Bartłomiej Biskup: PO odbiera głosy Trzeciej Drodze, a nie PiS-owi

Od momentu powrotu do polskiej polityki Donald Tusk dąży do wprowadzenia duopolu – jasnego podziału na PiS i anty-PiS, którego uosobieniem jest PO. To wzmacnia notowania jego partii politycznej - mówi Bartłomiej Biskup, politolog z UW.

Publikacja: 30.06.2023 17:00

Zwiększanie poparcia społecznego dla Platformy Obywatelskiej odbywa się kosztem zmniejszenia tego po

Zwiększanie poparcia społecznego dla Platformy Obywatelskiej odbywa się kosztem zmniejszenia tego poparcia dla Trzeciej Drogi. Zatem to jest cały czas mieszanie w tym samym kotle – uważa dr hab. Bartłomiej Biskup

Foto: Stach Antkowiak/REPORTER

Plus Minus: Czy jest coś, co pana denerwuje w tegorocznej kampanii wyborczej?

Język i mnóstwo dezinformacji. Takiego okładania się kijami baseballowymi, jak w tym roku, jeszcze nie mieliśmy. Kampania musi mieć emocje, ale brakuje mi finezji. Bardzo dużo mamy przypadków zupełnego abstrahowania od faktów. Media społecznościowe działają dezinformacyjnie w swoich bańkach. Ludzie się wzajemnie nakręcają, ekscytują, czasami całkiem nieprawdziwymi informacjami. Przyznaję, że mnie to męczy, bo trzeba się spierać, ale fakty powinny pozostać faktami. A tymczasem okazuje się, że wcale nie, a wyborcom to zupełnie nie przeszkadza.

W jakiej kondycji główne partie polityczne kończą pierwszy etap kampanii wyborczej?

Notowania Prawa i Sprawiedliwości są od pewnego czasu niezmienne i wynoszą ok. 35 proc. poparcia. Zatem PiS wchodzi w finalny etap kampanii w kondycji stabilnej, ale też wyczekującej na to, co się zdarzy po wakacjach. Pytanie brzmi: czy tej partii uda się uruchomić jakieś rezerwy. Po ośmiu latach rządzenia 35 proc. poparcia to jest naprawdę nieźle.

Niejedna partia by o tym marzyła.

No właśnie. Z drugiej strony taki wynik nie daje szansy na samodzielne rządzenie, tylko trzeba będzie myśleć o koalicji. Dlatego PiS wyczekuje rozwoju sytuacji. Chciałoby pozyskać dodatkowych wyborców, w tym tych, którzy odsunęli się od PiS albo wahają się, kogo poprzeć. Na dodatek jako formacja rządząca PiS jest atakowane przez wszystkich innych pretendentów do rządzenia. Stąd zapewne nowe otwarcie w sztabie i w rządzie. PiS zdaje sobie sprawę, że ostatni okres kampanii musi wykorzystać efektywnie, żeby zdobyć jak najwięcej mandatów – na pewno ponad 200.

Czytaj więcej

Małgorzata Fuszara: Oczywisty nakaz ratowania życia kobiety przestał obowiązywać

Czy to, że Jarosław Kaczyński wszedł do rządu na stanowisko wicepremiera, pomoże PiS w osiągnięciu lepszego wyniku?

To jest ruch wewnętrzny, adresowany do działaczy, członków i koalicjantów. Chodziło w nim o zakończenie kłótni i konkurencji między sztabami wyborczymi oraz o pokazanie, że jest jedno kierownictwo i jedna odpowiedzialność. Ale dla rządu obecność Kaczyńskiego w randze wicepremiera nie ma żadnego znaczenia, bo ministrowie, których pozbawiono funkcji wicepremierowskich, zachowali swoje teki w resortach. Nie ma to też znaczenia dla ogółu wyborców, bo Jarosław Kaczyński nie cieszy się wysokim zaufaniem społecznym, zatem jako wicepremier nie będzie bardziej atrakcyjny dla wyborców niż jako prezes PiS.

A co z opozycją? Skoro dzisiaj, na trzy i pół miesiąca przed wyborami, wraca idea jednej listy jako jedynego rozwiązania, które może przynieść zwycięstwo nad PiS, to chyba sytuacja nie wygląda różowo?

Z rozmaitych wyliczeń wariantowych moich znakomitych kolegów, m.in. Jarosława Flisa, wynika, że im mniej będzie list po stronie opozycji, tym mniej może być mandatów dla ugrupowań opozycyjnych. Przy trzech listach mandatów jest więcej niż przy jednej. Oczywiście, te wyliczenia uwzględniają dzisiejsze notowania partii. Inna mogłaby być sytuacja, gdyby pozostałe dwie formacje – Nowa Lewica i Trzecia Droga – zostały tak bardzo zmarginalizowane, że balansowałyby na granicy progu wyborczego. W takiej sytuacji jedna lista prawdopodobnie mogłaby przynieść lepszy efekt, bo zawsze pojawia się niepokój, czy mniejsze partie przekroczą próg wyborczy.

Sympatycy Donalda Tuska ostatnio byli rozeźleni na Trzecią Drogę, szczególnie na lidera Polski 2050 Szymona Hołownię, że w mediach społecznościowych zaczęli wypisywać: „niech idą pod próg, żadnych więcej rozmów z nimi o wspólnym starcie”.

To niekonieczne rozsądna rada. Przy systemie D’Hondta nieprzekroczenie progu wyborczego daje więcej głosów nie tylko Platformie, ale też PiS, zatem zyski mogą być iluzoryczne. Widać też wyraźnie, że nie ma dodatkowego elektoratu, który PO mogłaby pozyskać, np. odbierając go PiS. Zwiększanie poparcia społecznego dla Platformy Obywatelskiej odbywa się kosztem zmniejszenia tego poparcia dla Trzeciej Drogi. Zatem to jest cały czas mieszanie w tym samym kotle.

Dlaczego po sławetnym marszu 4 czerwca notowania opozycji, zamiast pójść do góry, ani drgnęły? Przecież była wielka mobilizacja społeczna.

Platforma Obywatelska odniosła sukces, bo frekwencja na marszu była duża i to przełożyło się na lepsze notowania PO. Niestety – jak już mówiłem – stało się to kosztem Trzeciej Drogi. Mogliśmy przypuszczać, że tak będzie, bo od dłuższego czasu, gdy jednej partii poparcie rośnie, to tej drugiej spada.

Czy Donald Tusk, zwołując wyborców na marsz 4 czerwca, zrobił to z intencją, żeby odebrać głosy innym partiom opozycyjnym?

Sądzę, że taką intencję mógł mieć w tyle głowy. Donald Tusk jest wytrawnym politykiem i szefem PO. Zależy mu na jak najlepszym wyniku Platformy Obywatelskiej. Zatem jest logiczne i naturalne, że od momentu powrotu do polskiej polityki dąży do wprowadzenia duopolu – jasnego podziału na PiS i anty-PiS, którego uosobieniem jest PO. To wzmacnia notowania jego partii politycznej. Według mnie jego działania są podporządkowane właśnie tej strategii. Może nie jest to głośno artykułowane, ale wiadomo, że w marszu 4 czerwca nie chodziło o żadne łączenie opozycji, tylko o jak najlepszy wynik PO.

O to samo chodziło w jednej liście?

Oczywiście. Mniejsze ugrupowania słusznie bały się tego pomysłu, bo musiałyby się zgodzić na utratę tożsamości i podmiotowości politycznej. Do tego nie doszło, zatem Tusk wykonał drugi krok – udowodnił, że jest głównym politykiem opozycji, i to mu przyniosło konkretne zyski. Zobaczymy, jak to wszystko będzie wyglądało po wakacjach, bo efekt marszu 4 czerwca, który doprowadził do wzrostu poparcia dla PO i spadku dla Trzeciej Drogi, nie musi być trwały. Pewne jest natomiast, że PO nie chce mieć konkurencji po stronie opozycji i dlatego wolałaby jedną listę oraz system dwupartyjny.

Czy to nie jest skazywanie się na kolejną kadencję rządów PiS? Przecież w systemach politycznych, w których funkcjonuje duopol partyjny, np. w Wielkiej Brytanii, cztery kadencje rządów jednej partii to nie jest nic nadzwyczajnego.

Tak może się zdarzyć, choć nasza ordynacja do Sejmu systemu dwupartyjnego nie przewiduje, bo wybory mamy proporcjonalne. Zatem nawet gdyby wyłonił się system dwupartyjny, to nie na długo. Ale na najbliższe wybory to wystarczy. Komunikat na zewnątrz, do wyborców jest jednoznaczny: chcemy odsunąć PiS od władzy. Z drugiej strony dla pojedynczej partii celem jest maksymalizacja zysków. Dlatego działacze partyjni słyszą: „przed wyborami musimy zrobić wszystko, żeby zdobyć jak najwięcej mandatów, a później się zobaczy”. To, co się „dowiezie” do przyszłego Sejmu, jest najważniejsze. W przypadku PiS i PO silna polaryzacja gwarantuje większą liczbę mandatów, dlatego retoryka obu formacji jest taka polaryzująca. Jedni mówią że walczą o demokrację, drudzy, że o suwerenność, a wszyscy mówią, że to będą najważniejsze wybory od 1989 r. Chodzi o to, żeby rozgrzać wyborcę i skłonić go do udziału w głosowaniu.

Czy można się było spodziewać, że w miarę jak wybory będą się zbliżały, poparcie dla Trzeciej Drogi będzie się zmniejszało?

Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Do niedawna notowania Trzeciej Drogi były stabilne. Natomiast ruch PO z marszem 4 czerwca i brak odpowiedzi ze strony Trzeciej Drogi doprowadziły do zmian w poparciu. Udział Trzeciej Drogi w marszu był strategicznym błędem, bo ta koalicja skleiła się z PO, weszła w tłum, który miał tylko jednego lidera – Donalda Tuska.

Czy Trzecia Droga mogła nie maszerować 4 czerwca?

Mogła nie wziąć udziału w marszu. Przecież na początku PSL i Polska 2050 zapowiadały, że będą miały swoje eventy.

A opinia publiczna nie chłostałaby ich za to, że nie poszli z Tuskiem?

Publicyści pewnie mieliby używanie. Ale to Donald Tusk postawił wszystkich pod ścianą, sklejając ze swoją osobą ustawę o powołaniu komisji do badania wpływów rosyjskich. To przecież on poszedł na posiedzenie Sejmu, kiedy przegłosowano przyjęcie tej ustawy. Dlatego marsz stał się manifestacją w obronie Tuska. A przecież równie dobrze na posiedzeniu Sejmu mógł się pojawić Waldemar Pawlak z PSL, który podpisywał kontrakty gazowe. Mógłby powiedzieć, że to jest ustawa przeciwko niemu. A jednak zrobił to Donald Tusk, sprytnie doprowadzając do wzrostu polaryzacji. W rezultacie już nie mamy układu opozycja kontra PiS, tylko PiS kontra Donald Tusk. Dlatego mniejsze partie rzeczywiście miały bardzo trudny wybór. Możemy sobie mówić, że Trzecia Droga powinna zadziałać w myśl zasady „wyróżnij się albo giń”, ale wtedy, gdy to wszystko się działo, na gorąco, podjęcie takiej separatystycznej decyzji było bardzo trudne. Oni powinni byli się wyróżnić, ale nie mieli na to szansy. W rezultacie ich wyborcy zobaczyli, że wszyscy są jedną partią i mogli z tego powodu odpłynąć od Trzeciej Drogi. Poza tym część wyborców zawsze kalkuluje, że skoro ma dużą partię do dyspozycji, to nie będzie głosować na małą. I to jest najbardziej niebezpieczne dla mniejszych partii.

Czytaj więcej

Zbyszek Zaborowski: Rakieta pod Bydgoszczą? Wiele hałasu o nic

Czy PiS, uchwalając ustawę o komisji do badania wpływów rosyjskich, zamierzało współgrać z planami Tuska? Wszystkich skleić z liderem PO i wepchnąć ich pod jego szklany sufit? Czy też tak im wyszło niechcący?

(śmiech) Bazując na doświadczeniu i wieloletniej obserwacji polityki, myślę, że ten efekt osiągnięty został przypadkiem. Zawsze się śmieję, gdy dziennikarze opisują rzekomo makiaweliczne plany partii politycznych. A po latach okazuje się, że ten podziwiany efekt to był przypadek. Nie mam wiedzy o tej konkretnej sytuacji, myślę jednak, że wyszło im to niechcący. Przecież z tym projektem ustawy o komisji do badania wpływów rosyjskich było wiele perypetii – najpierw się zagubił, potem nie mógł przejść przez komisję i wreszcie, gdy udało się go uchwalić, zrealizowano to w samym środku kampanii wyborczej, tuż przed zapowiedzianym już wcześniej marszem 4 czerwca. Zresztą taki plan sklejenia całej opozycji z Tuskiem byłby ryzykowny dla PiS. Według dzisiejszych notowań jedna lista mogłaby nie być taka dobra dla opozycji, ale jest przecież tzw. sondaż obywatelski, który po raz kolejny pokazuje, że byłaby to konfiguracja korzystna. Zatem pomaganie Tuskowi mogłoby się skończyć dla PiS źle, a odkręcić całej historii już by się nie dało.

A po co PiS referendum w sprawie migrantów? Polska, która przyjęła wielu uchodźców z Ukrainy, może złożyć wniosek o zwolnienie z udziału w mechanizmie relokacji i problem migrantów nie będzie nas dotyczył.

Polacy mają bardzo dużo empatii wobec uchodźców wojennych, ale nie przepadają za migrantami ekonomicznymi, którzy napływają w sposób niekontrolowany. Te nastroje PiS właściwie odczytało i zamierza wykorzystać w kampanii. A szczegóły o składaniu jakichś wniosków nie przebiją się do opinii publicznej. Zresztą Unia nie do końca się popisała, jeżeli chodzi o pomoc dla przyjętych przez Polskę uchodźców z Ukrainy, przeznaczając na ten cel śladowe kwoty. Niby cała Wspólnota popiera Ukrainę, a Polska musiała z własnego budżetu sfinansować pomoc dla uchodźców wojennych. Pojawia się więc naturalne pytanie, dlaczego mamy uczestniczyć w mechanizmie relokacji migrantów, skoro nam nikt nie pomógł? Mur na granicy z Białorusią też jest popierany i dobrze oceniany przez Polaków, pomimo pokrzykiwań różnych naukowców i organizacji humanitarnych.

Dlaczego tak się dzieje?

Bo Polacy są już obyci w świecie, mieszkali w różnych krajach Europy i widzą, że z migrantami bywają problemy. Dlatego ten temat jest na agendzie wyborczej. Referendum miałoby być wyrażeniem woli narodu, ale też zmotywowaniem ludzi, żeby poszli do urn. Wyobrażam sobie, że gdyby to referendum odbyło się razem z wyborami, to część osób może pójść na nie właśnie z powodu tego referendum.

A co z Konfederacją? Jeszcze rok temu wydawała się zmierzać pod próg wyborczy, tak dalece rozmijała się z nastrojami społecznymi wobec uchodźców z Ukrainy, a teraz wystrzeliła. Mieliśmy debatę Ryszarda Petru ze Sławomirem Mentzenem, podczas której młody lider Konfederacji kompletnie poległ, a mimo to notowania partii trzymają się mocno.

Pamięć polityczna wyborców jest krótka. Zapomnieli już, że Konfederacja miała zupełnie inny niż większość społeczeństwa stosunek do wojny w Ukrainie, do pomagania Ukraińcom itd. Konfederacja opiera się po części na takim typie wyborców, którzy kiedyś poparli Janusza Palikota. Są to osoby młode, kontestujące system polityczny. Dla takiej osoby nie jest ważne, jaki jego partia ma stosunek do uchodźców z Ukrainy i dlaczego niektórzy jej członkowie mieli otwarcie prorosyjskie wypowiedzi. To już nie stanowi przeszkody, bo jej wyborcy protestują przeciwko dotychczasowym partiom. Przeciwko temu, że od 30 lat cały czas jest Tusk i Kaczyński. Część sympatyków tej partii to są ludzie, którzy zrazili się do PO z tego powodu, iż partia Donalda Tuska stała się progresywna pod względem światopoglądowym. Część wyborców przeszła do Konfederacji z PiS – szczególnie ci wolnorynkowi, którzy widzą, że większość partii nastawiona jest na program socjaldemokratyczny w gospodarce. Zatem to jest mieszanka różnych wyborców, których łączy to, że są młodzi. To jest specyfika tego elektoratu. Dlatego przywódcy Konfederacji z góry mówią, że do starszych wyborców w ogóle nie adresują swojego programu.

Dlaczego tylko do młodych? Łatwiej nimi manipulować?

Młody człowiek nie myśli o tym, czy będzie miał emeryturę, z czego będzie żył na starość, tylko chce płacić niższe podatki. Przecież wiadomo, że niektóre propozycje Konfederacji są sprzeczne z rozsądkiem ekonomicznym, np. likwidacja składek na ubezpieczenia zdrowotne i emerytalne. Wszystko ładnie pięknie, tylko niech ktoś sobie obejrzy pierwszy lepszy filmy o Stanach Zjednoczonych i zobaczy, jak to może wyglądać – w każdym szpitalu głównym problemem jest to, czy ratować życie chorego, który nie ma ubezpieczenia. Ale wyborcy Konfederacji się nad tym nie zastanawiają. A im silniejsze są zakusy na to, żeby na scenie pozostały tylko PO i PiS, tym więcej wyborców zasila partię Mentzena.

Ale dlaczego przechodzą akurat do Konfederacji? Nie mogliby odejść do Trzeciej Drogi?

Mogliby, tylko Trzecia Droga jest w defensywie. Jawi się jako ta, która – jak mówiliśmy – za bardzo skleiła się z Donaldem Tuskiem. Zatem ci ludzie idą tam, gdzie widzą prawdziwą trzecią drogę.

Czy wyborcy Konfederacji zastanawiają się nad tym, co by oznaczało faktyczne dojście tej partii do władzy? Że np. mogłaby wyprowadzić nas z Unii Europejskiej i stracilibyśmy wszystkie przywileje, które z tego tytułu mamy?

Obawiam się, że oni tak nie rozumują. Głównie z powodów pokoleniowych. Nie muszą wyjeżdżać za granicę do pracy, bo rynek pracy mamy dzisiaj w Polsce bardzo dobry. Zresztą dla nich praca nie jest wartością, nie mają potrzeby akumulacji kapitału, mieszkają u rodziców, potrafią popracować kilka miesięcy, po czym rzucić posadę i przez pół roku żyć z oszczędności. Jest też prawdopodobne, że Unia ich w ogóle nie interesuje. Dla starszych pokoleń wejście do UE to były nowe możliwości, dla młodszych pokoleń nie wiąże się to z żadnymi konkretnymi zyskami. Podejrzewam, że gdyby Konfederacja powiedziała, że wychodzimy z Unii, bo będziemy mieć więcej wolności, to części jej wyborców w ogóle by to nie wzruszyło.

Zatem im silniejsza polaryzacja, tym wyższe poparcie dla Konfederacji?

Na dzisiaj tak się wydaje. Konfederacja złapała swój moment – potrafiła się zaprezentować jako alternatywa dla duopolu, co nie udało się Trzeciej Drodze.

Czytaj więcej

Bogusław Sonik: Donald Tusk i glonojady

Dlaczego Suwerenna Polska nie uszczknęła wyborców Konfederacji? To oni się reklamowali jako ci, którzy trzymają najbardziej radykalnych wyborców przy Zjednoczonej Prawicy i powstrzymują ich przed odejściem do Konfederacji.

Suwerenna Polska jest w Zjednoczonej Prawicy, startuje z list PiS, zatem dla potencjalnych wyborców Konfederacji nie jest realną, wiarygodną alternatywą. Podczas wiecu PiS w Bogatyni pokazano jedność obozu rządzącego – wyciągnięto na scenę liderów mniejszych partyjek, żeby pokazać, że wszyscy są razem. Zatem Ziobro nie jest ofertą dla wyborców antysystemowych.

Czy PO przeskoczy PiS w notowaniach przed wyborami?

Dzisiaj powiem, że to jest mało prawdopodobne. PO może się zbliżyć do PiS, ale żeby wyjść na pierwsze miejsce, musiałaby zjeść pozostałe partie opozycyjne, z lewicą włącznie. Tymczasem Nowa Lewica ma dość stabilne notowania. Nawet po marszu 4 czerwca pogorszyły się tylko nieznacznie. Zatem połknięcie lewicy nie byłoby takie łatwe, a to oznacza, że wyprzedzenie PiS jest mało prawdopodobne.

Czy możliwe jest, że partia rządząca wymyśli coś, co zakończy grę jeszcze przed wyborami, tak jak w 2015 r. 500+ i obniżenie wieku emerytalnego?

Zawsze jest taka możliwość, ale nie wiem, czy jakakolwiek propozycja w sferze socjalnej w ten sposób by zadziałała. W tym obszarze dużo już zrobiono. Dlatego gdy PiS zaproponowało 800+, nie zrobiło to dużego wrażenia na wyborcach. Po tylu latach rządów i przy stabilniejszej sytuacji ekonomicznej Polaków trudno wymyślić takiego socjalnego game changera. W polityce wszystko jest możliwe, ale wydaje się, że PiS i inne partie mają ograniczone możliwości.

Plus Minus: Czy jest coś, co pana denerwuje w tegorocznej kampanii wyborczej?

Język i mnóstwo dezinformacji. Takiego okładania się kijami baseballowymi, jak w tym roku, jeszcze nie mieliśmy. Kampania musi mieć emocje, ale brakuje mi finezji. Bardzo dużo mamy przypadków zupełnego abstrahowania od faktów. Media społecznościowe działają dezinformacyjnie w swoich bańkach. Ludzie się wzajemnie nakręcają, ekscytują, czasami całkiem nieprawdziwymi informacjami. Przyznaję, że mnie to męczy, bo trzeba się spierać, ale fakty powinny pozostać faktami. A tymczasem okazuje się, że wcale nie, a wyborcom to zupełnie nie przeszkadza.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi