Kim naprawdę jest Chalifa Haftar? Generał, któremu kraje UE płacą za zatrzymanie migrantów

Powstrzymywanie migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu przed podróżą do Europy to brudny biznes. Kraje unijnego południa do tego zadania zatrudniają Chalifę Haftara, brutalnego libijskiego generała, który najprawdopodobniej sam po cichu para się przemytem ludzi.

Publikacja: 25.08.2023 17:00

Chalifę Haftara gościła nie tylko premier Giorgia Meloni ostatnio w Rzymie, ale też Emmanuel Macron

Chalifę Haftara gościła nie tylko premier Giorgia Meloni ostatnio w Rzymie, ale też Emmanuel Macron w Pałacu Elizejskim. Na zdjęciu dłoń do dumnego generała wyciąga Jean-Yves Le Drian, ówczesny francuski minister spraw zagranicznych, 29 maja 2018 r.

Foto: Chesnot/Getty Images

Gdyby ktoś chciał pójść do starych magazynów w Tobruku i pokopał trochę w ziemi przy nich, znalazłby wiele ciał – wspomina w rozmowie z „Der Spiegel” Dajjan al-Numan, rozbitek z kutra „Adriana”, który na początku czerwca zatonął u wybrzeży Europy, pociągając ze sobą na dno 646 osób. Uratowały się 104, wśród nich rozmówca niemieckiego tygodnika: Syryjczyk, który chciał uciec z ogarniętego konfliktami regionu do Włoch, a potem Niemiec. Wciąż niepewny swojej przyszłości, z reporterami rozmawiał telefonicznie, prawdziwe nazwisko ukrył pod aliasem „al-Numan” – „nowy człowiek”.

4,5 tys. dol. – tyle kosztowała go cała eskapada. Z Syrii do Libii przyleciał samolotem syryjskich linii Cham Wings. Z lotniska w Bengazi odebrał go kierowca, który bez zbędnych ceregieli przejechał wszystkie checkpointy na trasie do Tobruku. Tam Dajjan wylądował w jednym ze wspomnianych na wstępie magazynów, wśród dziesiątek ludzi podobnie jak on czekających na sygnał do podróży. Kilka następnych dni wypełnionych było palącym słońcem, o odrobinie chleba i sera, z kubkiem brudnawej wody do popicia. A przy okazji upokorzeniami, pogróżkami i biciem, jakie fundowali migrantom strażnicy. Gdy nadeszła „godzina zero”, nad ranem – pomimo obowiązującej w Tobruku godziny policyjnej – grupa imigrantów została przewieziona do jednej z zatok na wschód od miasta i zaokrętowana na „Adrianie”.

Czytaj więcej

Serbia odwraca się od prezydenta. Czy Aleksandar Vučić w końcu się doigra?

Generał, syn i ludzie żaby

Niemiecki magazyn nie poprzestał na tej historii. W ramach śledztwa – prowadzonego we współpracy z hiszpańskim dziennikiem „El Pais” oraz organizacjami Reporters United i Syrian Investigative Reporting for Accountability Journalism (SIRAJ), a także przy wsparciu instytutu badawczego Lighthouse Reports – dziennikarze kontaktowali się z ocalałymi z katastrofy „Adriany”, ich rodzinami, rodzinami dziewięciu aresztowanych po katastrofie egipskich członków załogi (jedyni oskarżeni w tej sprawie, grozi im nawet dożywocie), a także licznymi świadkami procederu w Syrii i Libii.

Wnioski, jakie płyną z tego dochodzenia, są dosyć klarowne. Migranci, rodziny zatrzymanych szmuglerów, źródła wewnątrz Libii – wszyscy wskazują ludzi bezpośrednio lub pośrednio powiązanych z generałem Chalifą Haftarem: niegdysiejszym oficerem armii Muammara Kadafiego, który dziś rządzi wschodnią Libią i stworzył tam władze paralelne wobec oficjalnego gabinetu rządowego w Trypolisie. – Wszystkie przerzuty nadzoruje jego syn, Saddam Haftar – twierdzi jeden z migrantów, którzy przetrwali podróż przez Morze Śródziemne z Libii do Włoch. Inni informatorzy wskazują na tzw. ludzi żaby, komandosów kontrolowanej przez Haftara marynarki wojennej, przed laty obiekt kpin (niektórzy rekruci nie potrafili nawet pływać, nie mówiąc o nurkowaniu). Al-Numan zidentyfikował też część przemytników, którzy aranżowali jego pobyt w Tobruku, jako członków Brygady Tariq Ben Zeyad, kolejnej jednostki podległej watażce. Poszlaki – od przymknięcia oka przez Haftara na loty Cham Wings, po łatwość, z jaką szmuglerzy poruszają się po obszarze objętym de facto stanem wojennym – pośrednio zdają się potwierdzać, że cały proceder odbywa się za wiedzą i zgodą samozwańczego marszałka.

O ironio, Haftar jest też tą osobą, a na którą zdają się stawiać europejscy politycy. Jak premier Włoch Giorgia Meloni, która spotkała się z nim osobiście w swoich rzymskich biurach na początku maja, albo władze Malty, które „od miesięcy wymieniają wyrazy uprzejmości” z jego quasi-rządem we wschodniej Libii. Można tylko przypuszczać, że kraje południowej Europy liczą po cichu na powtórkę zawartej niegdyś z reżimem Kaddafiego umowy o zatrzymywaniu ruchu migrantów na szlaku przez Morze Śródziemne. I wiele wskazuje, że częściowo ten układ funkcjonuje: świadczą o tym tzw. push backi, jakie organizują Libijczycy na wodach przybrzeżnych i międzynarodowych. Tyle że najwyraźniej Haftar gra na dwie strony: blokuje szmuglerów, którzy nie pracują dla niego, a jednocześnie tworzy własną siatkę przemytniczą, która może operować bez większych przeszkód. Z jednej strony bierze pieniądze od Europejczyków, którzy za spokój na swoich wybrzeżach skłonni są wesprzeć „silnego człowieka z Cyrenajki”, i od migrantów, którzy korzystają z jego usług.

Weteran spektakularnej klęski

Odkąd ONZ poskładał Libię z trzech dalece od siebie odmiennych regionów u progu lat 50. XX wieku, było to państwo kruche i fasadowe. Trypolitania na zachodnim wybrzeżu dostarczyła państwu pierwszych (i bardzo skromnych) elit politycznych i biznesowych; Cyrenajka na wybrzeżu wschodnim to był bastion religijnego bractwa Sanussija, z którego wyrósł antywłoski ruch oporu, a po II wojnie światowej obalona przez Kaddafiego monarchia; za to Fezzan, od strony Sahary, właściwie był jedynie przedpolem pustyni. Bez względu na to, kto rządził Libią, regiony – zwłaszcza Trypolitania i Cyrenajka – rywalizowały między sobą o wpływy i to, kto będzie podejmował decyzje zapadające w centrum, kto wyciśnie jak najwięcej pieniędzy. Choć oficjalnie po obaleniu monarchii przez Kadafiego zapanowała jedność, a koncepcje Braterskiego Przywódcy Rewolucji obejmowały m.in. rozsianie centralnych urzędów po całym kraju, by żaden region nie czuł się pominięty, to podziały przetrwały. U progu XXI wieku gołym okiem było widać, że zachód kraju – z Trypolisem i Syrtą, skąd pochodził Kaddafi – rozwija się szybciej i jest wyraźnie bogatszy od reszty państwa. Bengazi, Tobruk czy Mizurata były biedniejsze i bardziej zaniedbane. W apogeum chaosu, jaki zapanował w Iraku po amerykańskiej inwazji w 2003 r., odkryto, że najwięcej zagranicznych terrorystów samobójców, którzy wysadzali się na ulicach Bagdadu i innych irackich miast, pochodziło z cyrenajskiej Derny. Nic też dziwnego, że w 2011 r. pierwsze demonstracje antyreżimowe wyszły właśnie na ulice w Bengazi.

Dziś uosobieniem ambicji Cyrenajki jest gen. Haftar. Pochodzi on z jednego z niewielkich portowych miast, Adżdabiji, przewinął się przez szkoły w Dernie i Bengazi i przed wielu laty – jako 25-letni niskiej rangi oficer – był jednym z uczestników zainicjowanego przez Wolnych Oficerów Kaddafiego przewrotu: w 1969 roku niemalże bezkrwawy pucz obalił monarchię i oddał kraj do dyspozycji prezydenta sąsiedniego Egiptu, Gamala Abdela Nasera, ówczesnego bohatera świata arabskiego.

Libijski pucz był jednak spóźniony o co najmniej kilkanaście lat. Naser był już złamany porażką w wojnie sześciodniowej z Izraelem, rozczarowany własną koncepcją jedności arabskiej i mocno zaskoczony rewolucyjnym entuzjazmem 20-latków z sąsiedniej Libii. Był też schorowany, zmarł wkrótce po pierwszej rocznicy zorganizowanego przez Kaddafiego przewrotu.

Haftar obserwował te wydarzenia z drugiego szeregu. Wbrew temu, co czasami się o tym watażce pisze, nie należał do Rewolucyjnej Rady Dowódczej – 12-osobowego kierownictwa libijskiego ruchu Wolnych Oficerów – ale był dosyć blisko samego Kaddafiego i miał okazję zaprezentować się jako dowódca libijskiego kontyngentu, jaki rząd w Trypolisie wysłał na Synaj podczas wojny Jom Kippur w 1973 roku. Wypadł na tyle nieźle, że pod koniec lat 70. reżim zainwestował w niego, wysyłając na kilkumiesięczny kurs w moskiewskiej Akademii Wojskowej im. Michaiła Frunzego, a potem kolejny – w Egipcie. Po ich ukończeniu miał jakoby kierować przez pewien czas sztabem generalnym libijskiej armii.

Wbrew pozorom jednak nie przełożyło się to na wielkie wpływy. W oczach przywódcy armia od dawna była już podejrzana: z jej szeregów wyszło kilka – mało udanych, ale jednak – prób zamachu stanu. Filarem systemu miały być rewolucyjne komitety i uzbrojenie każdego obywatela państwa na wypadek prób wrażej interwencji. W 1986 roku Haftar został awansowany do stopnia pułkownika i wciągnięty w kolejną wywołaną przez Kaddafiego awanturę: wojnę w Czadzie. Reżim w Trypolisie żądał od swojego południowego sąsiada oddania pasa ziemi na pograniczu, pod którym kryły się niebagatelne złoża surowców, na co – rzecz jasna – władze Czadu zgodzić się nie miały ochoty. Pod koniec lat 70. Libia zaangażowała się zatem w dozbrojenie opozycji i w olbrzymiej mierze doprowadziła do wybuchu wojny domowej u sąsiada. Konflikt przygasał i rozpalał się na nowo kilkakrotnie, a za każdym razem Trypolis wysyłał na południe coraz większe kontyngenty. Wreszcie w połowie lat 80. do gry wszedł kilkutysięczny, wyśmienicie uzbrojony korpus interwencyjny, dowodzony przez „weterana z Synaju” pułkownika Chalifę Haftara.

I ta pełnoskalowa interwencja okazała się spektakularnym fiaskiem, naznaczonym dodatkowo oskarżeniami o używanie przez Libijczyków gazów bojowych. Nie dość, że z Czadu przyjeżdżało coraz więcej trumien, to jeszcze Libijczycy udowodnili, że nie potrafią posługiwać się nowoczesnym, jak na ówczesne realia, sprzętem wojskowym, który Kaddafi skupował na potęgę na Wschodzie i Zachodzie. A ich męstwo na placu boju oraz umiejętności taktyczne pozostawiają – delikatnie mówiąc – wiele do życzenia. Gdy w 1987 r. wróg rozbił ich korpus do szczętu i wziął do niewoli kilkuset Libijczyków wraz z dowódcą Chalifą Haftarem, Kaddafi był tak rozczarowany, że odciął się od jeńców i uznał ich za „zdrajców” Libii.

Czytaj więcej

Fender mustang jak złoto. Gitara elektryczna jeszcze nie umarła

Kijem i marchewką, ale raczej kijem

Trudno dziś ocenić, czy Haftar rozczarował się swoim pryncypałem dopiero, gdy został uznany za zdrajcę, czy już wcześniej. Niewątpliwie, skorzystał z pierwszej nadarzającej się szansy, by odzyskać wolność – w Czadzie dynamicznie rozwijała się siatka Narodowego Frontu Ocalenia Libii (NFSL, National Front for the Salvation of Libya), założonej na początku lat 80. i w tamtym czasie najsilniejszej organizacji libijskiej opozycji, gromadzącej zarówno dygnitarzy dworu obalonego w 1969 r. króla Idrisa, jak i rozczarowanych towarzyszy Kaddafiego.

„Generał Chalifa Haftar (…) przyłączył się do NFSL, próbując zmusić żołnierzy, aby odeszli razem z nim. Stosowane przez niego metody były równie brutalne, jak metody reżimu, który zwalczał” – relacjonuje Lindsey Hilsum w swojej książce „Burza piaskowa. Libia w czasach rewolucji” o upadku Kadafiego w 2011 roku. Przywołuje memorandum anonimowego amerykańskiego dyplomaty, które miało trafić do rąk członków Human Rights Watch: „Po dezercji Haftar uwięził ponad pięciuset poborowych w dusznych, pozbawionych okien salach, po 40 w pomieszczeniach przeznaczonych dla 20 osób. Ci, którzy w dalszym ciągu odmawiali wstąpienia do NFSL, zostali przeniesieni do innego więzienia, gdzie mieszkali w ściekach. Dziewięciu zmarło na zapalenie żołądka i jelit”.

W obozach, w których Haftar tak bezwzględnie „przekonywał” swoich podwładnych do przejścia w szeregi opozycji, według źródeł cytowanych przez Hilsum, wkrótce mieli pojawić się Amerykanie. I coś może być na rzeczy, bowiem siły Haftara – obwołane przez niego „wojskowym skrzydłem NFSL” – przerzucano później między Kongiem a Kenią, a finalnie, w 1990 roku, Amerykanie wynegocjowali dla generała i około 300 jego żołnierzy przeprowadzkę za Atlantyk.

Pułkownik zamieszkał w Wirginii, w tym samym miasteczku Langley, w którym mieści się siedziba Centralnej Agencji Wywiadowczej. „Mieszkał tam do 2011 roku” – konkluduje Hilsum – być może będąc źródłem wielu krwistych opowieści, jakie krążyły na temat jego dawnego pryncypała. Na pewno wymieniali ciosy na odległość: w latach 90. reżim w Trypolisie urządził pokazowy proces in absentia, który zwieńczył wyrok śmierci na byłego powiernika braterskiego przywódcy rewolucji. Ten z kolei się odwdzięczał, biorąc udział w każdym – mniej lub bardziej perspektywicznym – spisku na życie Kaddafiego.

Ale na realny powrót do gry Haftar musiał czekać aż do wybuchu arabskiej wiosny. I chyba rzeczywiście tej okazji wypatrywał, bo był w Libii już w kilka tygodni po pierwszej antyreżimowej demonstracji, gdy powstanie dopiero nabierało impetu. Jak się wydaje, miał w ręku wszystkie atuty: rebelianci byli amatorami bez większego doświadczenia, potrzebowali w swoich szeregach doświadczonych wojskowych, bez wnikania – przynajmniej na razie – w ich biografie. Wywodził się z plemienia Firdżan, które z kolei składa się z potomków Banu Hilal – koalicji plemiennej, jaka tysiąc lat temu przybyła do Maghrebu z Półwyspu Arabskiego, jego brat zaś w momencie wybuchu arabskiej wiosny przewodził społeczności plemiennej w Bengazi. Miał kontakty zarówno w Moskwie, jak i w Egipcie oraz – oczywiście – w Waszyngtonie, a na tle innych liderów rebelii, choćby tych, którzy wywodzili się z ruchu dżihadystowskiego, był zdecydowanie mniejszym złem, gdyż do religijnej ortodoksji ma bardzo daleko. Niewykluczone też, że wszyscy lekceważyli wypromowanego do rangi generała „weterana”, który w tamtym czasie miał już 68 lat (a dziś dobiega osiemdziesiątki).

Niedoczekanie. Jeszcze w lipcu 2011 r. zginął w dosyć tajemniczych okolicznościach kluczowy dowódca rebelii na wschodzie kraju – do niedawna bliski współpracownik Kaddafiego, generał Abd al-Fattah Junis. Haftar wcześniej próbował z nim rywalizować o stanowisko głównodowodzącego rewolucją na Cyrenajce. Od tego momentu miał już wolne przedpole: zaczął tkać swoje siły powoli, zbierając wokół siebie mniejsze plemiona albo ich zbuntowane frakcje, pojedyncze lokalne oddziały. W 2014 r. otwarcie zbuntował się przeciw rządom w Trypolisie, a jego autorska rebelia zaczęła przyspieszać.

„Stabilne zewnętrzne wsparcie ze strony Egiptu, Emiratów i Francji, która oficjalnie prowadziła politykę wsparcia dla rządu w Trypolisie, pozwoliło Haftarowi złapać równowagę na wschodzie kraju” – pisze o tej kampanii Wolfram Lacher, ekspert berlińskiego ośrodka Stiftung Wissenschaft und Politik, w książce „Libya's Fragmentation. Structure and Process in Violent Conflict”. – Od grudnia 2015 roku lojalne wobec niego siły uderzyły na islamistów w Adżdabiji, wypierając ich stamtąd w lutym 2016 roku. W tym samym czasie poczyniły też znaczne postępy w Bengazi. Aby zapobiec przechodzeniu na stronę rządu w Trypolisie lojaliści Haftara nękali lokalnych deputowanych do parlamentu centralnego, plemiennych notabli, desygnowanych przez władze centralne urzędników. W naftowym zagłębiu kraju Haftar prawdopodobnie kupował lojalność prezentami i łapówkami – wylicza. Kolejne zdobycze terytorialne doprowadziły do sytuacji, w której kontroluje on de facto libijski przemysł naftowy, a nie jest pewnie przypadkiem, że wkrótce po przechwyceniu kluczowej infrastruktury libijski parlament awansował go na marszałka polowego.

Na początku 2019 roku Haftar ruszył na południe, podporządkowując sobie większość Fezzanu. Operacja – oficjalnie prowadzona pod hasłem „oczyszczania Fezzanu z gangów z Czadu oraz terrorystów” – zapoczątkowała według Lachera trzecią libijską wojnę domową, a właściwie trzecią już odsłonę tej samej konfrontacji, jaka toczy się niemal bez przerwy od 2011 roku. Tylko międzynarodowa presja zatrzymała marsz Haftara na Trypolis i wymusiła trwający do dziś rozejm. Jednak watażka zburzył delikatne status quo, które udało się wcześniej wypracować – i znów wygrał. Jak konstatuje ponuro Lacher, Moskwa i Paryż skutecznie zdusiły potępienie ze strony co bardziej oburzonych rządów na świecie, wiele państw zresztą w ogóle nie miało zamiaru protestować: odkąd Haftar kontroluje libijską ropę, przybywa mu przyjaciół.

„Główną ambicją Haftara jest zdobycie dla siebie stanowiska premiera Libii” – twierdzi Bukola A. Oyeniyi, autor monografii o najnowszej historii Libii. Według tego historyka i politologa z Missouri State University, dąży do tego metodą małych kroczków, ale konsekwentnie. Przy czym odbywa się to w drodze raczej burzenia niż budowania. ONZ popiera rząd w Trypolisie, ale już libijski parlament zbiera się i obraduje w kontrolowanym przez Haftara Tobruku (co może też dodatkowo uzasadniać awans na marszałka). W gabinecie trypoliskim, będącym w gruncie rzeczy jakąś wariacją rządu jedności narodowej, zasiadają też przedstawiciele Haftara, co niedawno doprowadziło do kuriozalnej sytuacji, kiedy to Włosi podpisali z Libijczykami – w obecności Meloni i jej libijskiego odpowiednika, Abdulhamida al-Dbeibaha – wart 8 mld dol. kontrakt na dostawy ropy. Następnego dnia umowę anulowano, bowiem libijskie ministerstwo ds. ropy – kontrolowane przez przedstawiciela Haftara – oświadczyło, że „nic nie wiedziało o tym, jakoby taka umowa miała być podpisana”.

Klan w natarciu

Wizja powrotu Libii w ręce kolejnego silnego polityka musi być dla wielu jej mieszkańców kusząca. Opisywany incydent z odwołaniem kontraktu naftowego – jak łatwo się domyślać, zawartego ostatecznie po wizytach Haftara we Włoszech i kilku rundach konsultacji z Tobrukiem – to ledwie wierzchołek góry lodowej. Ot, choćby w tym tygodniu w Trypolisie 27 osób zginęło w starciach dwóch zbrojnych sił, czysto teoretycznie pozostających w dyspozycji rządu. Doszło do nich, kiedy członkowie jednostki Al-Radaa, która kontroluje trypoliskie lotnisko, zatrzymali do kontroli dowódcę Brygady 444, jednostki „popieranej” przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Podkomendni zatrzymanego przypuścili najwyraźniej w odwecie szturm na dzielnicę, w której stacjonuje Al-Radaa, co skończyło się wielogodzinną strzelaniną i rozejmem negocjowanym przez libijskich ministrów.

Jak echo wraca także od czasu do czasu scenariusz minimum: secesja Cyrenajki. Miał o niej wspominać na jednym z wieców sam watażka, przebąkują też o tym niekiedy jego przedstawiciele. Pośrednio sugerował go też plan powołania przez Izbę Deputowanych w Tobruku rządu alternatywnego do tego w Trypolisie. Ale to najwyraźniej również scenariusz ostateczny – nie dość, że odległy od ambicji marszałka, to też wiążący się z ryzykiem utraty poparcia zagranicy. Być może to przyczyna kolejnego sierpniowego zwrotu przez rufę: kontrolowany przez Haftara parlament w Tobruku – wraz ze swoim odpowiednikiem w Trypolisie, występującym pod nazwą Wysoka Rada Państwa – zadeklarował, że poprze stworzenie nowego tymczasowego rządu jedności narodowej. – Kraj potrzebuje gabinetu technokratów, który nadzorowałby wybory i jednoczył kraj – skwitował Haftar. Dla Zachodu jednak nie tędy droga. – Zachodnie rządy, podobnie jak część mieszkańców Libii oraz ONZ, uważają, że najpierw należałoby przeprowadzić wybory powszechne, a potem formować rząd – podkreśla Claudia Gazzini, ekspertka International Crisis Group.

Czytaj więcej

Tryt, uran, atomowe technologie. Wszystko pisane cyrylicą

Ale też coraz bardziej wątpliwe jest, by ktokolwiek miał zamiar zmuszać marszałka do realizacji planów, których ten nie akceptuje. Z opisywanego na wstępie śledztwa wynika, że europejskie rządy i służby odpowiedzialne za pilnowanie granic mogą zdawać sobie sprawę z tego, jaką rolę watażka i podległe mu formacje odgrywają w szmuglu migrantów do Europy. Mimo to nikt nie porywa się – przynajmniej otwarcie – na protest lub potępienie. Póki Haftar trzyma rękę na libijskiej ropie (a nic nie wskazuje, by miał zwolnić ten uścisk), póty kraje południowej Europy są skazane na współpracę z nim. Co więcej, jego nieukrywane relatywnie dobre stosunki z Kremlem stanowią zapewne kolejny argument na rzecz tolerowania jego poczynań: mało kto życzy sobie jego otwartego przejścia do obozu Putina.

Jest też czynnik, którego „Der Spiegel” i współpracujący z nim śledczy wydają się nie brać pod uwagę: choć watażka wygląda na wciąż krzepkiego i energicznego jak na 80-latka, to być może jego synowie zaczynają już działać na własną rękę – spośród siódemki dzieci Haftara (sześciu synów i córka) czterej synowie przyjechali wraz z ojcem do Libii. Wspomniany już Saddam nie tylko jest kapitanem w armii ojca, ale też dyskretnym dyplomatycznym wysłannikiem do realnych i potencjalnych sojuszników oraz najczęściej wymienianym następcą ojca na obecnych stanowiskach. Jednocześnie Chaled Haftar z woli ojca został ostatnio dowódcą wszystkich formacji specjalnych w kontrolowanych przez klan siłach zbrojnych. Belkasim Haftar jest z kolei wspominany jako polityczny doradca marszałka.

Klan jest zatem w natarciu i nic nie wskazuje, by miał ochotę iść na kompromisy – czy to w sferze stabilizowania Libii, czy choćby rezygnowania z intratnego szmuglu ludzi do Europy. Wydaje się, że z punktu widzenia długofalowych interesów europejskie rządy stawiają na fatalnego zawodnika: takiego, który raczej będzie stwarzać nowe niż rozwiązywać stare problemy. Trudno o gorsze wieści zarówno dla Europejczyków, jak i tych wszystkich, których setkami wpycha się na rozpadające się łajby.

Gdyby ktoś chciał pójść do starych magazynów w Tobruku i pokopał trochę w ziemi przy nich, znalazłby wiele ciał – wspomina w rozmowie z „Der Spiegel” Dajjan al-Numan, rozbitek z kutra „Adriana”, który na początku czerwca zatonął u wybrzeży Europy, pociągając ze sobą na dno 646 osób. Uratowały się 104, wśród nich rozmówca niemieckiego tygodnika: Syryjczyk, który chciał uciec z ogarniętego konfliktami regionu do Włoch, a potem Niemiec. Wciąż niepewny swojej przyszłości, z reporterami rozmawiał telefonicznie, prawdziwe nazwisko ukrył pod aliasem „al-Numan” – „nowy człowiek”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi