Uprzedzam czytelnika, że wbrew pozorom ten felieton nie jest częścią kampanii wyborczej. Jest najwyżej komentarzem o kulturze (przez małe k) wzajemnego obrzucania się inwektywami, ale w gruncie rzeczy jest chwaleniem się znajomościami i wylewaniem żalów za krzywdę, która spotkała mnie 55 lat temu. Nie jestem obywatelką polską (to długa opowieść na inny raz), więc w wyborach nie uczestniczę i nawet niespecjalnie obserwuję, co się dzieje w przed-przedwyborczej kampanii, ale czy człowiek chce, czy nie chce, to jakieś rzeczy i słowa trafiają w jego (czy też – jak ktoś chce – jej) galaretkę wspomnień.
Czytaj więcej
Stany Zjednoczone nie są w żadnym sensie ideałem, ale mają konstytucyjnie zagwarantowane możliwości zmian.
Od zawsze zwracałam uwagę na to, że w polskiej kulturze czy też tradycji, bardziej niż w innych znanych mi krajach, wyzwiska odnoszące się do zewnętrznych cech człowieka są bardzo często używane przede wszystkim do deprecjonowania osoby, o której mówimy. Jednym określeniem możemy więc załatwić kogoś, kogo nie lubimy. W USA to nawet nie sprawa poprawności politycznej, lecz po prostu kwestia ogólnej tolerancji, pluralizmu i założenia, że każdy człowiek może być inny. Amerykanie pękają ze śmiechu lub wybałuszają oczy, gdy mówię im, że w Polsce czołowi politycy wyzywają się od „ryżych” czy „kurdupli”, że wyzwiskiem jest „słoik” czy „wsiok”, że powiedzenie, iż ktoś jest łysy czy gruby, nie jest wskazówką, jak kogoś rozpoznać w tłumie, lecz wyraża naszą do niego niechęć.
Od zawsze zwracałam uwagę na to, że w polskiej kulturze czy też tradycji, bardziej niż w innych znanych mi krajach, wyzwiska odnoszące się do zewnętrznych cech człowieka są bardzo często używane przede wszystkim do deprecjonowania osoby, o której mówimy.
Za takimi ocenami kryją się kompleksy zarazem wyższości i niższości. Pamiętam bardzo miłych panów z Polski, w czasach PRL-u, którzy wróciwszy w Paryżu z rewii w Moulin Rouge, na pytanie, jak im się podobało, odpowiedzieli – widocznie zachwyceni – „jedna miała krzywe nogi”. W tych samych czasach PRL-u w Paryżu miałam wielką przyjemność poznać Sławomira Mrożka. Usłyszawszy, że właśnie wróciłam z kilkudniowej, prawie konspiracyjnej podróży do Polski, nie spytał mnie, jak wszyscy inni emigranci, a co tam w KOR-ze, co z PZPR-em albo też czy Łazienki wciąż są takie piękne. Spytał bardzo poważnie: „I czy tam ciągle nie lubią rudych?”. Nie wiedząc, czy to jest dowcip, czy poważne pytanie, wybąkałam tylko „Proszę?”. „No przecież musiała Pani tego doświadczać z tym swoim (graserującym) »r«”.