Robert Mazurek: Druga strona morza

Konstytucja jest jak noga, a faszyzm jak teściowa. Tę pierwszą złamać można po wielokroć, i to w wielu miejscach, ta druga co jakiś czas nadciąga, niosąc widmo apokalipsy.

Publikacja: 02.06.2023 17:00

Robert Mazurek: Druga strona morza

Foto: PAP/Leszek Szymański

Pokusa, by powiedzieć „A nie mówiłem?”, pojawia się często, choć zwykle nie tryumf, lecz poczucie rezygnacji temu towarzyszy. Czasem jednak nie da się jej uniknąć. Tak, to wszystko było łatwe do przewidzenia. Opozycyjni histerycy po raz pierwszy odtrąbili koniec demokracji i faszyzm, gdy PiS nie zdążył jeszcze na dobre sformować rządu, wystarczyło, że ośmielił się wygrać wybory. Rząd powstał i zaczęła się gra: PiS robi cokolwiek, obłąkany komentariat rwie włosy z głowy. Taka „akcja – reakcja”, i o ile akcja może się różnić, o tyle reakcja jest zawsze ta sama: byle mocniej, byle głośniej, na maksa, bez żenady. Kanapkowe pucze, sądowe protesty ze świeczkami, namiotowe biwaki pod kancelarią premiera, głodówki, marsze i demonstracje miały dodawać powagi coraz bardziej obłąkanym odezwom dziennikarzy, odezwom, od których i te łamy nie były wolne.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Nie ma taki człowiek 2.0

To oczywiste, że jeśli po stokroć budzisz cały świat wrzaskiem „Pali się!”, gdy pożar jest wyłącznie wykwitem twej wyobraźni, to gdy ogień rzeczywiście się rozprzestrzeni, nikt w twe alarmy nie uwierzy. Proste, znane, jasne. I pojawił się raz, drugi, trzeci – może nie zaraz pożar stulecia, ale z pewnością ogień, coś było na rzeczy. Rozzuchwalony brakiem realnej kontroli obóz władzy pozwala sobie na coraz więcej. Nawet jeśli nie faszyzm pełną gębą, to na pewno złamanie reguł, co najmniej falandyzacja prawa, jazda już nie po bandzie, ale hen za nią. I co? I pstro. Lud nie reaguje, nie roznosi w pył komitetów partii, nie szturmuje Sejmu. Powiecie, że ogłupiony tępą propagandą w TVP i skorumpowany 500+ suweren nie rozumie powagi sytuacji? Nie, on po prostu przywykł do tego, co mu sami serwowaliście.

Prawniczych niuansów ustawy o komisji weryfikacyjnej nikt nie zrozumie, ktoś to powinien rozstrzygnąć, tylko kto? Jaki autorytet?

Prawniczych niuansów ustawy o komisji weryfikacyjnej nikt nie zrozumie, ktoś to powinien rozstrzygnąć, tylko kto? Jaki autorytet? Ustawa trafi do Trybunału Konstytucyjnego. Załóżmy, że ten uzna, iż jest zgodna z konstytucją. „Wiadomo, pisowcy na usługach PiS-u pod wodzą Przyłębskiej, odkrycia towarzyskiego!”. Tak zakrzykną jedni i jeszcze echo nie umilknie, kiedy usłyszą w odpowiedzi: „A wasi to co?! Jawne złodziejstwo Tuska, zajumanie pieniędzy z kont emerytalnych przyklepali!”. I wiedzą państwo co? Tym razem te tabuny wrzaskunów będą miały rację. Oba tabuny, bo sędziowie tak pokochali wysługiwanie się władzy, że lud stracił nadzieję.

Co gorsza w sądach, nie trybunałach, dzieje się identycznie. Oto sędzia Sądu Najwyższego uznaje, że może chodzić na polityczne demonstracje i protestować. „Sędzia nie może prowadzić działalności publicznej niedającej się pogodzić z zasadami niezależności sądów i niezawisłości sędziów”? Sorry, konstytucjo, sędzia Laskowski wie lepiej, choć przecież nie on jeden. Rozgrzani do czerwoności – to chyba dobry kolor – sędziowie Iustitii nawet nie udają, choć dla przyzwoitości mogliby. Wiem, co odpowiedzą: że mierni, ale wierni sędziowie z ziobrowego zaciągu, że awanse za polityczną posłuszność, że wpychanie przez ministra swoich ludzi wszędzie. To prawda, ale dla mnie żadna pociecha. „Z jednej babki jesteście wnuki / Nienawidzę was z obu stron / Psie syny za wasze występki, za wasze winy”. Podobno sędzia Przymusiński lubi Kult, prawda to? To niestety o was, panie sędzio. „I nie wiem, czy jestem w stanie was obrazić / Bardziej niż sami się obrażacie”.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Taniec lekkich goryli

Jednym sprawiedliwym sędzią jawi się więc sędzia Marciniak, ale ten woli pobiegać z gwizdkiem niż babrać się w politycznym guanie. Ale sprawa jest poważniejsza niż średnio trafione żarty. Oto odbija nam się właśnie brak arbitrów. Bo kto miałby nimi być? Dziennikarze, zwani niegdyś czwartą władzą? Ech, ta kpina już nawet nie jest śmieszna. Profesorowie uniwersyteccy, politolodzy? Ale niby jakim cudem, skoro niczym nie różnią się od dziennikarzy i doskonale wiemy, co powiedzą, nim otworzą usta? Polskie analizy polityczne nie inkaustem się pisze, lecz wrzaskiem, a że wkraczamy w kampanię wyborczą, to mamy najbliższe pół roku z głowy. Tu nikt się nie opamięta.

Masz rację, Kaziku, „Przeszliśmy na drugą stronę nasze morze biało-czerwone / Na drugiej stronie to, co znaleźliśmy na dzień dzisiejszy – zdewastowaliśmy”.

Pokusa, by powiedzieć „A nie mówiłem?”, pojawia się często, choć zwykle nie tryumf, lecz poczucie rezygnacji temu towarzyszy. Czasem jednak nie da się jej uniknąć. Tak, to wszystko było łatwe do przewidzenia. Opozycyjni histerycy po raz pierwszy odtrąbili koniec demokracji i faszyzm, gdy PiS nie zdążył jeszcze na dobre sformować rządu, wystarczyło, że ośmielił się wygrać wybory. Rząd powstał i zaczęła się gra: PiS robi cokolwiek, obłąkany komentariat rwie włosy z głowy. Taka „akcja – reakcja”, i o ile akcja może się różnić, o tyle reakcja jest zawsze ta sama: byle mocniej, byle głośniej, na maksa, bez żenady. Kanapkowe pucze, sądowe protesty ze świeczkami, namiotowe biwaki pod kancelarią premiera, głodówki, marsze i demonstracje miały dodawać powagi coraz bardziej obłąkanym odezwom dziennikarzy, odezwom, od których i te łamy nie były wolne.

Pozostało 82% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi