Nie można wierzyć publiczności festiwalowej. Komedia chłodno przyjęta w Cannes okazuje się całkiem zabawną produkcją i do tego niegłupim filmem. Takim, jakiego można by się spodziewać po twórcy równie doświadczonym co laureat Złotej Palmy za pamiętny „Pokój syna” z 2001 r.
Tym razem włoski reżyser – niczym Filip Mosz z „Amatora” Krzysztofa Kieślowskiego – kieruje kamerę na samego siebie. Przez ten pryzmat przygląda się kondycji współczesnego kina, pokpiwa z europejskich twórców i własnego wizerunku. Stąd włoscy dziennikarze doszukiwali się w „Lepszym jutrze” podsumowania życiowego dorobku cenionego twórcy. Spojrzenia na artystę niespełnionego, który nie rezygnuje z prób stworzenia kolejnego arcydzieła, choć życie rzuca mu kolejne kłody pod nogi.
Głównym bohaterem jest – tradycyjnie grany przez samego Morettiego – neurotyczny reżyser imieniem Giovanni. Facet żyje kinem i skupia się tylko na nim, zaniedbując przez to rodzinę. Córka w tajemnicy przed światem spotyka się z znacznie starszym mężczyzną, z kolei żona i zarazem współproducentka jego filmów regularnie odwiedza psychoanalityka. Z pozycji kozetki rozważa rozwód, na który nie decyduje się z obawy, że Giovanni sam sobie nie poradzi. Że nikt inny z nim nie wytrzyma.
Bo kiedy Giovanni kręci film, zamienia się w tyrana i terrorystę. Ma konkretną wizję i nie uznaje półśrodków niczym najwięksi artyści kina. Właśnie przygotowuje swoje ostateczne arcydzieło będące ukoronowaniem jego kariery. Ma to być opowieść o budapeszteńskim cyrku, który w 1956 roku przyjeżdża na występy do Rzymu. Ciepło przyjęty przez miejscowego sekretarza partii komunistycznej, przyciąga liczną publiczność. Jednak na Węgrzech wybucha rewolucja i wojska radzieckie wkraczają do stolicy. Pojawia się problem, jak ocenić tę ich decyzję. Jak powinni zachować się włoscy komuniści?
Czytaj więcej
„Przeklęta woda” nie straszy zbyt dobrze, ale przynajmniej próbuje stawiać pytania.