„Szczęście”: Miauczyńska z Saskiej Kępy

„Szczęście” to bardzo dobra powieść obyczajowa i satyra na nowe mieszczaństwo. Książka na tyle dobra, że powinna zostać w pamięci czytelników. A już na pewno Magdalenie Miecznickiej nie zapomni jej „środowisko”.

Publikacja: 28.07.2023 17:00

„Szczęście”: Miauczyńska z Saskiej Kępy

Foto: mat.pras.

Trzecia powieść Magdaleny Miecznickiej – niegdyś dziennikarki, recenzentki, a od pewnego czasu przede wszystkim pisarki – zdążyła wywołać sporo emocji. Rozpiętość reakcji jest zdumiewająca. Od „zjadliwej satyry na patriarchat” po kategoryczne: „ta książka jest na każdym poziomie zła”.

Autorka niewątpliwie trafiła w czułe punkty. Bo „Szczęście” to bardzo dobra proza obyczajowa i boleśnie prawdziwa powieść psychologiczna. Zarazem inteligentna i bezpardonowa satyra – chyba nie tylko na patriarchat, ale też na polską klasę średnią, środowiska inteligenckie, dziennikarskie, twórcze, literackie, na warszawskie drobnomieszczaństwo, postkomunę, nowobogackich, polską prawicę, katolików, liberalną burżuazję czy lewicę. Słowem na wszystkich, pewnie też na samą siebie w wykonaniu Miecznickiej. Na dodatek satyra zabawna.

Czytaj więcej

„Mission Impossible 7” czyli skocz to jeszcze raz, Tom

Główną bohaterką i narratorką jest Agata. Ma 40 lat, dwóch synów i męża, który wciąż narzeka, że to on musi zarabiać na dom na Saskiej Kępie i hojnie sypie Agacie złośliwościami przy dzieciach. Kobieta nie ma za to pracy (etat zostawiła w ciąży), czasem opublikuje tekst lub wywiad w prasie, za który dostanie kilkaset złotych, ewentualnie sprzeda coś z kolekcji bibelotów, sprzętów domowych i niby-antyków, które kupowała, gdy pieniędzy było więcej.

Agata ma też kochanka. Jest nim znany dziennikarz, publicysta, „prawicowy siepacz”, który broni chrześcijańskiego przedmurza Europy. Domyślamy się jednak, że równie dobrze mógłby to być szef tabloidu, lewicowego portalu czy liberalnego tygodnika. Samouwielbienie zawsze wygląda podobnie, niezależnie od środowiska. A że autorka zna światek medialno-twórczy, to bezlitośnie potrafi wyszydzić zarówno prawicowych bojowników, jak i liberalno-lewicowych besserwisserów, przekonanych, że cała Polska czeka na ich felietony.

Miecznicka przedstawia nam kilkanaście dni z życia kobiety pogrążonej w kryzysie, która ironicznie portretuje otaczających ją ludzi i rzeczywistość. Z goryczą wspomina dzieciństwo w dysfunkcyjnej rodzinie w blokowisku na Grochowie i naukę w elitarnym warszawskim liceum. Czując kolejne uciekające lata, zastanawia się, jak mogła się wpakować w projekt „rodzina” z człowiekiem, z którym nigdy nie powinna jej zakładać. A może to nie chodzi o niego, tylko o nią – dopuszcza i tę myśl narratorka.

Czytaj więcej

„Wniebogłos”: Komu bije głos

Samej fabuły na tych 360 stronach jest niewiele, ale i tak trudno się od tej książki oderwać. Dzieje się tak ze względu na barwną menażerię postaci, jaką rysuje Magdalena Miecznicka, ale jeszcze bardziej z uwagi na język tej narracji, przypominający niekiedy ten houellebecqowski – zdystansowany, ironiczny, gorzki. Ale też idący krok dalej, wydobywający absurd relacyjno-sytuacyjny. Choćby w scenach z matką, kiedy Agata zaczyna przedstawiać nam swój świat, jakby była Adasiem Miauczyńskim z filmów Marka Koterskiego (powracająca fraza matki „no dziecko”). Opisując świat, Agata co rusz dopowiada coś, komentuje, ale niemęcząco, raczej dowcipnie. Za każdym razem musi na przykład przypomnieć, że ich dom na Saskiej Kępie to w zasadzie pół domu na Saskiej Kępie. Lubi wymieniać marki ubrań, jakie nosi, ale nie są to drogie ciuchy z Vitkaca, tylko znoszone rzeczy z sieciówek. Jakby Miecznicka przedrzeźniała efektowny styl pisarski Szczepana Twardocha, u którego każdy przedmiot ma swoją markę i logo.

„Szczęście” można docenić na kilku poziomach. Także za brawurową odwagę autorki. Bo takich książek nie zapominają czytelnicy, ale też środowisko.

Trzecia powieść Magdaleny Miecznickiej – niegdyś dziennikarki, recenzentki, a od pewnego czasu przede wszystkim pisarki – zdążyła wywołać sporo emocji. Rozpiętość reakcji jest zdumiewająca. Od „zjadliwej satyry na patriarchat” po kategoryczne: „ta książka jest na każdym poziomie zła”.

Autorka niewątpliwie trafiła w czułe punkty. Bo „Szczęście” to bardzo dobra proza obyczajowa i boleśnie prawdziwa powieść psychologiczna. Zarazem inteligentna i bezpardonowa satyra – chyba nie tylko na patriarchat, ale też na polską klasę średnią, środowiska inteligenckie, dziennikarskie, twórcze, literackie, na warszawskie drobnomieszczaństwo, postkomunę, nowobogackich, polską prawicę, katolików, liberalną burżuazję czy lewicę. Słowem na wszystkich, pewnie też na samą siebie w wykonaniu Miecznickiej. Na dodatek satyra zabawna.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS