Nadia Oleszczuk-Zygmuntowska: Czasem przypominam sobie, że mam 23 lata

Oferta Lewicy trafia przede wszystkim do kobiet z dużych miast. Sama jestem z małego miasta i rodziny robotniczej, więc rozumiem, dlaczego nie wszystkie kobiety widzą w politykach i polityczkach Lewicy swoich reprezentantów albo nie czują, że są autentyczni - mówi Nadia Oleszczuk-Zygmuntowska, działaczka społeczna i związkowa, kandydatka do Sejmu z list KO.

Publikacja: 08.09.2023 17:00

Nadia Oleszczuk-Zygmuntowska: Czasem przypominam sobie, że mam 23 lata

Foto: Kaja Róg

Plus Minus: Studiujesz jeszcze?

Skończyłam licencjat w Szkole Głównej Handlowej, teraz powinnam zaczynać magisterkę.

Skoro kandydujesz do Sejmu, to pewnie wiesz, co cię tam czeka – i w Sejmie, i na uczelni karty rozdają zwykle starsi panowie.

Chyba już się do tej hierarchiczności przyzwyczaiłam. Znam ten klimat także ze związków zawodowych, w których działam, bo tam również dominują mężczyźni, a średnia wieku to 47 lat. Co dwudziesty członek związku zawodowego to już emeryt. Staram się jednak zmieniać organizację od środka.

I jak chcesz zmienić Koalicję Obywatelską? Bo to z jej list kandydujesz.

Sama moja obecność na tych listach to już jakaś zmiana. Jako posłanka zrobię, co tylko będę mogła, aby zbierać poparcie dla rozwiązań na rzecz praw kobiet czy pracowników. Poza tym, nawet po słowach Donalda Tuska o skróceniu tygodniowego czasu pracy czuć, że to nie jest ta sama Platforma co jeszcze kilkanaście lat temu. Jeśli ktoś mówi, że PO w ogóle się nie zmieniła od ich ostatnich rządów, to zaprzecza rzeczywistości.

Pytanie tylko, czy za tymi słowami pójdą czyny. Wierzysz Donaldowi Tuskowi?

Osobiście go nie znam, nie mnie to oceniać. Nie chcę wypowiadać się o rządach Platformy, ponieważ gdy oddawała ona władzę, miałam 15 lat. Myślę, że pobyt Donalda Tuska w Radzie Europejskiej otworzył go na socjaldemokrację i bardziej docenia rolę praw pracowniczych.

Twoja niegdysiejsza koleżanka ze Strajku Kobiet Marta Lempart powiedziałaby ci, że to jednak poza parlamentem dochodzi do prawdziwej zmiany społecznej, jak w przypadku poparcia dla aborcji.

I ma rację, działalność społeczna tworzy zmianę. Wykonywałam tę pracę u podstaw przez ostatnie lata, ale żeby usprawnić te działania, chciałabym być w Sejmie. Na pewno łatwiej byłoby mi pozostać działaczką związkową i tkwić w swojej bańce, ale możliwości, które daje rola parlamentarzysty, to jednak szansa na większą efektywność.

Poza tym zobaczyłam listy Konfederacji, na których było dużo młodych, ale prezentujących szkodliwe poglądy, jak np. Hanna Boczek, która uważa, że kobietom należy zabrać czynne prawo wyborcze. Trzeba podjąć te rękawice i z nimi powalczyć. Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której tylko młodzi konfederaci będą reprezentantami nowego pokolenia w Sejmie. Cieszę się, że inne partie też to rozumieją.

Czytaj więcej

Justyna Suchecka: Nienawidzę określenia płatki śniegu

Ktoś mógłby ci zarzucić, że młodzi nie mają jednak doświadczenia życiowego, by zasiadać w Sejmie.

Wiadomo, że ktoś, kto ma 50 lat, jest bardziej doświadczony niż ja, 23-latka. Jednak trudno sobie wyobrazić, że ktoś naprawdę rozumie sytuację młodych ludzi, ponieważ nie doświadcza naszych problemów na własnej skórze. Chodzi mi o takie kwestie jak mieszkalnictwo, dostęp do psychologów czy psychiatrów dziecięcych, bezpłatne staże lub praktyki. A do Sejmu można startować już od 21. roku życia. Młodzi też powinni mieć swoją metrykalnie pojmowaną reprezentację. Obecnie nie chcemy głosować, bo czujemy, że nie mamy na kogo. Albo nie znamy nikogo z list, albo ci kandydaci nas kompletnie nie przekonują.

A ja, mimo młodego wieku, mam za sobą doświadczenie zarówno zawodowe, jak i w pracy społecznej. Założyłam Konfederację Pracy Młodych, związek zawodowy w Pyszne.pl, przez ostatni rok zajmowałam się cyfryzacją związków zawodowych, zasiadam w Prezydium Rady OPZZ województwa mazowieckiego, współtworzyłam chatbota Nadzieja odpowiadającego na pytania dotyczące kwestii pracowniczych i związkowych.

I to wystarczy, aby być rzetelną reprezentantką młodych w Sejmie?

Wyborcy ocenią.

Czujesz się przedstawicielką pokolenia Z?

Tak, urodziłam się w 2000 r. Widzę różnice pomiędzy mną a osobami urodzonymi pięć czy dziesięć lat wcześniej. Najlepiej pokazuje to stosunek do pracy. Dla mojego pokolenia ważna jest równowaga między pracą a życiem prywatnym. Nie zgadzamy się na nieodpłatne nadgodziny czy bezpłatny dzień próbny w pracy. Praca po 16 godzin na dobę, typowa korporacyjna ścieżka nie jest dla nas atrakcyjna, ale to nie znaczy, że boimy się ciężkiej pracy. Chcemy po prostu, aby nasze prawa były przestrzegane.

Myślisz, że „zetki” będą lepiej rządzić Polską?

Nie wiem. Poprzednie pokolenia rządzą, jak rządzą, tworzą politykę, jaką widzimy. Rozmawiając z ludźmi z mojego regionu, widzę, że chcą głosować na młodych, chcieliby zobaczyć w polityce często swoich wnuczków czy dzieci. Nie powiedziałabym jednak, że młodość jest wartością samą w sobie. Potrzebny jest też program, merytoryczne przygotowanie, konkretne działania, które pokazują zaangażowanie.

Tyle tylko, że większość „zetek”, które kiedyś będą miały wpływ na scenę polityczną, będzie wywodziła się z młodzieżówek agregujących ten sam styl uprawiania polityki co ci, którym wcześniej nosili teczki.

Częściowo się z tym zgadzam, dlatego sama nie wybrałam drogi asystenta posła czy posłanki. Zamiast skupić się na zaangażowaniu na rzecz partii, wolałam działalność społeczną. Niektórzy jednak, obierając ścieżkę partyjną, szybko się wypalają, bo ambicje przerastają możliwości rozwoju w ramach partii. Jak widać, większość działaczy młodzieżówek nie dostało nawet dobrych miejsc na listach, mimo że od lat pracują na rzecz danego ugrupowania. Poza tym myślę, że poparcia nie przybywa przede wszystkim od danego szyldu, a od tego, co ma się do zaoferowania wyborcom, czy jakie wartości podparte konkretnymi działaniami się reprezentuje.

Na czyje głosy liczysz?

Kandyduję z okręgu nr 8, obejmującego moją rodzinną gminę Rzepin oraz powiat słubicki, gdzie wcześniej działałam w ramach młodzieżowych rad. Reprezentowałam też województwo lubuskie w Radzie Dzieci i Młodzieży przy MEN, więc liczę, że lokalni wyborcy mnie poprą. Największą rozpoznawalność dała mi działalność w Radzie Konsultacyjnej Strajku Kobiet. Zatem sądzę, że chętniej zagłosują na mnie młode kobiety, szukające swojej reprezentantki, ale i generalnie młodzi – chciałabym ich zmobilizować, żeby jednak do urn poszli, bo patrząc na raport „Debiutanci 2023”, widać, że nie wszyscy są zdecydowani, na kogo i czy w ogóle mieliby oddać głos.

Według Ipsos 18 proc. młodych kobiet mówi, że na Konfederację. Skąd wziął się taki trend?

Trochę się temu dziwię, ale też trochę to rozumiem. Po pierwsze, widzimy w ostatnim czasie zainteresowanie trendem „tradwives”, czyli tradycyjnych żon, który jest odpowiedzią na niedociągnięcia feminizmu. Kobiety w Polsce pracują na ogół na dwóch etatach: w domu i w pracy, ponieważ to na nie spada orientacyjnie dwie trzecie czasu i szacowanej rynkowej wyceny tzw. domowych obowiązków. Wartość nierynkowej pracy domowej jest porównywalna z 30 proc. polskiego PKB. Nikt nie jest w stanie bez trudu godzić wymagającej aktywności zawodowej z rolą perfekcyjnej pani domu. Każda kobieta ma prawo zdecydować, czy chce się poświęcić pracy domowej czy pracy zawodowej. Brakuje jednak w narracji innych partii przekazu skierowanego np. do kobiet, które decydują się na tę pierwszą. Dominuje kwestia aborcji. Próby zwrócenia się do tego elektoratu usłyszałam dopiero kilka miesięcy przed wyborami. Myślę, że oferta Lewicy trafia przede wszystkim do kobiet z dużych miast. Nie dociera z przekazem do mniejszych ośrodków, do pracownic, przedsiębiorczyń, które prowadzą małe firmy. Sama jestem z małego miasta i rodziny robotniczej, więc rozumiem, dlaczego nie wszystkie kobiety widzą w politykach i polityczkach Lewicy swoich reprezentantów albo nie czują, że są autentyczni.

Ale posłowie Lewicy biorą też udział w strajkach czy blokują nielegalne eksmisje.

Tyle że nielegalne eksmisje to także problem przede wszystkim dużych miast. Co do strajków, oczywiście, takie sytuacje były i cieszę się, że są parlamentarzyści, którzy starają się wspierać strajkujących, ale kilka wizyt pod Amazonem czy innym zakładem – mimo dobrej roboty tam zrobionej – nie wystarczy.

Świat usłyszał o tobie podczas Strajku Kobiet. Jak to wspominasz?

Poza pracą merytoryczną w Radzie Konsultacyjnej, którą wykonywałam w wieku zaledwie 20 lat, spotkałam się z ogromnym, czasem negatywnym zainteresowaniem medialnym. Dziennikarze nie przyjęli mnie miło, mówiąc eufemistycznie. Nawiązuję oczywiście do słynnej rozmowy z Beatą Lubecką w Radiu Zet.

To codzienność w życiu parlamentarzystki.

Oczywiście, teraz po kilku latach czuję się lepiej przygotowana. Wtedy nie miałam obycia w ogólnopolskich mediach, nie byłam gotowa do rozmowy w jednym z najpopularniejszych radiowych programów. Dziennikarka zadawała mi pytania dotyczące mojego życia prywatnego, zwracała się do mnie upupiająco, a potem moje odpowiedzi powycinano z kontekstu. Spłynęło na mnie dużo hejtu – groźby śmierci, gwałtu. Zgłosiłam je zresztą później na policję. Ludzie zapominają, że po drugiej stronie też jest prawdziwa osoba.

Moja działalność w Strajku Kobiet sprowadzała się do koordynowania zespołu ds. praw pracowniczych, gdzie były działaczki związkowe, pracownice, a także eksperci z zakresu rynku pracy. Wypracowaliśmy trzy zestawy postulatów z najważniejszych sfer życia pracownic i pracowników: praca opiekuńcza i skrócenie czasu pracy, umowy śmieciowe i nierówności, prawo do strajku.

I co się z nimi stało?

Mieliśmy nadzieję, że partie polityczne zaproszą nas do rozmów i włączą te rozwiązania do swoich programów. Niestety, tak się nie stało. Nie byłam liderką Strajku Kobiet, więc nie wskazywałam kierunku, w którym cały ruch powinien iść, ale duża szkoda, że kawał dobrej roboty się nie zmaterializował.

Dlaczego twoim zdaniem ten ruch wygasł?

Ludzie nie chcą protestować w nieskończoność. Po trzech miesiącach nastąpiło zmęczenie ciągłym wychodzeniem na ulice, szczególnie w zimie. A PiS się nie ugiął i opublikował wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Entuzjazm opadł. Z dzisiejszej perspektywy uważam, że pomysł obalenia rządu w ciągu siedmiu dni był dość zabawny.

A nie jest tak, że strajk zniechęcił do siebie ludzi radykalizmem i odtrącaniem potencjalnych sojuszników, którzy może i nie byli gotowi na pełną legalizację aborcji, ale poparliby powrót do tzw. kompromisu i referendum?

Może cię zaskoczę, ale nie przekreślałabym z góry referendum jako sposobu rozwiązania tego sporu. Albo mamy projekt inicjatywy ustawodawczej, nad którą głosuje jedynie grupa posłów i posłanek, albo pytamy o to całe społeczeństwo. Mimo tego, co twierdzi środowiska proaborcyjne, prawa człowieka w gruncie rzeczy i tak będą przez kogoś głosowane, tyle że w pierwszym przypadku jedynie przez niereprezentatywną część Polek i Polaków. Legalizacja aborcji drogą referendum zyskałaby zdecydowanie mocniejszy mandat. Oczywiście przeciwnicy prawa do przerywania ciąży nie oddaliby pola, ale aktywiści powinni podjąć to wyzwanie i pozwolić wypowiedzieć się społeczeństwu. Poza tym nastąpiła w tym temacie ogromna zmiana społeczna i myślę, że poszlibyśmy ścieżką Irlandii, która tym sposobem zalegalizowała aborcję.

Rozważałaś w ogóle start z list Lewicy?

Tak, ale nie zaproponowali mi takiej możliwości. Ofertę dostałam zaś z Koalicji Obywatelskiej dzięki rekomendacji Inicjatywy Polskiej.

Inicjatywa Polska to nie jest wyłącznie kwiatek do kożucha? Ta partia kojarzy się tylko z Barbarą Nowacką.

Mam nadzieję, że dzięki mnie i innym kandydatom rola tego ugrupowania wzrośnie. Myślę, że to siła KO, że jest to komitet koalicyjny i są tam osoby z Zielonych, Inicjatywy Polskiej czy teraz nawet Agrounii. Nie narzekam na konstrukcję tego komitetu, bo dzięki niej mogę w jego ramach ubiegać się o mandat.

Dobra, załóżmy, że wchodzisz do Sejmu. Jakie są najpilniejsze sprawy, którymi posłanka Oleszczuk-Zygmuntowska zajmie się od razu?

Zacznę od utworzenia bezpłatnego punktu pomocy prawnej w powiecie słubickim, gdzie każda zainteresowana osoba będzie mogła się zgłosić po pomoc. Co do ustaw – uważam, że trzeba uregulować bezpłatne staże i praktyki tak, by były objęte minimalną stawką godzinową. To ogromny problem dla tych, którzy nie mogą sobie pozwolić na to, żeby przez kilka miesięcy pracować za darmo i muszą podjąć pracę dorywczą, tracąc tym samym względem osób zamożniejszych, które na to stać. Poza tym staże powinny przygotowywać do wykonywania zawodu, nie sprowadzać się do parzenia kawy. Na potrzeby polskiego ustawodawstwa trzeba by w ogóle jasno zdefiniować, czym staże i praktyki są, gdyż na razie nie jest to jasno określone.

Co dalej?

Wzmocnienie Państwowej Inspekcji Pracy. Należy o 50 proc. zwiększyć jej budżet oraz poszerzyć kompetencje tak, by skutecznie mogła zamieniać umowy zlecenia na umowy o pracę w tych miejscach, gdzie występuje stosunek pracy. Inspektorów należy premiować za skuteczne interwencje w dużych firmach, które nagminnie łamią prawa pracownicze, a nie pojedyncze kontrole w małych. Ważna jest dla mnie walka z ubóstwem menstruacyjnym. Nie może być tak, że NGO-sy dostarczają środki menstruacyjne do szkół, łatając dziury w systemie. To powinno leżeć w gestii państwa – szkoły powinny otrzymywać dofinansowanie na zakup potrzebnych produktów. Idąc dalej: chciałabym, żeby w każdym województwie jeździły tzw. medobusy. Kobiety mogłyby się bezpłatnie zbadać na okoliczność raka piersi. Takie rozwiązanie pomogłoby również zniwelować białe plamy, czyli miejsca, gdzie dostęp do państwowej opieki zdrowotnej jest bardzo utrudniony.

Te postulaty nie znajdą większości w przyszłym Sejmie, niezależnie, kto będzie rządził.

Bezpłatną pomoc prawną mogę zorganizować samodzielnie jako posłanka. Medobusy to kwestia współpracy z samorządami. Co do spraw pracowniczych – liczę, że takie projekty poprą poszczególni przedstawiciele Koalicji Obywatelskiej, jak np. Franek Sterczewski czy Barbara Nowacka, oraz Lewica. Zresztą tak samo to działa w drugą stronę, moja obecność w Sejmie to szansa na kolejną progresywną posłankę.

Czytaj więcej

Jan Strzeżek: PiS po bandycku rozgrywał Porozumienie

Ale to nadal nie będzie większość.

Możliwe. To są minusy polityki parlamentarnej. Nie wiem, jaki rząd będzie przy władzy po tych wyborach, być może będę w opozycji. Dlatego chcę skupić się na mniejszych, ale konkretnych sprawach, które mogę zrobić jako parlamentarzystka – czy to na własną rękę, czy poprzez współpracę z samorządami. Jest to jednak dla mnie szansa, aby swoją pracę społeczną wykonywać efektywniej.

A może to PiS będzie chciał wprowadzić twoje pracownicze postulaty?

Myślę, że znalazłaby się część posłów i posłanek, którzy spojrzeliby na nie przychylnie. To rząd Prawa i Sprawiedliwości wprowadził chociażby minimalną stawkę godzinową na umowach zlecenie.

PiS to więc propracownicza formacja?

Było kilka spraw, które – w przeciwieństwie do poprzedników – udało im się załatwić, ale nazwanie tej partii propracowniczą to zbyt mocne słowa. Poza Solidarnością posłowie PiS nie wspierają działalności związków zawodowych. Działacze od lat postulują zmianę ustawy o związkach zawodowych, mówią, że mamy fasadowe prawo do strajku, ale w obecnym Sejmie nie ma na to szans. Co ciekawe, z badań CBOS wynika, że ideę związków najbardziej popierają wyborcy PiS. Przed 2015 r. wsparcie dla rodzin, w tym matek, było nikłe. A PiS kojarzy się z 500+. Gorzej jest z innymi elementami polityki społecznej. Kobiety, które są zatrudnione na podstawie umowy zlecenia i nie zgłosiły się do dobrowolnego ubezpieczenia chorobowego, otrzymują tzw. kosiniakowe, czyli ledwie 1000 zł. Nie mają też prawa do urlopu macierzyńskiego, zagwarantowanego przez art. 33 europejskiej karty praw podstawowych. W 2018 roku w 71 proc. polskich gmin nie było żłobka, więc nawet jeśli kobieta chciałaby wrócić do pracy po urlopie, to nie ma gdzie zostawić dziecka.

Jak w takim razie oceniasz tzw. babciowe Donalda Tuska?

Już kilka lat temu podkreślałam wagę pracy opiekuńczej kobiet. Jest to postęp, że ten temat głośno wybrzmiał w roku wyborczym. Myślę jednak, że słabszą zawodową sytuację kobiet można rozwiązać inaczej, chociażby przez budowę żłobków lub nieprzechodnie urlopy rodzicielskie dla ojców.

Masz jakieś obawy przed kampanią i ewentualną pracą w parlamencie?

Raczej nie, jestem nastawiona na ciężką pracę i dużo kontaktu z wyborcami. Choć czasem przypominam sobie, że mam 23 lata i teraz powinnam skupić się na studiach magisterskich (śmiech).

Nadia Oleszczuk-Zygmuntowska (ur. 2000)

Działaczka związkowa i społeczna. Współzałożycielka Rady Konsultacyjnej przy Strajku Kobiet i założycielka oraz przewodnicząca Konfederacji Pracy Młodych. Członkini Prezydium Rady OPZZ w województwie mazowieckim i współprzewodnicząca Zespołu ds. Równości OPZZ. Kandydatka do Sejmu z list Koalicji Obywatelskiej

Plus Minus: Studiujesz jeszcze?

Skończyłam licencjat w Szkole Głównej Handlowej, teraz powinnam zaczynać magisterkę.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi