Wydarzenia, które rozgrywały się na ulicach Dworcowej i Kilińskiego, obserwowali z okien liczni mieszkańcy miasta, często zresztą bliscy osób biorących bezpośredni udział w zajściach.
W mieszkaniu Radomanów, mieszczącym się, jak wiemy, w tym samym budynku, w którym znajdował się posterunek SOK, byli goście bracia Kosaczowie i porucznik Jan Kalinowski. Gdy rozpoczęła się strzelanina, Ryszard Kosacz, który później okazał się jednak Mikołajem, wybiegł, żeby zobaczyć, co się dzieje. Przy okazji wziął karabin „empi”, który leżał u Radomanów na szafie. Wrócił jednak po chwili i oświadczył, że „nie ma co się mieszać”. W mieszkaniu było ciemno, nikt nie zauważył niczego szczególnego w jego zachowaniu. Gdy Mikołaj Kosacz opuszczał już potem zupełnie mieszkanie Radomanów, poprosił tylko szesnastoletnią Janinę, by nie wspominała nikomu, że tego wieczoru był u niej w gościach.
Miał po temu powód. Otóż Mikołaj Kosacz wybiegł z domu Radomanów w momencie, gdy Polacy już rozbroili część żołnierzy sowieckich i prowadzili ich na posterunek SOK. Właściwie zatrzymani powinni być odprowadzeni na posterunek Urzędu Bezpieczeństwa, ale ten był dalej. Ubek Jan Arcikowski twierdził, że miał zamiar ich tam właśnie zaprowadzić, ale była noc. Mówił: „obawiałem się, aby w nocy w drodze mnie samego kto nie »sprzątnął«”.
Wśród prowadzonych był starszy lejtnant Piotr Pawłowicz Sajenko, adiutant komendanta jenieckiego obozu w Iławie.
Ze starszym lejtnantem Piotrem Sajenką rozstaliśmy się, gdy zdenerwowany wybiegał z restauracji „Hotel”, by dowiedzieć się, co jest powodem zamieszania i został wówczas pojmany. Niemiecki jeniec Manfred Weyreuther zeznawał, że po opuszczeniu lokalu gastronomicznego Franciszka Sałka czekał na Sajenkę w samochodzie, którym mieli odjechać do Iławy. Ten jednak wraz z innym żołnierzem udał się do tunelu pod torami. Niemiec potem słyszał krzyki i widział Polaków oraz żołnierzy sowieckich z karabinami. Chwilę później zobaczył Sajenkę, gdy ten z wyciągniętym pistoletem rzucił się w stronę kłócących się Polaków oraz swoich rodaków i próbował ich rozgonić. Padły strzały, potem kolejne – wreszcie słychać było jęki. Sajenko – bez czapki i w rozpiętym płaszczu – dobiegł do samochodu i chciał szybko odjechać. W tym momencie podszedł do niego Polak – prawdopodobnie kapral – uderzył dwa razy Sajenkę pięścią w twarz, a potem jeszcze przyłożył mu z pięści w brzuch. Starszy lejtnant Sajenko „osunął się na ziemię, nie dając znaku życia”. „Kapral” zabrał Niemca na wartownię na dworcu, gdzie ten spędził trzy kwadranse. Później Niemiec Sajenki już więcej nie widział – „tylko pozostała krew koło samochodu”.