Co roku 4 lipca budzą mnie dzwonki telefonu z pozdrowieniami z okazji Święta Niepodległości USA. W tym roku cztery – trzy z Kaukazu, jeden z Litwy. Te z Kaukazu nie są od bliskich znajomych, z którymi często rozmawiam, ale od ludzi, którzy cieszą się, że Ameryka była – kiedyś, 30 lat temu – tym krajem, który budził ich nadzieje, wspierał ich dążenia i którzy po prostu cieszą się, że demokracja amerykańska jest przykładem, który mogą próbować naśladować. To brzmi, używając anglicyzmu, patetycznie i znam wielu, którzy by chętnie odpowiedzieli im, posługując się parodią komunistycznego stylu: „a u nas biją Murzynów”.
Czytaj więcej
Tylko natychmiastowe, bardzo szerokie sankcje izolujące Białoruś mogą zneutralizować nuklearną groźbę Putina.
Jest jednak ciekawe, że choć większość naszych gości z byłego Związku Sowieckiego w latach 90. nie uważała Ameryki za raj na ziemi, to była zwykle bardzo wzruszona przy pomniku Lincolna, który nie jest po prostu pomnikiem, ale niewielkim muzeum historii okresu wojny domowej. Za swoje niewielkie diety kupowali kopie deklaracji o emancypacji Czarnych i przemówienia Lincolna z Gettysburga z listopada 1863 roku.
Jest to jedna z najkrótszych, a jednocześnie najbardziej znanych mów politycznych w historii. W 278 słowach, archaiczną dla nas angielszczyzną, Lincoln przypomina, że Stany Zjednoczone powstały na zasadzie równości i wolności oraz że trzeba i można umierać za pewne fundamentalne wartości. Warto dodać, że w wojnie domowej zginęło w sumie 620 tysięcy żołnierzy, mniej więcej tylu, ilu zginęło we wszystkich amerykańskich wojnach: od wojny o niepodległość, po wojnę w Korei, przechodząc przez obie wojny światowe.