Robili to w imię arytmetyki sejmowej. Endecja, która grała pierwszej skrzypce w Chjenie, mogła poświęcić interesy środowisk ziemiańskich, bo miała jeszcze poparcie części inteligencji oraz środowisk robotniczych, a ponadto ziemianie nie bardzo mieli alternatywę. Także sporo chłopów na ziemiach zaboru rosyjskiego popierało partię Dmowskiego. Endecja cały czas podkreślała, że nie ma znaku równości między ruchem ludowym a chłopstwem.
Ustąpiono więc Witosowi kosztem ziemian, natomiast w zamian PSL-Piast podpisał się pod programem państwa narodowego, czyli postulowanymi „rządami polskiej większości”. Politycznie oznaczało to swoisty kordon sanitarny wokół posłów mniejszości narodowych. Chodziło także o narodową politykę kulturalną, szkolnictwo wyższe, w którym postulowano numerus clausus. Wkrótce wprowadzono lex Grabski, czyli powszechne szkolnictwo dwujęzyczne będące de facto narzędziem asymilacji.
Roman Dmowski nie przyjął porozumienia endecji z Witosem zbyt entuzjastycznie.
Ale co mógł zrobić? Dmowskiego noszono na sztandarach jako ideologa czy publicystę. Jednak to nie był polityk, który umiał wdawać się w taktyczne rozgrywki. Pod tym względem Piłsudski nad nim górował, bo miał bardziej praktyczny zmysł. Za układ z Piastem odpowiadali liderzy parlamentarni ze Stanisławem Głąbińskim na czele.
Prawica zapłaciła za koalicję kosztem ziemian, ale to Witosowi rozpadł się klub. Odeszła część posłów.
Witos, dążąc do reformy rolnej, musiał zawrzeć kompromis. Zrezygnował z jednorazowej reformy na rzecz ewolucyjnej. Ponadto odpuścił pomysł, by dotychczasowym właścicielom ziemskim odszkodowania za ziemię płaciło państwo – miał płacić nowy właściciel. Konkurencyjne PSL-Wyzwolenie miało zatem pole do licytacji na populistyczne postulaty w tym względzie.
Janusz Mierzwa: Konstytucje pisano pod Piłsudskiego
W konstytucji marcowej postawiono na republikę, ale wciąż szukano odpowiedzi na pytania, gdzie ma być punkt politycznej ciężkości – w sejmie, w rządzie czy w rękach prezydenta. Jakie mają być relacje państwa i Kościoła? Właściwie były to pytania podobne do tych, jakie Polacy stawiali sobie przed 1997 r. i o jakich wciąż dyskutujemy - mówi Janusz Mierzwa, historyk.
Witos, dogadując się z prawicą, za szybko uznał Piłsudskiego za politycznego trupa?
Myślał w kategoriach systemu demokracji parlamentarnej, a w 1923 r. Piłsudski w ramach takiego systemu się nie liczył.
Mosty między Witosem i Piłsudskim zostały spalone?
Mówimy o politykach, którzy nigdy nie uważają, że mosty zostają spalone. Nie patrzmy na rok 1923 z perspektywy zamachu majowego czy potem procesu brzeskiego. To wszystko jeszcze nie było przesądzone.
W 1923 r. wrogiem Piłsudskiego jest endecja, a nie Witos. Ten, owszem, ułatwia prawicy dojście do władzy, ale Piłsudski wie, że to gra polityczna. Atakowanie Witosa tylko pchałoby go w objęcia endecji, byłoby niepraktyczne. Proszę zwrócić uwagę, że po maju 1926 r. Piłsudski wyciąga rękę do innych sojuszników endeków, konserwatystów. Po co? Po to by osłabić wroga.
O okresie 1923–1926 mówi się, że ludzie Piłsudskiego byli masowo usuwani. Inna wersja mówi, że wcale nie było czystek. Jak było naprawdę?
Prawda leży gdzieś pośrodku. W administracji nie było aż tak wielu piłsudczyków. Byli, owszem, w Kancelarii Prezydenta odziedziczonej po Naczelniku i jej skład niespecjalnie się zmienił. Ludzie, którzy byli u Piłsudskiego i Narutowicza, uchowali się u Wojciechowskiego. Wojciechowski ufał Piłsudskiemu i radził się go w kwestii decyzji personalnych. Na tej zasadzie pozostał adiutant prezydenta Mariusz Zaruski, były legionista. Co ciekawe, Marszałek nie obstawał przy Stanisławie Carze, szefie Kancelarii Cywilnej, i ten został przez Wojciechowskiego wymieniony.
Bardziej zdecydowane zmiany nastąpiły w wojsku, z którego po maju 1923 r. Piłsudski stopniowo odchodził. Jego ludzi nie tyle rugowano, ile przesuwano na mniej istotne stanowiska, albo w miejsca, gdzie nie mogli czuć się komfortowo i łatwo im było patrzeć na ręce. Na przykład Kazimierza Sosnkowskiego wysłano do Dowództwa Okręgu Korpusu w Poznaniu, gdzie musiał zmierzyć się z endeckim środowiskiem.
Patrząc z perspektywy 1926 r., tych zmian było sporo.
Owszem, jednak początkowo za decyzjami personalnymi tkwił nie tyle antagonizm, ile inne spojrzenie na usytuowanie wojska i jego rolę w państwie. Między Piłsudskim a większością parlamentarną istniał konflikt o to, kto ma kontrolować armię. Piłsudski lansował wizję, że ma być to apolityczne. Brzmi to wspaniale, ale problem polegał na tym, że po pierwsze Marszałek traktował armię jako swój folwark, choć on wolałby określenie „ukochane dziecko”, a po drugie: każde wojsko ma budżet, który bierze się z podatków. Ktoś musi sprawdzać, jak wydawane są te pieniądze, i od tego winien być Sejm.
Piłsudski szybko skonfliktował się z nowym ministrem spraw wojskowych gen. Stanisławem Szeptyckim, który w czerwcu 1923 r. objął ten resort.
Marszałek nie gryzł się w język. Szeptyckiemu podczas Ścisłej Rady Wojennej miał powiedzieć: „Bo pan jest jak ta kurwa, co podstawia dupę to jednemu, to drugiemu”. Generał wyzwał Piłsudskiego na pojedynek, co zrodziło pytania, czy generał może żądać satysfakcji od marszałka. Obaj panowie nie przepadali za sobą od czasu I wojny światowej, a niechęć ta wzrosła jeszcze w 1920 r., gdy gen. Szeptycki zawiódł przy obronie Wilna.
Ostatecznie Piłsudski odchodzi z polityki 3 lipca 1923 r. Wygłasza słynną mowę w Sali Malinowej hotelu Bristol, w której mówił pod adresem prawicy o pluciu, błocie, kale, karle, który wyszedł z rodzimych bagien… Nie przesadził?
Mówiąc delikatnie – ulało mu się. Od pięciu lat był obiektem ataków. Oskarżano go o spiskowanie z Leninem, o prywatę. Mawiał wówczas, że go pluskwy obłażą. W Bristolu oskarżył prawicę o mord na Narutowiczu, endeków nazwał także szajką i bandą. Myślę, że miał prawo.
Piłsudski zapowiedział odejście do Sulejówka, ale chyba nikt nie wierzył, że na dobre żegna się z polityką?
Przeciwnicy uznali go za zgraną kartę, ale on nawet w okresie „urlopu od polityki” nie dawał o sobie zapomnieć. To była trochę powtórka z czasów, gdy siedział w Magdeburgu. Czas biegł, a jego akcje nabierały wartości, bo coraz więcej ludzi miało poczucie, że Polska marnuje czas potrzebny na modernizację.
Będąc w Sulejówku, Piłsudski stale interesował się wojskiem, dokumentował czyn legionowy, pisał o wojnie 1920 r., wygłaszał prelekcje. Honoraria przeznaczał na wsparcie weteranów walk o niepodległość. Także prezydent Wojciechowski miał poczucie, że Piłsudskiego, jako symbolu polskiej drogi do niepodległości, nie można zmarnować – zapraszał go na uroczystości, traktował z honorami. Ambicjonalnych „kłótni o krzesło” nie było. Pamiętajmy, że Piłsudski, udając się do Sulejówka, nie zakładał, że skończy na moście Poniatowskiego, obalając rząd i prezydenta.
Tymczasem prawica wcale sobie świetnie nie radziła. Minister skarbu Władysław Grabski dość szybko, bo po kilku tygodniach, podał się do dymisji.
Plany Grabskiego zakładały niepopularne kroki, bo zarówno wzrost podatków, jak i cięcie wydatków. Uzyskał zapewnienie, że jego pomysły będą zaakceptowane, tymczasem reformy sabotowali koledzy z rządu. Ostatecznie rzucił papierami. Potem przyszedł Hubert Linde, a po nim Władysław Kucharski. Człowiek Dmowskiego, wiele obiecywał, ale alternatywnego planu do propozycji Grabskiego nie miał.
Gen. Orlicz-Dreszer: Piłsudczyk z własnym zdaniem
Gustaw Orlicz-Dreszer widział bolączki systemu pomajowego i je krytykował. Uważał jednak, że są sprawy ważniejsze, czyli naprawa państwa i budowa spójnej polityki gospodarczej i społecznej – o zmarłym tragicznie 85 lat temu jednym z najważniejszych generałów II Rzeczypospolitej opowiada Andrzejowi Brzezieckiemu historyk dr hab. Przemysław Olstowski, Instytut historii PAN.
I Grabski już w grudniu został premierem.
Bo do polskich elit politycznych dotarło w końcu, w jak ciężkim kryzysie jest państwo. Inflacja przeszła w hiperinflację.
Rząd Witosa potknął się więc o gospodarkę?
Tak. Oraz o reformę rolną, bo jej okrojona wersja coraz mniej podobała się części posłów chłopskich. I znów w jego klubie nastąpił rozłam. Społeczeństwo czuło się zmęczone. Wreszcie jesienią 1923 r. między innymi w Krakowie i Tarnowie dochodzi do strajków i walk ulicznych. Rząd parł do konfrontacji, w efekcie polała się krew. Chciano zademonstrować rządy silnej ręki, ale wyszło to niezbyt dobrze. Co prawda, jeszcze w listopadzie po zajściach krakowskich rząd się utrzymał, ale powszechne było poczucie, że się zużył. W grudniu wrócono do Władysława Grabskiego, o którym wiedziano, że ma plan oraz poparcie prezydenta Wojciechowskiego.
Prof. Janusz Mierzwa jest historykiem, wicedyrektorem Instytutu Historii UJ. Zajmuje się m.in. historią społeczną i dziejami administracji II RP. Jest autorem kilku książek na ten temat.