Jak dziennikarz został szefem MSW

Do kogo Mazowiecki mógł mieć większe zaufanie, jeśli nie do ludzi, których znał od ponad czterech dekad i z którymi przeszedł już niejeden wspólny bój?

Publikacja: 23.12.2022 17:00

Premier postanowił posłać do gmachu przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie swego przyjaciela z „Tygodni

Premier postanowił posłać do gmachu przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie swego przyjaciela z „Tygodnika Powszechnego”. Na zdjęciu: Tadeusz Mazowiecki i minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski podczas posiedzenia rządu w październiku 1990 r.

Foto: Damazy Kwiatkowski/pap

Późnym popołudniem 28 lutego 1990 roku senator Krzysztof Kozłowski brał udział w zamkniętym posiedzeniu OKP (Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego – red.). Minął już ponad rok od początku obrad Okrągłego Stołu. Wiele się w kraju zmieniło. Solidarność miała własnego premiera, ruszyły reformy gospodarcze, zwane „planem Balcerowicza” – od nazwiska ekonomisty, ministra finansów i wicepremiera w rządzie Mazowieckiego. Nowy rząd kontynuował marsz Polski ku pełnej demokracji, wolnego rynku i Europy.

Kilka tygodni wcześniej – w styczniu 1990 roku – rozwiązała się Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Ale komuniści, teraz nazywani postkomunistami, wciąż kontrolowali wojsko i służby podległe Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Ministrami w tych resortach siłowych byli generałowie kojarzeni ze stanem wojennym – Czesław Kiszczak i Florian Siwicki.

Tadeusz Mazowiecki ostrożnie przeprowadzał Polskę przez zmiany, ale coraz częściej podnosiły się głosy, że reformy są zbyt powolne, a pozostałości dawnego systemu mają się za dobrze. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych – symbol siły reżimu – było tego dobrym przykładem. W swym exposé Mazowiecki, zapowiedział, że przeszłość odkreśla „grubą linią”, przez co rozumiał, że może brać odpowiedzialność tylko za to, czego sam dokona. Teraz jednak jego ostrożność budziła sprzeciw radykalniejszych posłów OKP, którzy zaczęli przekonywać, że premier jest zbyt uległy wobec ludzi dawnego systemu. To rodziło napięcia. Szef OKP Bronisław Geremek współpracował z rządem, jednak coraz trudniej przychodziło mu opanować sytuację w klubie parlamentarnym.

Najważniejszym wyzwaniem dla rządu była sytuacja gospodarcza i finansowa państwa. Mazowiecki wiedział, że nawarstwiający się od lat kryzys oraz zdecydowane reformy wywołają znaczne pogorszenie jakości życia Polaków i pogorszenie nastrojów społecznych. Inflacja utrzymywała się na wysokim poziomie. […]

Czytaj więcej

Historia rzadko bywa sprawiedliwa

Symbolika zmian

Mazowiecki nie chciał więc otwierać zbyt wielu frontów naraz. Dlatego zbyt wczesne zmiany w ministerstwach siłowych uważał za ryzykowne – mogły wywołać kontrakcję, co przy pogarszających się nastrojach społecznych okazałoby się niebezpieczne. Premier i jego ludzie zakładali, że z biegiem czasu sytuacja może coraz bardziej sprzyjać zmianom i za jakiś czas ten sam efekt uzyska się bez konfliktowania się z prezydentem Jaruzelskim i generałem Kiszczakiem.

Rok 1989 skończył się nie tylko przyjęciem reform gospodarczych, ale także zmianami symbolicznymi w nazwie państwa – nie było już Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, ale Rzeczpospolita Polska, orłowi w godle państwowym przywrócono koronę. […]

Zmieniło się także otoczenie wokół Polski – doniosłe zmiany dokonały się w innych krajach Europy Środkowej. Polska nie była już osamotniona. Runął mur berliński, a do niedawna więziony czeski dysydent Václav Havel został prezydentem. To pobudzało wyobraźnię. W dodatku w kraju przybywało osób rozczarowanych polityką rządu – skupiali się wokół Lecha Wałęsy, który od czasu powołania gabinetu Mazowieckiego był coraz bardziej na marginesie polityki w odległym Gdańsku. Jego potencjał i ambicje pchały go do działania. Zaczął więc postulować przyspieszenie reform.

Premier źle zareagował na narzucanie mu tempa. Niemniej 18 stycznia 1990 roku wystąpił w Sejmie i zapowiedział szereg zmian. Szczególną wagę przywiązywał do reformy samorządu. „Dążymy do likwidacji anachronizmów w naszym życiu politycznym” – mówił Mazowiecki. Zapowiadał ustawy liberalizujące życie publiczne w kraju, funkcjonowanie partii politycznych, wolność zgromadzeń i wypowiedzi. Niektóre z tych zmian były formalnym dostosowaniem do stanu faktycznego. Premier mówił w Sejmie także, że rząd intensywnie pracuje nad projektem ustawy o Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, który chce skierować do parlamentu jeszcze w lutym. „Konieczne są głębokie zmiany instytucjonalne, przywracające temu resortowi służebny względem społeczeństwa charakter. Dołożę starań, by w tym roku dokonał się przełom w stosunkach między resortem spraw wewnętrznych a społeczeństwem. Jest to ważne zarówno dla prawidłowego funkcjonowania tego resortu, jak i społecznego poczucia bezpieczeństwa”.

Zapowiedź przełomu była ważna, ale premier nie zapowiedział jeszcze zmian kadrowych – co mogłoby jego deklaracji nadać konkretny wymiar. Być może samorozwiązanie PZPR było tu istotnym czynnikiem, bo usunęło polityczny podmiot będący podstawą obecności wielu ludzi w strukturach państwa. Mazowiecki jednak wciąż zachowywał się ostrożnie. Pytał: „czy istotna była partia w sensie nazwy, czy istotna była inna partia, to znaczy partia wojskowych? Wraz z rozwiązaniem PZPR ten drugi problem nie przestał istnieć”.

Premiera nie interesowały także symboliczne zmiany w postaci przemalowania szyldów służb specjalnych, dlatego wolał poczekać, aż przygotowany będzie projekt rzeczywistej reformy. Nad projektami ustaw dotyczących resortu spraw wewnętrznych oraz bezpieczeństwa państwa pracowały MSW oraz Obywatelski Klub Parlamentarny. Mazowiecki powołał też specjalny komitet doradczy, w którym znaleźli się między innymi Andrzej Celiński, Jacek Merkel i Jacek Taylor – ten ostatni był znanym adwokatem, broniącym opozycjonistów w słynnych procesach, jakie wytaczał im komunistyczny reżim.

Przyjaciel z „Tygodnika”

6 lutego 1990 roku Rada Ministrów do późnej nocy zajmowała się projektami ustaw o MSW, policji i służbach mundurowych. Uwzględniono postulaty poselskie i dokonano wielu zmian w propozycjach przedłożonych przez resort, z generałem Kiszczakiem na czele.

Najważniejsze zmiany zakładały rozwiązanie Służby Bezpieczeństwa i utworzenie Urzędu Ochrony Państwa. Jeśli dawni funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa chcieliby pracować w nowej służbie, musieliby przejść weryfikację.

Pod koniec lutego Mazowiecki był już zdecydowany, by dokonać zmian personalnych w resortach siłowych – MON i MSW. Chodziło na razie jednak o wiceministrów. […]

Rozważano między innymi kandydatury Władysława Frasyniuka, Zbigniewa Bujaka i Jana Rokity. Zwłaszcza Bujak, weteran konspiracji i swego czasu najbardziej poszukiwany przez SB człowiek w Polsce, wyrażał chęć reformowania resortu spraw wewnętrznych.

Jednak Mazowiecki postanowił posłać do gmachu przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie swego przyjaciela z „Tygodnika Powszechnego”. Jak miał przekonywać premier, Kozłowski będzie „energiczny, chytry i lojalny”.

Lojalność w tej kwestii odgrywała rolę kluczową. A do kogo Mazowiecki mógł mieć większe zaufanie, jeśli nie do ludzi, których znał od ponad czterech dekad i z którymi przeszedł już niejeden wspólny bój? Sięgnął zresztą już po Mieczysława Pszona, który został pełnomocnikiem premiera do spraw stosunków z Niemcami. Dla rządu Mazowieckiego była to kluczowa sprawa, bo Niemcy chciały się jednoczyć, ale nieuregulowana pozostawała kwestia granicy na Odrze i Nysie. Henryk Woźniakowski także pracował w Urzędzie Rady Ministrów.

Aleksander Hall zauważył wówczas, że Mazowiecki miał przekonanie, iż może czerpać z zasobów środowiska Znak: „»Tygodnik Powszechny«, jak i cały Znak gromadził ludzi, do których premier miał ogromne zaufanie. Zarazem uważał, że może od nich wymagać zaangażowania i są oni moralnie zobowiązani, by pracować dla niego osobiście, ale przecież także dla rządu i kraju”.

Mazowiecki więc postanowił skierować Kozłowskiego do MSW.

Czytaj więcej

Adam Twardowski: Agent, starosta i malwersant

Mazowiecki dyktator

Właśnie wtedy, 28 lutego 1990 roku, jak zapamiętał Kozłowski, podczas obrad OKP „brutalnie i niesprawiedliwie” zaatakowano Bronisława Geremka. Wtedy dostał informację, że premier Mazowiecki prosi go na rozmowę w swoim gabinecie w Alejach Ujazdowskich na godzinę osiemnastą.

Rozmowa, która trwała około godziny, jest jedną z założycielskich opowieści III RP. Jej istotą była nominacja Kozłowskiego na wiceministra spraw wewnętrznych. Premier miał mu dać do wyboru: albo MSW, albo MON, ale oczekiwał zapewne, że gość wybierze ten pierwszy resort.

Kozłowski, pół żartem, pół serio, twierdził, że Mazowiecki niczego mu nie proponował, lecz wręcz kazał. „Ja machałem rękami, mówiłem, że się nie nadaję, ale jak odmówić dyktatorowi”.

Innym razem relacjonował – „ja mówię »Tadeusz, ty zwariowałeś? Ja do MSW? Gdzie? Przecież to trzeba… Ja nie mam pojęcia o tym«”.

Mazowiecki miał odpowiedzieć: „A ja mam pojęcie, jak być premierem?”.

Rozmówca pierwszego niekomunistycznego premiera Polski poprosił o kilka dni do namysłu, ale na koniec rzekł, że ministerstwo obrony nie wchodzi w rachubę. Mazowiecki, żegnając się, powiedział: „A MSW? No, pomyśl. Zadzwonię do ciebie za parę dni”.

Kozłowski wrócił na posiedzenie OKP. Bronisław Geremek był przygnębiony przebiegiem obrad. Kozłowski powiedział do niego: „Bronek, jak postawisz wódkę, to cię wprawię w dobry humor”. Kozłowski zapewniał, że Geremek uśnie zadowolony z życia, jak niemowlę.

Szef OKP miał odrzec, że to chyba niemożliwe, lecz zaprosił Kozłowskiego oraz Adama Michnika na brandy. Po pierwszym łyku senator z Krakowa zaczął pocieszać Geremka: „Wiem, że masz kłopoty, ale jak ci powiem o moich, od razu poczujesz się lepiej”. Potem dodał: „Czy dlatego, że ci trochę dokopali, uważasz, że spotkało cię nieszczęście? Masz kłopoty tylko z kilkoma facetami w OKP – powinieneś być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie”.

Kozłowski zrelacjonował swoją rozmowę w Alejach Ujazdowskich. Geremek odparł po namyśle: „No, rzeczywiście mnie pocieszyłeś”.

Trzej dżentelmeni opróżnili butelkę. Michnik wspomina: „Miałem wątpliwości co do tej propozycji. Uważałem, że Kozłowski jest stworzony do lepszych rzeczy. Potem okazało się, że nie miałem racji”.

Decyzja poniekąd naturalna

Kozłowski wrócił do Krakowa – niemal od razu opowiedział o wszystkim Jerzemu Turowiczowi i Mieczysławowi Pszonowi, który zresztą też został już wcześniej wciągnięty przez Mazowieckiego, jako pełnomocnik premiera, w pracę na rzecz stosunków z Niemcami.

Redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” nie był zachwycony takim obrotem spraw. Rozumiał powagę sytuacji, ale skierowanie swego zastępcy do MSW widział jako zagrożenie dla pisma, a także dla samego Kozłowskiego.

Co myślał zaś sam Kozłowski? Mógł odmówić – lecz jak wspominał, musiałby z tego wyciągnąć także odpowiednie wnioski, mianowicie że nie obchodzi go sytuacja w kraju. „Skoro człowiek zaangażował się jakoś, był przy »okrągłym stole«, to jeżeli on mi teraz mówi: masz to zrobić, to coś znaczy. Można było powiedzieć »nie«, ale wtedy należałoby kupić sobie ogródek działkowy i siać pietruszkę”.

Pójście do rządu Mazowieckiego było więc decyzją poniekąd naturalną, jednak pozostającą w sprzeczności z interesem „Tygodnika Powszechnego”. W dodatku nie chodziło o resort względnie neutralny – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wraz z podległymi sobie służbami było filarem reżimu. To funkcjonariusze MSW prześladowali opozycję i wszelką niezależną myśl. To resorty siłowe symbolizowały opresyjność komunizmu.

Henryk Woźniakowski dostrzegał ów „aspekt dramatyczny dziejów, rodziny i pojedynczego człowieka” w biografii Kozłowskiego. Uważał, że „Rzeczpospolita była dla Krzysztofa Kozłowskiego rzeczą bardzo osobistą” – wywodził się wszak z oświeconego ziemiaństwa, dla którego przedstawicieli „pamięć o kilku pokoleniach rodziny wiązała się z pamięcią o ich pracach dla Polski”.

„Gdy Krzysztof przyszedł do domu z podjętą decyzją, miał taką minę, że najpierw myślałam, iż ktoś bliski zmarł – najpewniej jego matka. Tymczasem on po prostu wiedział, jaki ciężar na siebie bierze. Jednocześnie czuł, że nie może odmówić” – wspomina Alicja Kozłowska.

Czytaj więcej

Marszałek kompaktowy

Straszliwy cios

Gdy po weekendzie do „Tygodnika Powszechnego” zadzwoniono z sekretariatu premiera, prosząc Kozłowskiego o przybycie do szefa rządu w środę 7 marca o godzinie trzynastej, Kozłowski był więc zdecydowany przyjąć nominację na wiceministra spraw wewnętrznych.

Wiedział już o tym Jerzy Turowicz, który 6 marca postanowił napisać list do Mazowieckiego. Byli przyjaciółmi – rozumiał dobrze motywy jego propozycji złożonej Kozłowskiemu, ale liczył też na zrozumienie sytuacji w Krakowie i na Wiślnej. W liście tym stwierdził, że Kozłowski funkcję oferowaną mu przez premiera przyjął „wbrew samemu sobie”.

Sprawa listu Turowicza do Mazowieckiego i ostateczna zgoda Kozłowskiego obrosły legendami i anegdotami. Turowicz, pisząc do Mazowieckiego, zaznaczał, że pewnie jest już za późno, by decyzja została zmieniona, lecz chciał podzielić się z przyjacielem swymi troskami. Pisał więc do premiera o nominacji Kozłowskiego: „jest to straszliwy cios dla »Tygodnika«, dla Krzysztofa, i chyba nie tylko dla »TP« i Krzysztofa”.

Już obowiązki senatora odrywały Kozłowskiego od pracy redakcyjnej, ale całkowite jego odejście oznaczało lukę nie do zastąpienia. „Ponadto – między nami mówiąc – w moim przekonaniu Krzysztof jest jedynym kandydatem na stanowisko red. nacz. »Tygodnika Powszechnego« po mnie, a ja skończyłem siedemdziesiąt siedem lat i dawno powinienem być na emeryturze…”.

Naczelny pisma słowo „jedyny” podkreślił. Uważał, że ze względu na możliwości Kozłowskiego: jego mądrość, poczucie odpowiedzialności, realizm i absolutną uczciwość, jest on wart dla Polski znacznie więcej, niż dać może w MSW. Będąc wciąż w „Tygodniku Powszechnym”, stanowiłby bezcenną rezerwę dla kraju, którą funkcja w takim resorcie zniweczy. Musiał mieć tego przeczucie i sam Kozłowski, dla którego przyjęcie żądania premiera „było chyba najcięższą decyzją w jego życiu; on sam to określa jako samobójstwo, w jakimś sensie koniec jego kariery życiowej”.

Ani Kozłowski, ani piszący te słowa Turowicz nie wiedzieli jednak, jak bardzo prorocze, w pewnym sensie, były te słowa... Mazowiecki, posyłając przyjaciela do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, podawał mu kielich z trucizną. Następnego dnia, wcześnie rano, Edward Leśniak – który poza tym, że był redaktorem technicznym, czasem spełniał specjalne zadania powierzone mu przez kierownictwo Znaku – wsiadł w pociąg, by zawieźć list Turowicza do Urzędu Rady Ministrów i przekazać go Mazowieckiemu.

Do Warszawy udawał się także Krzysztof Kozłowski…

Fragment książki Andrzeja Brzezieckiego „Kocio. Kozioł, senator. Biografia Krzysztofa Kozłowskiego”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Znak

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Późnym popołudniem 28 lutego 1990 roku senator Krzysztof Kozłowski brał udział w zamkniętym posiedzeniu OKP (Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego – red.). Minął już ponad rok od początku obrad Okrągłego Stołu. Wiele się w kraju zmieniło. Solidarność miała własnego premiera, ruszyły reformy gospodarcze, zwane „planem Balcerowicza” – od nazwiska ekonomisty, ministra finansów i wicepremiera w rządzie Mazowieckiego. Nowy rząd kontynuował marsz Polski ku pełnej demokracji, wolnego rynku i Europy.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi