"Bestia” to zbiór trzech nowel rozgrywających się na różnych płaszczyznach czasowych. Każda z nich skupia się wokół relacji Gabrielle (Léa Seydoux) i Louisa (George MacKay). Bertrand Bonello zaczyna od osadzonego w 1910 r. melodramatu. Gdy między bohaterami zaczyna iskrzyć, przenosimy się do dystopijnej przyszłości, w której ludzkość tęskni za głębszymi emocjami. Zanim dotrzemy do finału, zatrzymamy się jeszcze w bliższych nam realiach, aby obejrzeć thriller krytykujący gniew tzw. inceli.

Przez fabularny rozmach przebijają spore ambicje, ale wszystkie gubią się w natłoku pretensji. W gruncie rzeczy mamy do czynienia z obrazowym przedstawieniem idei, o której dyskutowali bohaterowie filmu „Poprzednie życie” (2023). Wedle niej przekorny los pcha ku sobie dwie cząstki jednej duszy w kolejnych wcieleniach. O ile jednak koncepcja ta pozwoliła Celine Song ze skostniałej konwencji komedii romantycznych wyciągnąć słodko-gorzką prawdę o relacjach, o tyle tutaj służy co najwyżej niemiłosiernemu rozciąganiu filmu w czasie. Bonello sięga bowiem po trywialną symbolikę. Tytułową bestią staje się fatum niepozwalające Gabrielle i Louisowi zaznać szczęścia. Metafora zbyt banalna i czytelna, by niepokoiła.

Czytaj więcej

„Strange Darling”: Nagi instynkt w dobie #metoo

Reżyser opowiada o silnych emocjach, ale nie potrafi ich wzbudzić. Statyczna kamera i mechaniczny montaż sprawiają, że dystansujemy się od przedstawianej historii. Nawet przy okazji dramatycznych wydarzeń z ekranu bije chłód. Otrzymujemy przez to film malutki. Bojący się własnego cienia, który rzuca groźny tytuł.