Profesor politologii Wawrzyniec Konarski już na wstępie tego swoistego podręcznika narodowych wątpliwości podkreśla, że „pisanie o motywowanej politycznie przemocy wymaga taktu i dystansu, które mają być wędzidłem dla emocji badacza". Szczególnie jeśli w dużej mierze ta przemoc prowadzi do osiągnięcia celów ruchu może nie w 100, ale na pewno w 80 proc. – czyli do wyrwania własnej ojczyzny spod władzy okupującego ją imperium.



Wielka Brytania i jej polityka nie budzą w Konarskim sympatii. A powody podjęcia walki przez Irlandczyków wyłożone są w sposób nieodparty. „Wzajemna bliskość obu wysp (...) na ponad 750 lat zmusiła jej mieszkańców do prowadzenia – metodami politycznymi i zbrojnymi – walki o wolność i pełną niepodległość rozciągającą się na całą wyspę. Ten drugi cel wciąż nie jest zrealizowany" – pisze politolog. To zdanie przypomniało mi moją rozmowę z pewną irlandzką zakonnicą, która odwiedziła Warszawę w sprawach swego zakonu. Pogratulowałam jej porozumienia pokojowego w sprawie Ulsteru, „Good Friday Agreement", zawartego pod presją cywilów, przede wszystkim organizacji kobiecych. „Zbyt wcześnie to się stało" – odparła, świdrując mnie błękitnymi oczami.

Pomyślałam wtedy, że przemówiła do mnie żywa dusza Irlandii. Zbuntowanej, czasem groźnej, niewybaczającej i nieustępującej. Po raz drugi zobaczyłam tę duszę w monografii IRA Wawrzyńca Konarskiego.