Był styczniowy poranek 1939 r. Pociąg wjeżdżał na praski dworzec, a dwóch oficerów Oddziału II – Jan Henryk Żychoń, szef bydgoskiej ekspozytury wywiadu, oraz jego prawa ręka Witold Langenfeld, szykowali się do opuszczenia wagonu. Ich plan był prosty – po opuszczeniu pojazdu mieli się rozdzielić. Żychoń miał wyznaczone spotkanie ze swym dawnym podwładnym Adamem Twardowskim w kawiarni Schrubek. Zadaniem Langenfelda była dyskretna obserwacja miejsca spotkania: należało bowiem sprawdzić, czy Twardowski nie zjawił się przypadkiem z obstawą. Czas był nadzwyczajny. W Pradze panoszyli się już Niemcy i ich służby specjalne, a wszystko, co Żychoń i Langenfeld wiedzieli o Twardowskim, sugerowało zachowanie jak największej ostrożności – bano się prowokacji gestapo. Niemcy od lat polowali na Żychonia. Dlatego tak ważne było, by nikt w czeskiej stolicy nie widział obu oficerów razem.
Kierunek Królewiec
Szef Żychonia, podpułkownik Stefan Mayer kierujący Wydziałem Wywiadowczym, podejrzewał, że prośba o spotkanie z Twardowskim była pułapką. Ostatecznie jednak dał zgodę na wyjazd. Kim był człowiek, który ściągnął do stolicy Czech szefa najważniejszej polskiej ekspozytury prowadzącej wywiad płytki na Niemcy?
Urodzony w 1898 r. pod Tarnowem Adam Twardowski pod wieloma względami uosabiał wzór kariery średniego szczebla w II RP. Maturę zdawał jeszcze w Austro-Węgrzech, w czasie wojny zmobilizowany, wysłany został do Wiednia na kurs w korpusie automobilowym, co później pozwalało mu być specjalistą w prestiżowej dziedzinie wojsk samochodowych. Jednocześnie miał związać się z piłsudczykowską Polską Organizacją Wojskową, będącą już potem, w wolnej Polsce, rezerwuarem zaufanym ludzi obozu Marszałka. Walczył z bolszewikami jako żołnierz 66. Kaszubskiego Pułku Piechoty i odniósł w tej wojnie dwie rany. Jednocześnie na Uniwersytecie Jagiellońskim ukończył prawo, a nawet uzyskał w 1922 r. na tej uczelni stopień doktora. W 1922 r. na krótko związał się z Oddziałem II – miało to potem zaważyć na jego życiu.
Jego wojskowi przełożeni doceniali inteligencję i zdolność do improwizacji, zarazem jednak zwracali uwagę, że cechuje go zbyt duża wyobraźnia i „brak odczucia rzeczywistości". Niesubordynacja w wojsku narażała go na nagany, a nawet na jednomiesięczny areszt. Doszedł do stopnia porucznika, ale pod koniec lat 20. XX w. jego kariera przestała się pomyślnie rozwijać i dalsze awanse zdawały się być poza zasięgiem. Przeszedł w stan nieczynny i poświęcił się rodzinnej firmie samochodowej. Biznes automobilowy był wówczas w powijakach, a prowadzenie go w biednym kraju z kiepskimi drogami nie mogło być łatwe. Przedsiębiorstwo Twardowskiego zamiast zysków generowało długi.