Władza się jeszcze formalnie nie zmieniła, a sklejone z odchodzącym rządem media już wpadły w panikę, że nowa władza potraktuje je dokładnie tak, jak „przez osiem ostatnich lat” traktowała media Zjednoczona Prawica – publiczne zawłaszczy, a prywatne zagłodzi lub zastraszy. Niewykluczone zresztą, że tak się właśnie stanie, ale ostatnimi, którzy mają dziś mandat do krytykowania takich ewentualnych działań są medialni bonzowie prawicy, którzy zrobili wszystko i trochę więcej, żeby nikt po ich telewizjach i gazetach nie płakał. Nawet jeśli ich spodziewane osłabienie będzie oznaczać także niekorzystną dla debaty publicznej marginalizację prawicy w mediach w ogóle.

Czytaj więcej

Kataryna: „Reset” jest gorszym paszkwilem niż „Zielona granica”

Po latach przytłaczającej dominacji mediów liberalnych prawica dostała swoją szansę na zbudowanie naprawdę silnych mediów konserwatywnych, jeśli teraz zostaje z niczym – oczywiście nie licząc znacząco pomnożonego prywatnego majątku swoich właścicieli i największych gwiazd – to wyłącznie dlatego, że nigdy nawet nie spróbowała czegoś więcej niż pazerne korzystanie z podstawionego jej koryta. Dotyczy to właściwie wszystkich prawicowych projektów medialnych, bo jeśli po ośmiu latach pompowania w nie publicznej kasy boją się, że nie będą w stanie utrzymać się ani z rynku, ani z czytelników, to coś poszło bardzo nie tak. I choć trudno przesądzić, czy te porażki to wynik nieudolności czy po prostu nikomu na silnych mediach nigdy nie zależało dopóki można było dobrze żyć z mediów słabych, to nowa władza nie będzie się musiała specjalnie starać, żeby prawicowym mediom zaszkodzić.

Władza się jeszcze formalnie nie zmieniła, a sklejone z odchodzącym rządem media już wpadły w panikę, że nowa władza potraktuje je dokładnie tak, jak „przez osiem ostatnich lat” traktowała media Zjednoczona Prawica – publiczne zawłaszczy, a prywatne zagłodzi lub zastraszy.

Chciałabym wierzyć, że nowa władza ma ambicje uporządkowania rynku medialnego i że wyjdzie poza zwykłą wymianę kadr i przesunięcie koryta. Mogłabym sobie nawet wyobrazić rozwiązania wprowadzające sprawiedliwy i politycznie neutralny podział budżetów reklamowych spółek Skarbu Państwa i rządowych agencji między poszczególne media – na przykład w oparciu o liczbę czytelników, trochę podobnie do tego, jak dzieli się dotacje między partie polityczne w oparciu o zdobyte w wyborach głosy. Rywalizacja nie o życzliwość politycznych decydentów, ale o liczbę czytelników, od której zależałby udział w reklamowym torcie, byłaby nową jakością i krokiem do uniezależnienia mediów – także prywatnych – od łaski polityków. Tylko czy ktoś tego naprawdę chce?