Aleksandra Kałucka: Wejście na ścianę daje satysfakcję, podwyższa poziom szczęścia

Tata powiedział mi, że raczej nie zostanę mistrzynią świata, ale ja zawsze wierzyłam, że mi się w sporcie uda. Podobno płakał, kiedy zdobyłam medal - mówi Aleksandra Kałucka, brązowa medalistka olimpijska we wspinaczce sportowej.

Publikacja: 06.09.2024 17:00

Aleksandra Kałucka: Wejście na ścianę daje satysfakcję, podwyższa poziom szczęścia

Foto: Łukasz Kalinowski/East News, ANDRZEJ BANAś/Polska Press/East News

Plus Minus: Często pani słyszała w życiu, że czegoś nie da się zrobić?

Myślę, że tak. Nawet jeszcze kilka lat temu, kiedy szłam na studia matematyczne, często słyszałam od różnych osób, że nie dam rady studiować oraz trenować, i że to zły pomysł. A skończyło się tak, że obroniłam pracę licencjacką, a po drodze nie oblałam żadnego egzaminu. Często jako sportowcy słyszymy, że będzie bardzo ciężko, albo że się nie da. Pamiętam, że gdy miałam 10, a może 12 lat, to powiedziałam głośno, że będę mistrzynią świata i usłyszałam, że to raczej nie jest możliwe. Kilka lat później zostałam mistrzynią świata juniorów. Zawsze mocno wierzyłam, że mi się uda.

Od kogo pani usłyszała, że się nie da?

Od taty.

I było: „Tato, ja ci udowodnię”?

Raczej nie staram się nikomu niczego udowadniać, a jeśli już, to samej sobie, że mogę coś zrobić. Nie pamiętam dokładnie tamtej sytuacji, bo byłam dzieckiem, ale chyba pomyślałam, że i tak to zrobię. Pochodzę z małego miasta, jakim jest Tarnów, i chociażby mój dziadek też nie wierzył, że jestem w stanie osiągać sukcesy. Wszyscy myśleli, że będę „zwykłą dziewczynką”, ale wszystko poszło w dobrym kierunku.

Dzisiaj można powiedzieć, że pani siebie trochę nie doszacowała, bo już jest medal olimpijski, a to chyba nawet więcej warte niż tytuł mistrzyni świata?

W trakcie kariery teoretycznie ma się kilka szans na zdobycie medalu olimpijskiego. Kiedyś usłyszałam, że pierwsze igrzyska są jak pierwszy naleśnik – nigdy nie wychodzą. Bardzo mocno we własnej głowie walczyłam z tym przekonaniem. To prawda, że igrzyska mogą przytłoczyć, zniszczyć, a ja starałam się myśleć, że to tylko kolejne zawody. Przez pierwsze dwa dni w wiosce olimpijskiej tylko odpoczywałam i przyznam, że stresowałam się całą otoczką. Dopiero kiedy poszłam na trening i zobaczyłam, że tak naprawdę mam takie samo zadanie do wykonania, co zawsze, zrobiłam się spokojna. Przyjechałam do Paryża zrobić to, co umiem.

Dużo pracy trzeba było wykonać, aby wypracować w sobie takie nastawienie?

Pracowaliśmy nad tym z psycholog, żebym wytrzymała presję i otoczkę zawodów, bo przez ostatnie dwa lata o niczym innym nie słyszałam, tylko o igrzyskach. Wszyscy pytali: jaką będę miała formę, czy się zakwalifikuję, kiedy, czy mam już bilet, w jakich czasach będę biegała. Ludzi interesuje to bardziej niż to, jak się czujemy przed zawodami. Trzeba być silnym psychicznie, żeby się w tym nie zatracić i robić swoje.

Czytaj więcej

Buduj albo giń

Wiadomo, że kibice liczą na medale, a kiedy ich za dużo nie ma, to każdą potencjalną szansę się roztrząsa i analizuje…

Mam takie wrażenie, że kibice liczyli na wspinaczkę, żeby poprawić sobie nie najlepsze humory. Trochę mnie irytuje narzekanie na zdobycie w Paryżu dziesięciu medali przez polską reprezentację. W ostatnich latach tylko igrzyska w Tokio przyniosły nam więcej, a dziesięciu reprezentantów na podium to polska norma. W Tokio obraz zaburzył świetny występ lekkoatletów.

Skąd się wzięło u pani zainteresowanie ścianką wspinaczkową?

Tarnów jest stolicą polskiego wspinania i o tym sporcie jest głośno w naszym mieście. Od dziecka wiedziałam, że ścianki tutaj są, nie brakuje świetnych zawodników, i bardzo chciałam tego spróbować. Jednak rodzice nie chcieli puścić mnie ani siostry, bo obawiali się, że to bardzo niebezpieczny sport. Zaczęło się od tego, że starszy brat wziął nas na zajęcia w ramach akcji „Lato”. Można było przyjść i wspinać się bezpłatnie. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. To był ten wysiłek, te ruchy, które mnie pochłonęły. Na początku zawody i wyniki nie były ważne. Liczyło się to, że mogłam trenować, przychodzić na zajęcia. To mi wystarczało.

Kiedyś jednak medale stają się ważne…

To prawda, ale nie warto o tym myśleć. Mamy wpływ tylko na własny występ, więc lepiej na tym się koncentrować, a nie skupiać na czymś, na co nie mamy wpływu. Medal to jest miła nagroda, ale przyznam, że rekordy życiowe dają mi jeszcze więcej satysfakcji.

Ma pani problemy ze wzrokiem, a mimo to wbiega na ścianę w czasie poniżej siedmiu sekund. Jak to możliwe? Trener mówi, że pani i siostra wyczuwacie chwyty…

Każda ścianka jest taka sama, pokonaliśmy drogę tysiące razy, więc mamy pamięć mięśniową.

Wzrok powoduje, że trenujecie z siostrą inaczej?

Przy wspinaczce na czas wzrok nie stanowi właściwie żadnej przeszkody. Większość zawodników byłaby w stanie pokonać ścianę z opaską na oczach. Być może w innych konkurencjach wspinaczkowych, kiedy przed wejściem trzeba spojrzeć wysoko w górę i zaplanować sobie przejścia, miałam czasami problemy, bo nie widziałam jakiegoś chwytu.

Nie dziwię się rodzicom, że nie chcieli was puścić. Urodziłyście się z siostrą jako wcześniaki i pamiętali, ile czasu poświęcili na rehabilitację…

Rodzice się bardzo poświęcali, mama nie pracowała chyba dopóki nie skończyłam 12 lat. Nie dali nam jednak nigdy odczuć – ani mi, ani siostrze – że jesteśmy „inne”. Zawsze byłyśmy traktowane tak samo jak rówieśnicy. To było wyjątkowe podejście, bo wielu rodziców wcześniaków obchodzi się z nimi „jak z jajkiem”. Wspinaczka sportowa jest wspaniałym sportem dla dzieci, bo uczy odpowiedzialności za siebie, za drugiego człowieka i pomaga stać się samodzielnym. Polecam to uwadze wszystkich rodziców.

To sport dla każdego?

Na trening mogą przyjść kilkuletnie dzieci i osoby dorosłe. Poziom trudności można dostosować do każdego. Zawsze są instruktorzy, którzy pomogą i wytłumaczą. Trzeba tylko zabrać trampki i wygodny strój. Po wejściu na ścianę można poczuć dużą satysfakcję, a to podwyższa endorfiny i poziom szczęścia w życiu.

Pani od małego, biegając po podwórku, lubiła się wspinać?

Tak, wchodziliśmy na drzewa, wspinaliśmy się na meble. W domu było wesoło, bo wszyscy byliśmy niegrzeczni i zdarzało się, że telewizor spadł na ziemię. Mama nie miała łatwo.

Jak się rywalizuje z siostrą?

Jesteśmy dla siebie największym wsparciem. Bez siostry by mnie w tym miejscu nie było. Ona mnie motywuje i nieraz napędza. Trenowanie z osobą, która jest na identycznym poziomie sportowym, daje niesamowicie dużo. Czasami, kiedy ma się słabszy dzień i widzi się, że ta druga osoba „ciśnie” i daje z siebie wszystko, wzrasta motywacja, bo przecież nie mogę być gorsza.

A na zawodach?

Lubię biegać z siostrą, bo wtedy w ogóle się nie stresuję. Wiem, że jeśli mi coś nie pójdzie, to siostra przejdzie do kolejnego etapu. Rok temu Natalia wygrała igrzyska europejskie, a ja nie byłam powołana na tamte zawody. Siedziałam na trybunach i bardzo chciałam, żeby wygrała. To prawda, że bliźnięta mają ze sobą wyjątkową więź. Fajnie czasami porozmawiać z kimś, kto dokładnie wie, co się czuje w czasie zawodów. To jest nasza siła. Dlatego powiedziałam, że to wspólny medal.

Zawsze się możecie zamienić…

Nie będę ukrywała, że w szkole czasami tak bywało na sprawdzianach.

Zawsze jeździcie razem na zawody?

Zdarzyło się kilka wyjazdów osobno, choćby z powodu kontuzji, ale kiedy jedziemy razem, to zawsze mamy wspólny pokój. Czasami jedna z nas wygrywa, drugiej pójdzie słabiej i mamy miks emocji: płaczu oraz świętowania. W Paryżu musiałam się przyzwyczaić do innego towarzystwa. Mamy bardzo dużo wspólnych tematów. Czasami się śmiejemy, że jesteśmy sobą zmęczone, ale wystarczy krótki wyjazd, żebyśmy zatęskniły.

To prawda, że na pierwszy trening poszła pani bez siostry?

Natalia chyba była na jakichś koloniach. Z tym się wiąże śmieszna historia, bo na koniec akcji „Lato” były zawody dla dzieci. Ja chodziłam na treningi przez dwa tygodnie, a siostra dotarła dopiero na ostatnie zajęcia. Nie wiedziała, co ma zrobić, a opiekunowie dali jej uprząż i powiedzieli, że ma się wspinać, więc poszła.

Na studia do Edynburga pani leci sama?

Siostra już kupuje bilety, żeby mnie odwiedzić. Nadal będziemy spędzać dużo czasu razem, ale w pewnym momencie trzeba odciąć pępowinę i dorosnąć.

Wspinaczka sportowa to może być sposób na życie?

Mam nadzieję, że jeszcze kilka lat wspinania przede mną. Na razie nie wybiegam tak daleko w przyszłość, ale może po zakończeniu kariery zajmę się moją drugą pasją, czyli matematyką?

Finansowo można dać radę?

Przed igrzyskami podpisałam umowę z firmą Enea. Są stypendia ministerialne, nagrody za dobre miejsca w zawodach, jest Team 100, wsparcie z województwa małopolskiego, z uczelni. Wiele zmieniło to, że wspinaczka stała się sportem olimpijskim. Wcześniej dostawaliśmy pulę pieniędzy, która nie zawsze starczała na wszystkie wydatki. Sami zawodnicy musieli sobie wszystko organizować: bilety, przeloty, wizy, hotele. Teraz wszystko na siebie bierze Polski Związek Alpinizmu, mamy nawet diety. Mamy komfort wybierania zawodów, na które chcemy jechać, zamiast czekać na dofinansowanie. Nie porównujemy się do tenisa ziemnego, ale nie możemy narzekać. Tylko że pieniądze nie mogą być główną motywacją, a jedynie środkiem do tego, żeby odnosić sukcesy.

Czytaj więcej

Dziś trudno wyobrazić sobie igrzyska bez nich. Jak Pierre de Coubertin by ocenił te zmiany?

Została pani bohaterką Tarnowa?

Zostałam przywitana na rynku i dopiero wtedy sobie uświadomiłam, ile osób mi kibicowało. To było bardzo miłe, bo nie spodziewałam się tylu ludzi. W Tarnowie już jestem rozpoznawalna. Trochę ludzi mnie zaczepia. Mam medal olimpijski, ale poza tym nic się w moim życiu nie zmieniło.

Ktoś już powiedział, że pani historia jest dla niego inspiracją?

Dostałam na Instagramie kilka wiadomości od rodziców wcześniaków, w których pisali, że mi dziękują. Bali się o przyszłość dzieci, a my z siostrą pokazujemy, że się da i bycie wcześniakiem nie musi być łatką na całe życie. Fizycznie jestem raczej silną osobą, biegam po ścianie, więc wszystko się da wypracować. Talent oznacza talent do ciężkiej pracy, a nie jakiś prezent za darmo, otrzymany od losu.

Pewnie ma pani jakieś spotkania w szkołach?

Już mam bardzo wiele zaproszeń. Bardzo lubię jeździć do takich miejsc. Chcę zainspirować młodzież, przekazać im swoje wartości.

Jak rodzice przyjęli medal z Paryża?

Mama była na trybunach, płakała i zdarła sobie gardło. To było dla niej bardzo duże przeżycie. Taty nie było w Paryżu, ale słyszałam, że też się popłakał. Wszyscy byli dumni, bo wiedzieli, jak to było trudne i w jakim stresie żyłam. Myślę, że sportowiec, który staje na takiej arenie, może być z siebie dumny, bo nie każdy człowiek byłby w stanie zaprezentować się na oczach kilku tysięcy kibiców na trybunach oraz milionów przed telewizorami. Starałam się od wszystkiego odciąć i w trakcie igrzysk byłam zamknięta na wywiady.

Teraz talent do ciężkiej pracy się przyda. Studia zagraniczne trzeba będzie połączyć z karierą sportową?

Mam w Edynburgu stypendium sportowe i jestem w specjalnym programie. Wszystko będzie dostosowane do moich treningów, będę też mogła liczyć na wsparcie, a zajęć będzie mniej niż w Polsce. Na początku lekką barierą może być studiowanie w obcym języku, ale jestem zdania, że trzeba próbować w życiu i się rozwijać. W Edynburgu wygrałam pierwsze i jak dotąd jedyne zawody pucharowe. Kocham to miasto i jego atmosferę. Jestem przekonana, że będzie fajnie.

19.06.2023 KRAKOW, MUZEUM LOTNICTWA, IGRZYSKA EUROPEJSKI, SLUBOWANIE SPORTOWCOW POLSKI, POLSKA, NZ A

19.06.2023 KRAKOW, MUZEUM LOTNICTWA, IGRZYSKA EUROPEJSKI, SLUBOWANIE SPORTOWCOW POLSKI, POLSKA, NZ ALEKSANDRA KALUCKA, WSPINACZKA, FOT. ANDRZEJ BANAS / POLSKA PRESS

ANDRZEJ BANAS

Plus Minus: Często pani słyszała w życiu, że czegoś nie da się zrobić?

Myślę, że tak. Nawet jeszcze kilka lat temu, kiedy szłam na studia matematyczne, często słyszałam od różnych osób, że nie dam rady studiować oraz trenować, i że to zły pomysł. A skończyło się tak, że obroniłam pracę licencjacką, a po drodze nie oblałam żadnego egzaminu. Często jako sportowcy słyszymy, że będzie bardzo ciężko, albo że się nie da. Pamiętam, że gdy miałam 10, a może 12 lat, to powiedziałam głośno, że będę mistrzynią świata i usłyszałam, że to raczej nie jest możliwe. Kilka lat później zostałam mistrzynią świata juniorów. Zawsze mocno wierzyłam, że mi się uda.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Plus Minus
Przydałaby się czystka