Więzień polityczny w 1968 r., pierwsze pokolenie Karty 77, współorganizator podziemia, pism nielegalnych, wiceminister od lustracji u Havla, dziennikarz, tłumacz – to tylko zewnętrzny opis Petruški.
Petruška umarła kilka dni przed swoimi 76. urodzinami. Jej syn Stepan pisze, że w poprzednim roku zeszły się na jej urodziny w knajpie dziesiątki przyjaciół, a Petruška, w nietypowy dla siebie sposób, oznajmiła, że tym razem każdy płaci za siebie. Ona nic nie funduje, bo wszystkie swoje pieniądze posłała do Ukrainy.
Czytaj więcej
Znałam wielu Sprawiedliwych i członków ich rodzin i nikt z nich nie uważał, że odkupił choćby jednego łajdaka.
Znałam ją od bardzo dawna i wiem, że nigdy nie kłamała i nie przesadzała. Poznawałam ją tak naprawdę kilka razy. Najważniejsze spotkanie odbyło się w 1987 r., gdy zapukałam do jej drzwi na ulicy Kolinskiej w Pradze. Jej adres miałam od Pavla Tigrida, redaktora naczelnego emigracyjnego pisma „Svědectví” (w wolnym tłumaczeniu nazwalibyśmy go czeskim Giedroyciem, redaktorem „Kultury”). Tigrid powiedział mi, że Petruška jest rzadziej niż inni dysydenci prześladowana, bo ma pięcioro dzieci i nie chodzi na żadne przyjęcia dyplomatyczne, ani nie spotyka się z dziennikarzami zachodnimi.
„Parlez vous français?” – spytałam uprzejmie przez półotwarte drzwi; nie! – warknęła. „Do you speak English?” – próbowałam z uśmiechem dalej. No! – zasyczała. A po ruski? Tu Petruška się załamała i wpuściła mnie do środka. Napisałam na kartce, że jestem od Tigrida, dałam jej pieniądze i głowice do maszyny do pisania IBM – tak zaczęła się nasza przyjaźń. Przyjeżdżałam jeszcze kilkakrotnie, zawsze rozmawiałyśmy, długo i na wiele tematów w naszych łamanych wersjach rosyjskiego. Petruška kilka lat przedtem była rzecznikiem Karty 77, współzakładała VONS (organizację obrony więźniów politycznych), a teraz cały czas spędzała przy maszynie do pisania, redagując, tłumacząc i pisząc dla kilku pism podziemnych na raz. Od czasu do czasu odrywała się od maszyny, gotowała i karmiła dzieci – było ich już w domu tylko czworo, najstarszy Ivan wstąpił już do klasztoru. Petruška tłumaczyła mi, że nie cierpi dziennikarzy zagranicznych, którzy pętają się po Pradze, zadając zawsze te same pytania i nic nie rozumiejąc. Dlatego nie chciała mnie wpuścić.