brutalność z melancholią. Świetnym japońskim reżyserem jest również Hirokazu Koreeda. Jego dzieła, takie jak „Złodziejaszki", „Nasza młodsza siostra" czy „Jak ojciec i syn", opowiadają o przemianach społecznych w Japonii, gdzie tradycja ściera się z nowoczesnością.
Zazdroszczę kompozytorom, dla których język nie stanowi granicy, a muzyka ma charakter uniwersalny. Uwielbiam klasykę – Prokofiewa, Mozarta, Mahlera. Pisząc „Islandię", słuchałem Jeana Sibeliusa, Arvo Pärta oraz japońskiego zespołu Mono. Wielkim odkryciem podczas okrążania Islandii było to, jak silny związek łączy tamtejszą muzykę z krajobrazem. Ásgeir Trausti, Of Monsters and Men, Kaleo i Sigur Rós. To ich płyty przywiozłem z Islandii.
Ale poza tym jestem z pokolenia, które słuchało punka, a potem rocka alternatywnego, więc muzyka Pearl Jam, Radiohead, The Cure, Kazika i Pidżamy Porno towarzyszy mi do dziś.