Gdyby ktoś chciał pójść do starych magazynów w Tobruku i pokopał trochę w ziemi przy nich, znalazłby wiele ciał – wspomina w rozmowie z „Der Spiegel” Dajjan al-Numan, rozbitek z kutra „Adriana”, który na początku czerwca zatonął u wybrzeży Europy, pociągając ze sobą na dno 646 osób. Uratowały się 104, wśród nich rozmówca niemieckiego tygodnika: Syryjczyk, który chciał uciec z ogarniętego konfliktami regionu do Włoch, a potem Niemiec. Wciąż niepewny swojej przyszłości, z reporterami rozmawiał telefonicznie, prawdziwe nazwisko ukrył pod aliasem „al-Numan” – „nowy człowiek”.
4,5 tys. dol. – tyle kosztowała go cała eskapada. Z Syrii do Libii przyleciał samolotem syryjskich linii Cham Wings. Z lotniska w Bengazi odebrał go kierowca, który bez zbędnych ceregieli przejechał wszystkie checkpointy na trasie do Tobruku. Tam Dajjan wylądował w jednym ze wspomnianych na wstępie magazynów, wśród dziesiątek ludzi podobnie jak on czekających na sygnał do podróży. Kilka następnych dni wypełnionych było palącym słońcem, o odrobinie chleba i sera, z kubkiem brudnawej wody do popicia. A przy okazji upokorzeniami, pogróżkami i biciem, jakie fundowali migrantom strażnicy. Gdy nadeszła „godzina zero”, nad ranem – pomimo obowiązującej w Tobruku godziny policyjnej – grupa imigrantów została przewieziona do jednej z zatok na wschód od miasta i zaokrętowana na „Adrianie”.
Czytaj więcej
Ledwie rok upłynął od czasu, kiedy prezydent Serbii Aleksandar Vučić wygrał reelekcję w pierwszej rundzie i wydawał się być królem życia. Dziś lider nacjonalistów ma kłopoty większe niż kiedykolwiek. W bałkańskim stylu – z protestami i mafią w tle.
Generał, syn i ludzie żaby
Niemiecki magazyn nie poprzestał na tej historii. W ramach śledztwa – prowadzonego we współpracy z hiszpańskim dziennikiem „El Pais” oraz organizacjami Reporters United i Syrian Investigative Reporting for Accountability Journalism (SIRAJ), a także przy wsparciu instytutu badawczego Lighthouse Reports – dziennikarze kontaktowali się z ocalałymi z katastrofy „Adriany”, ich rodzinami, rodzinami dziewięciu aresztowanych po katastrofie egipskich członków załogi (jedyni oskarżeni w tej sprawie, grozi im nawet dożywocie), a także licznymi świadkami procederu w Syrii i Libii.
Wnioski, jakie płyną z tego dochodzenia, są dosyć klarowne. Migranci, rodziny zatrzymanych szmuglerów, źródła wewnątrz Libii – wszyscy wskazują ludzi bezpośrednio lub pośrednio powiązanych z generałem Chalifą Haftarem: niegdysiejszym oficerem armii Muammara Kadafiego, który dziś rządzi wschodnią Libią i stworzył tam władze paralelne wobec oficjalnego gabinetu rządowego w Trypolisie. – Wszystkie przerzuty nadzoruje jego syn, Saddam Haftar – twierdzi jeden z migrantów, którzy przetrwali podróż przez Morze Śródziemne z Libii do Włoch. Inni informatorzy wskazują na tzw. ludzi żaby, komandosów kontrolowanej przez Haftara marynarki wojennej, przed laty obiekt kpin (niektórzy rekruci nie potrafili nawet pływać, nie mówiąc o nurkowaniu). Al-Numan zidentyfikował też część przemytników, którzy aranżowali jego pobyt w Tobruku, jako członków Brygady Tariq Ben Zeyad, kolejnej jednostki podległej watażce. Poszlaki – od przymknięcia oka przez Haftara na loty Cham Wings, po łatwość, z jaką szmuglerzy poruszają się po obszarze objętym de facto stanem wojennym – pośrednio zdają się potwierdzać, że cały proceder odbywa się za wiedzą i zgodą samozwańczego marszałka.