Justyna Suchecka: Nienawidzę określenia płatki śniegu

Zaskoczyło mnie, jak ważne są dla was relacje międzyludzkie. Bo mimo powszechnego przekonania – słusznego – że jesteście pokoleniem cyfrowym, większość zetek chciałaby pracować stacjonarnie, ewentualnie hybrydowo. Z kolei milenialsi najchętniej nie poszliby już do biura w ogóle - mówi Justyna Suchecka, dziennikarka.

Publikacja: 02.06.2023 17:00

Justyna Suchecka: Nienawidzę określenia płatki śniegu

Foto: mat.pras.

Plus Minus: Jak to się stało, że w ogóle zaczęłaś się interesować młodymi? To nie był popularny temat, a ty wydajesz właśnie trzecią książkę.

Sama się zastanawiam. Może wynikało to z lekkiego egoizmu, polegającego na tym, że mając z wami kontakt, chciałam ciągle czuć się młodo. Równocześnie jednak miałam świadomość, że właśnie nie byliście medialnie reprezentowani. O szkole mówili politycy, urzędnicy i nauczyciele, bo mają związki zawodowe. A ja chciałam wiedzieć, co na jakiś temat sądzą sami zainteresowani, i nie miałam kogo pytać. Rzecznik praw dziecka nie reprezentuje głosu młodzieży, co najwyżej jej interesy. Przez długi czas nie było żadnych rad przy ministrze czy przy innych instytucjach. Starałam się więc – nieco na przekór – pytać bezpośrednio was. Zostałam przez to w pewnym sensie łącznikiem między rodzicami a dziećmi, bo wyjaśniałam starszym, np. dlaczego ktoś gra w Minecrafta.

Rozumieli?

Różnie. Często występowałam w roli waszej adwokatki, bo reagowałam na rozmaite komentarze w stylu „ta dzisiejsza młodzież…”. Szukałam badań i ludzi, którzy weryfikowaliby te popularne tezy. Dziś myślę, że przełomowym momentem była likwidacja gimnazjów. Na kolegiach moi starsi koledzy i koleżanki opowiadali o tym, że na studiach dziennikarskich prowadzą zajęcia z absolwentami gimnazjów i oni są „tacy straszni”, „nic nie wiedzą” itd. Mówiłam im wtedy, że zaraz, ja też jestem tą złą młodzieżą po gimnazjum. „A nie, ty to co innego” – odpowiadali. Oddając jednak sprawiedliwość, chyba nikt nigdy mi nie powiedział wprost, żebym o was nie pisała, bo to nieważne.

A ty jesteś jeszcze postrzegana jako redakcyjna młodzież?

(śmiech) Przez długi czas byłam tą dziewczynką, która ledwie wczoraj była w szkole, mimo że w tym roku kończę 36 lat, więc jestem typową milenialką. W dziale, w którym pracuję, w tej chwili jest tylko jedna młodsza ode mnie osoba i to tylko o rok. W poprzednim miejscu pracy byłam najmłodsza, następna osoba była ode mnie kilkanaście lat starsza. Rzeczywiście mamy więc w mediach przechył wiekowy. Wynika to z tego, że jeszcze 10 lat temu sytuacja finansowa młodych dziennikarzy była bardzo trudna. Przez wiele lat uczyłam tańca towarzyskiego, żeby się utrzymać z pracy w mediach. Wiele osób rzuciło ten zawód, bo nie pozwalał im wejść w dorosłość. Teraz – mimo że potrzeba ludzi, którzy rozumieją nowe media – problemem stała się praca zdalna. Jeśli dziś ktoś w twoim wieku chce zaaklimatyzować się w redakcji, to nie ma jak, bo większość pracuje z domu. Zanika relacja mistrz–uczeń, która pozwalała młodym obserwować, jak pracują doświadczeni. To trudne i niebezpieczne dla przyszłości tego zawodu.

Czytaj więcej

Górski & Cieślik: Czy znajdą zdjęcie Tuska z Putinem?

Jakie jest postrzeganie pokolenia Z, czyli zetek, w twojej bańce wiekowo-towarzyskiej, wśród milenialsów?

Myślę, że przy mnie niektórzy boją się mówić o was złośliwie (śmiech). Na pewno zauważalna jest zazdrość o to, jak podchodzicie do tematu pracy. Myśmy zaczynali w czasach, gdy bez przerwy opowiadano nam, że na nasze miejsce czeka kolejnych 10 osób. Wielu z nas pracowało za darmo albo za groszowe stawki i na tej podstawie zbudowaliśmy sobie bagaż doświadczeń i przekonanie, że na obecną pozycję ciężko zapracowaliśmy. A wy po miesiącu zmieniacie pracę, bo wam się nie podoba, albo mówicie, że kończycie pracę o 16, bo tak macie w umowie. I z jednej strony to budzi irytację moich rówieśników, bo część chciałaby, żebyście zasuwali jak my, a z drugiej strony – zazdrość, że macie odwagę to wprost powiedzieć. Myślę, że to najszersza płaszczyzna zderzeń między milenialsami a zetkami, chociaż to nasze pokolenie zaczęło mówić o tzw. work-life balance. Wasze jednak przechodzi od słów do czynów.

Ale to chyba niezmienna zasada w sporze pokoleń: starsi zawsze i narzekają, i trochę zazdroszczą młodym.

W młodzieży najbardziej nie lubimy tego, że nią nie jesteśmy, prawda? Każde pokolenie ma jakieś przeciwności, z którymi musi się zmagać. Moi rodzice w latach 90. ciężko pracowali fizycznie, w dodatku w czasach 20-proc. bezrobocia w regionie. Nie można było od ręki zmienić pracy, co nadal siedzi w ich pamięci. Kiedy kilka lat temu mówiłam, że chcę przejść na jakiś czas na elastyczną umowę o pracę, to był dla mojej mamy szok. No bo jak – przecież masz tutaj superpracę, czemu chcesz teraz zmieniać… I podobnie też milenialsi myślą o kolejnych generacjach i w tym sensie to absolutnie spór naturalny.

Skoro tak, to skąd tak silne emocje, które niewątpliwie wywołuje?

Bo ta dyskusja przeszła do mediów społecznościowych. Bez Twittera i Facebooka byłoby tak, że prof. Marcin Matczak pisze w „Gazecie Wyborczej” o pracy 16 godzin dziennie jako drodze do sukcesu, ukazują się dwie polemiki na ten temat, a zwykli czytelnicy z Witnicy czy Grudziądza mogą co najwyżej wkurzyć się i wyrzucić gazetę do śmieci. Albo przeciwnie – uznać, że się zgadzają. I tyle.

Druga sprawa to jednak coś, czego ja nie doświadczyłam na styku mojego pokolenia i pokolenia moich rodziców. Kłótnia o model pracy czy rodziny to jedno, ale nam nie mówiono, że jesteśmy słabi psychicznie. Nienawidzę określenia „płatki śniegu”, nie znoszę tego, że moi rówieśnicy i starsi traktują terapię jako oznakę słabości, podczas gdy to ogromna siła. Gdybym miała dziś 20 lat i cały czas wmawiano by mi, że nic nie wiem o życiu i muszę być silniejsza psychicznie – mając w pamięci, że dorastałam w czasie pandemii i wojny za wschodnią granicą – to chybabym nie umiała podjąć się takiej rozmowy. Przez negatywne określenia budujemy mur nie do pokonania. Poza tym wszystkie te inwektywy brzmią nieco paradoksalnie, biorąc pod uwagę, że przecież ktoś was wychowywał…

No dobrze, ale moje pokolenie też stosuje taki język. Cały czas słyszę o „dziadersach” i „boomerach”.

Nie chcę tego bronić, ale skoro jesteśmy starsi i tacy mądrzy, to powinniśmy od siebie wymagać więcej. Nie mówię przez to, że młodzi nic nie muszą i niczego od nich nie oczekuję. Zastanawiam się jednak, na ile ten język wychodzi z Twittera i przenosi się do realnej dyskusji, bo ja nie słyszałam jeszcze, by ktoś w świecie rzeczywistym skończył rozmowę takim określeniem.

Zbierając materiały do najnowszej książki, „Pokolenie zmiany” odbyłaś wiele rozmów z młodymi. Jak obiegowe teorie na ich temat przetrwały zderzenie z rzeczywistością?

Zaskoczyło mnie, jak ważne są dla was relacje międzyludzkie. Bo mimo powszechnego przekonania – słusznego – że jesteście pokoleniem cyfrowym, większość z was chciałaby pracować stacjonarnie ewentualnie hybrydowo. Wydaje mi się, że wynika to z traumy zdalnego nauczania, które przyniosło nie tylko dydaktyczne trudności, ale przede wszystkim towarzyskie. Twoje pokolenie doskonale pamięta to wyalienowanie, z którym tamten czas się wiązał. Znalazłam nawet badania SGH, które tę obserwację potwierdzają. Z kolei milenialsi najchętniej nie poszliby już do biura w ogóle.

Temu, co powiedziałaś o relacjach u zetek, można przeciwstawić znane wszystkim obrazki ze spotkań młodych, gdzie wszyscy zapatrzeni są w smartfony.

Zapominamy o tym, że młodzi używają tych telefonów po coś. I rzeczywiście, może przeglądają TikToka, a może rozmawiają ze znajomymi na Discordzie, może oglądają razem z kimś serial. Nie chcę oczywiście idealizować smartfonów, bo to potężny problem. 7 proc. nastolatków celowo budzi się w nocy, żeby sprawdzić, co się wydarzyło w internecie. Tyle tylko, że to nie jest jakieś inne uniwersum; to część tego samego realu, w którym wy już się wychowaliście. Trudno też krytykować was za to, że robicie to samo co my. Przecież i moje pokolenie, i starsze tak samo korzystają z komórek. Nikt mi nie wysyła o różnych dziwnych porach więcej nieśmiesznych memów niż boomerzy. Higiena cyfrowa to coś, co powinno dotyczyć każdego. Polecam najnowszą książkę Magdy Bigaj „Wychowanie przy ekranie”. Ona bada to od wielu lat.

A które z obiegowych opinii się potwierdziły?

Widać, że kultura terapii mocno zmieniła język, jakim się posługujecie. Niekiedy rozmówcy sami pytali mnie, jak z czymś się czuję, co rzeczywiście przypominało sesję terapeutyczną. Ewidentnie zmienia się świadomość społeczna w tym zakresie. I to nawet wśród tych, którzy nigdy takich problemów nie mieli.

To na tej kanwie kolejna teoria: młodzi boją się krytyki i są nadwrażliwi.

Na pewno nienadwrażliwi. Wy po prostu macie większą świadomość społeczną. Pytanie brzmi, czy my, ogólnie rzecz biorąc, uczymy się mądrze krytykować. I nie wydaje mi się. Z jednej strony mówi się o was, że boicie się ocen, a z drugiej – to wy wystawiacie się na krytykę najczęściej, bo w największym stopniu korzystacie z social mediów. Każdy tweet czy rolka mogą być poddane osądowi. Żyjemy w czasach terroru wolności słowa. Ostatnio po raz pierwszy zablokowałam na Facebooku panią, która wypisywała nieprawdę na mój temat. Nie była to łatwa decyzja, ale jest granica pomiędzy niechęcią, do której rzecz jasna ma prawo, a pomawianiem.

Laura Kwoczała apeluje w twojej książce do starszych: „Nie oceniajcie nas”. Właściwie czemu, skoro my was oceniamy nieustannie?

Myślę, że chodzi o nieocenianie przez pryzmat wieku. Możemy mówić, co nam się nie podoba w waszym zachowaniu, byleby nie tylko dlatego, że jesteście młodsi. Wy też nas oceniacie, to jasne, i mówicie o nas „boomerzy” czy „dziadersi”, ale na takie określenie też trzeba sobie zasłużyć. Wracamy do jednego z poprzednich wątków: my jesteśmy starsi, więc powinniśmy być mądrzejsi.

Czytaj więcej

Paweł Konzal: Czas powołać do życia V RP

Inna teza: młodzi lubią polityczne skrajności.

To ciekawe zagadnienie, bo, prawdę mówiąc, nie wiem, czy tak rzeczywiście jest, ale na pewno w tych politycznych rozmowach, które odbyłam, przebija się to zmęczenie światem PO i PiS-u. Na tym polega ta skrajność.

Symetryzm?

Myślę, że twoje pokolenie nie ma w ten sposób poszufladkowanych poglądów. Kiedy kończyłam książkę, zauważyłam, że jest zdecydowany przechył w lewicowo-liberalnym kierunku, więc poszukałam rozmówców ze strony konserwatywnej. I dla każdej z tych osób konserwatyzm znaczył trochę coś innego, bo byli tam wyborcy i Konfederacji, i PiS-u, i Hołowni, i PO. Jednym z bohaterów książki jest chłopak, który w 2020 roku był w sztabie Krzysztofa Bosaka, a sam jest za związkami partnerskimi. Przecież Bosak jest bardzo radykalny w kwestii osób LGBTQ+. Norbert, bo o nim mówię, twierdzi, że nie przejmuje się tymi wypowiedziami polityków, których nie da się przełożyć na prawodawstwo. Jak tłumaczył, i tak chroni nas Unia Europejska i nie dojdzie do takiej sytuacji, że np. nauczyciel gej nie będzie mógł pracować w szkole.

W sumie, zdrowe podejście.

Niby tak, ale przedstawiciel atakowanej mniejszości nie ma poczucia, że to się nigdy nie wydarzy, bo nie odbiera tego tak jak ja czy Norbert.

Mnie się wydaje, że ta pozorna niekonsekwencja w politycznych wyborach wynika z tego, że śledzimy politykę wyrywkowo, znamy kilka wypowiedzi, a nie pakiety programowe.

Pewnie tak. Tu znowu jest pole do popisu dla mojego ulubionego tematu, czyli edukacji. Nie macie przecież wyrobionego nawyku, skąd czerpać informacje, bo szkoła uczy, że polityka to kontrowersyjny temat. Taki, o którym lepiej nie mówić. Za rządów Platformy było tak samo, to nie jest problem, który zaczął się wraz z PiS-em. Jak ja chodziłam do liceum, to mieliśmy tzw. spotkania z ciekawymi ludźmi. To było bardzo fajne doświadczenie, bo można było tego polityka skonfrontować z własnymi opiniami. A wracając: tak, dziś wiedza jest wyrywkowa, ale nie tylko wasza, ale generalnie społeczeństwa. Wczoraj byłam w Gdańsku, gdzie odbyłam rozmowę z ludźmi, powiedzmy, w wieku moich rodziców, którzy opowiadali niestworzone historie o eutanazji – że to wyrzucanie ludzi na śmietnik itd.

A kiedy ty byłaś w liceum, to jak twoi rówieśnicy podchodzili do polityki?

To moja ulubiona anegdota. Wchodziliśmy wówczas do Unii Europejskiej i przez dużą część dorosłego życia wydawało mi się, że bardzo mnie to wówczas przejęło. Do czasu, kiedy znalazłam mój stary pamiętnik, a w nim wpis z dnia, kiedy przystąpiliśmy do UE. Byłam wtedy na osiemnastce u znajomych i to było najważniejsze wydarzenie tego dnia. O Unii napisałam jedno zdanie. Potem były wybory w 2005 roku; pierwsze, w których mogłam głosować. Kłóciliśmy się ze znajomymi o PiS i PO, ale raczej na slogany zasłyszane z domu.

Ostatnia teza: młodzi są indywidualistami.

Chętnie odwołam się do badań agencji IQS, z których wynika, że zetki dzielą się na cztery grupy i tylko jedna z nich jest skrajnie indywidualistyczna. Gdy przyjrzymy się działaniom waszego pokolenia, to dostrzeżemy wiele kolektywizmu, jak choćby ruchy klimatyczne. U milenialsów tego nie było, bo nas uczono o sile jednoosobowych karier.

Ale przecież te klimatyczne akcje to często właśnie jednoosobowe, nieskuteczne akty strzeliste. Rzucanie studiów jeszcze nie zmieniło losów świata.

To zależy. Masz tu pewnie na myśli Wiktorię Jędroszkowiak i Dominikę Lasotę, które w książce opowiadają o tym, jak zrezygnowały z prestiżowych kierunków na rzecz zawodowego aktywizmu. Spierałam się na ten temat z moim mężem, który twierdził, że to zły przykład dla innych, bo studia są ważne. Skończyliśmy dyskusję, gdy zapytałam, ilu zna dziennikarzy, którzy nie zrobili dyplomu, bo uznali, że ich praca jest ważniejsza. Kiedyś sama byłam daleka od radykalizmu, oburzało mnie oblewanie obrazów zupą. Dziś niespecjalnie mnie to rusza, bo wiele czasu spędziłam z tymi ludźmi i widzę, jak bardzo uczynili oni z tego swój sens życia.

Co do skuteczności – jesteśmy w momencie, kiedy Joe Biden mówi o F-16 dla Ukrainy, a przypominam sobie, jak Dominika i Wiktoria wykrzykiwały „F-16 dla Ukrainy” podczas wizyty prezydenta USA w Polsce. To jest ten aktywizm, dla którego rzuciły studia. I oczywiście można założyć, że politycy sami doszliby do tego, że ten sprzęt jest naszym sąsiadom potrzebny, ale widzimy równocześnie, że presja ma sens. Nie wiadomo, ile by to trwało bez presji ze strony młodych ludzi, nie tylko z Polski.

Czytaj więcej

Nowe oblicze festiwalu w Cannes

Jaką zasadniczą zmianę przyniesie moje pokolenie?

Że zmiana jest jedynym pewnikiem. To, że żyjemy w ciągłej zmianie. Gdybyśmy parę lat temu pomyśleli o tym, co będzie wyprawiać sztuczna inteligencja, to uznalibyśmy, że to science fiction. Bo nawet pięć czy 10 lat temu pisanie o tym, że twoje pokolenie będzie wykonywało jeszcze nieistniejące zawody, było zgrabne publicystycznie, ale abstrakcyjne. A dziś to się dzieje na naszych oczach. Mam nadzieję też, że zmienią się priorytety polityków.

Czyli że świat rządzony przez nas będzie lepszy?

Chciałabym, żebyście wy, zetki, rządzili światem. Pokładam w was wielką nadzieję, choć wiem, że to niesprawiedliwe, bo zrzucam na was rozwiązywanie problemów, które wywołali starsi. Myślę, że wasz świat będzie lepszy komunikacyjnie; nie będziecie ulegać pałkarskiej polaryzacji, będziecie lepiej się rozumieć na poziomie emocji. Niestety, demografia nie jest po waszej stronie. Dlatego z ciekawością obserwuję to, co dzieje się w Niemczech. Nie mam na myśli tylko sukcesów Zielonych, ale również obniżenie wieku głosowania w wyborach do europarlamentu do 16. roku życia. Skoro jest was mało, trzeba was wcześniej aktywizować. Niemniej nie chciałabym, żebyście czuli całą odpowiedzialność. Poprzednie pokolenia muszą zrozumieć, że wasze sprawy to i nasze sprawy. Wtedy będzie lepiej.

Justyna Suchecka (ur. 1987)

Dziennikarka tvn24.pl, wcześniej „Gazety Wyborczej”. Autorka książek: „Young power! 30 historii o tym, jak młodzi zmieniają świat”, „Nie powiem ci, że wszystko będzie dobrze” oraz „Pokolenie zmiany. Młodzi o sobie i o świecie, który nadejdzie” (ukazała się 31 maja).

Roch Zygmunt (ur. 2004)

Tegoroczny maturzysta i początkujący dziennikarz.

Plus Minus: Jak to się stało, że w ogóle zaczęłaś się interesować młodymi? To nie był popularny temat, a ty wydajesz właśnie trzecią książkę.

Sama się zastanawiam. Może wynikało to z lekkiego egoizmu, polegającego na tym, że mając z wami kontakt, chciałam ciągle czuć się młodo. Równocześnie jednak miałam świadomość, że właśnie nie byliście medialnie reprezentowani. O szkole mówili politycy, urzędnicy i nauczyciele, bo mają związki zawodowe. A ja chciałam wiedzieć, co na jakiś temat sądzą sami zainteresowani, i nie miałam kogo pytać. Rzecznik praw dziecka nie reprezentuje głosu młodzieży, co najwyżej jej interesy. Przez długi czas nie było żadnych rad przy ministrze czy przy innych instytucjach. Starałam się więc – nieco na przekór – pytać bezpośrednio was. Zostałam przez to w pewnym sensie łącznikiem między rodzicami a dziećmi, bo wyjaśniałam starszym, np. dlaczego ktoś gra w Minecrafta.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi