„Monsunowe wesele”, „Kick”, „RRR”. Polska i Bollywood to dobrana para

Hindusi w Polsce przychodzą do kina całymi rodzinami. Dominują młodzi, ale niektórzy zabierają rodziców i dzieci, które podczas seansu biegają po sali. Całości dopełniają żywiołowe reakcje widzów na ekranowe wydarzenia.

Publikacja: 19.05.2023 10:00

„Pathaan”, czyli nowy przebój filmowy i kwintesencja współczesnego indyjskiego kina. Historia szpieg

„Pathaan”, czyli nowy przebój filmowy i kwintesencja współczesnego indyjskiego kina. Historia szpiegowska, w której sceny kaskaderskie przywodzą na myśl serię „Szybcy i wściekli”, tyle że wrogowie głównego bohatera spiskują z Pakistanem

Foto: SANJAY KANOJIA/AFP

Styczniowy wieczór, jedno z dużych warszawskich kin. Przed salą zgromadziła się już spora grupa Hindusów. Przyjechali z całego miasta, a także z okolicznych „sypialni”: Pruszkowa, Piaseczna, Ząbek. Przyciągnął ich „Pathaan”, nowy przebój kinematografii indyjskiej z najpopularniejszym aktorem Bollywoodu, 57-letnim Shah Rukh Khanem w roli głównej.

To kwintesencja współczesnego indyjskiego kina. Imponująca swoim rozmachem historia szpiegowska została opowiedziana ze sporym przymrużeniem oka i okraszona kilkoma piosenkami oraz scenami tanecznymi. Popisy kaskaderskie są równie przerysowane co w serii „Szybcy i wściekli”, tyle że wrogowie głównego bohatera spiskują z Pakistanem. Hindusi lubią taką rozrywkę i chętnie podziwiają ją na wielkim ekranie. Podobne pokazy organizowane są we wszystkich metropoliach na świecie, od Moskwy po Nowy Jork, i wszędzie cieszą się zainteresowaniem.

Dla nich to przede wszystkim okazja do spotkania się ze swoją diasporą. Rolę, którą w przypadku polskiej emigracji pełniła niedzielna msza, w jakimś stopniu przejęły więc filmy. Weekendowe wieczorne pokazy pozwalają zobaczyć się z przyjaciółmi, wymienić informacjami, nawiązać nowe znajomości. A przy okazji być na bieżąco z największymi przebojami rodzimej kinematografii, która dla mieszkańców Indii zawsze była powodem do dumy.

Czytaj więcej

Ominęła mnie rzecz kultowa

Hit w pięciu odsłonach

Tamtejszy przemysł filmowy należy do największych na świecie. Rocznie nad Gangesem powstaje blisko 2 tys. produkcji. Większość z nich nigdy nie opuszcza kraju, a czasami nawet prowincji. Indie są bowiem krajem wielojęzycznym, funkcjonuje w nich ponad 400 różnych języków i dialektów, z czego kilkanaście uchodzi za popularne. I każdy z nich ma własny Hollywood.

Najpopularniejszy jest oczywiście Bollywood. Termin stanowi połączenie nazwy amerykańskiej stolicy kina ze słowem Bombaj – miastem, w którym zlokalizowana jest większość studiów filmowych. Hindusi nie lubią jednak tego określenia. Wolą mówić hindi cinema – określają w ten sposób produkcje kręcone w języku hindi, którym posługuje się blisko połowa mieszkańców kraju. W regionach, w których dominują inne języki, wyświetlane są wersje dubbingowane, przygotowywane dla każdego większego przeboju. Niektóre hity realizuje się zaś od nowa, w lokalnych plenerach i z udziałem miejscowych gwiazd. „Drishyam”, historia mężczyzny mszczącego się na chłopaku szantażującym jego córkę, doczekała się na przykład pięciu różnych odsłon.

Zresztą znana z Hollywood moda na remake'i dotarła również do Indii. Regularnie powstają tu przeróbki sprawdzonych produkcji z innych kinematografii. W ubiegłym roku sporym zainteresowaniem cieszył się „Laal Singh Chaddha” będący nową wersją „Forresta Gumpa”. Wcześniej powstały indyjskie wersje „Wściekłych psów” Quentina Tarantino („Kaante”), „Memento” Christophera Nolana („Ghajini”) czy chociażby „Milczenia owiec” Jonathana Demme („Sangharsh”). Nawet „Chinatown” Romana Polańskiego doczekał się takiego zaszczytu – „Manorama Six Feet Under” tuż po premierze w 2007 roku zbierał bardzo dobre recenzje.

– Teraz z kolei panuje moda na biografie. Wytwórnie kręcą dużo filmów o powszechnie u nas znanych ludziach, choćby artystach czy sportowcach – mówi pochodząca ze stanu Gudźarat studentka jednej z warszawskich uczelni Nandineekuvarba Mayurdhvajsinh Chudasama.

Pączki i hektolitry coli

Filmy z Bollywood cieszą się największą popularnością, co przekłada się na wysokość ich budżetów, a te z kolei na jakość samych produkcji. Tamtejsi reżyserzy mogą zatrudniać największe gwiazdy, najlepszych choreografów czy specjalistów od efektów specjalnych. Coraz mocniejszą konkurencję stanowią jednak tamilski Kollywood, malajski Mollywood czy wywodzący się z Pendżabu Pollywood. Z kolei Tollywood to tak naprawdę dwa różne przemysły: jeden związany z Bengalem Zachodnim, którego mieszkańcy posługują się językiem bengalskim, drugi wywodzi się ze stanów Andhra Pradesh i Telangana, gdzie dominuje język telugu. To właśnie tam powstał „RRR”, film nagrodzony w tym roku Oscarem za piosenkę „Naatu Naatu”.

Oscarowa produkcja utrwala obraz kina indyjskiego jako nieco kiczowatych, przerysowanych opowieści z obowiązkowym wątkiem miłosnym, których bohaterowie regularnie tańczą i śpiewają. W Indiach powstają jednak i ambitne dramaty obyczajowe, polityczne czy wojenne, poruszające widowiska historyczne, doskonałe kryminały, produkcje inspirowane włoskim neorealizmem czy francuską nową falą. W Europie pojawiają się one głównie na festiwalach, w ograniczonej liczbie. Przeciętny widz lepiej kojarzy krążące po internecie fragmenty najbardziej absurdalnych tytułów przypominających tandetne amerykańskie filmy produkowane kiedyś z myślą o rynku wideo. Hindusi faktycznie lubią tego typu rozrywkę. Twierdzą, że po prostu dobrze się przy niej bawią.

Seans filmu indyjskiego jest zresztą ciekawym doświadczeniem. Hindusi przychodzą do kina całymi rodzinami. Dominują oczywiście ludzie młodzi, ale niektórzy zabierają ze sobą rodziców czy też dzieci, które podczas seansu bawią się bądź biegają po sali. Zdarzają się nawet niemowlęta, których nie mieli z kim zostawić opiekunowie. Widzowie żywiołowo reagują na ekranowe wydarzenia. Często komentują najzabawniejsze żarty, czy – jak w przypadku filmu „Pathaan” – głośno oklaskują zwroty akcji i kaskaderskie popisy swoich ulubieńców. Zdarza się też, że podczas kluczowych scen rzucają pod sufit konfetti. – Kino jest rozrywką, więc staramy się dobrze bawić – tłumaczy takie zachowanie studiujący w Warszawie Nitin Desai.

Na seanse często przynoszą własne przekąski, chociażby pączki z soczewicy, warzywa zapiekane w cieście czy pierożki samosa. Przy okazji piją olbrzymie ilości coli. Nie przez przypadek część produkcji przerywana jest na dziesięć minut, żeby widzowie mogli skorzystać z toalety. Rozwiązanie to pochodzi z czasów, w których niektóre filmy trwały ponad trzy godziny i choć od pewnego czasu są krótsze, przerwy pozostały i uchodzą za indyjską tradycję.

Czytaj więcej

Kataryna: Bilewicz i dobre pochodzenie

Hity bez promocji

Podobne wydarzenia organizowane są w polskich kinach już od blisko dziesięciu lat. Pojawiły się wraz z rosnącą falą indyjskiej emigracji. Hindusi uznali nasz kraj za znakomity przystanek w drodze na Zachód – do Niemiec, Kanady czy Wielkiej Brytanii. U nas starają się zdobyć europejskie wykształcenie oraz doświadczenie w światowych korporacjach, poznać miejscową kulturę oraz filozofię pracy. Niektórzy faktycznie szybko z Polski wyjeżdżają, wielu jednak zostaje, a nawet ściąga tu swoje rodziny. W efekcie pod koniec 2022 roku w ZUS zarejestrowanych było już niemal 16 tys. Hindusów – ponad 50 proc. więcej niż jeszcze trzy lata temu. Pracownicy indyjskiej ambasady nieoficjalnie przyznają, że na terenie Polski mieszka obecnie co najmniej 25 tys. obywateli ich kraju, a wliczając pracowników sezonowych i studentów, jeszcze więcej. Jest więc dla kogo urządzać seanse.

Tym bardziej że kino indyjskie ma swoich miłośników także wśród Polaków. Jego popularność wybuchła w 2002 roku wraz z premierą „Monsunowego wesela” Miry Nair. Produkcja oszałamiała swoim kolorytem, przedstawiając fascynującą wizję tradycyjnego pendżabskiego wesela. Nie bez przyczyny nagrodzono ją Złotym Lwem na festiwalu w Wenecji i oklaskiwano później na całym niemal świecie. Jej ścieżka dźwiękowa była w Polsce przebojem i zainteresowała widzów tamtejszą kulturą. Parę lat później do kin trafiło „Czasem słońce, czasem deszcz” w reżyserii Karana Johara i zachwyciło widzów wzruszającą historią opowiedzianą w rytm wpadającej w ucho muzyki, okraszoną świetnie zrealizowanymi scenami tanecznymi. Dziś to właśnie ten barwny obraz uchodzi za najbardziej znaną indyjską produkcję nad Wisłą. Po jego premierze popularność tamtejszej kinematografii podtrzymywali głównie wydawcy płyt DVD. Do Polski szerokim strumieniem płynęły przeboje indyjskiego kina, filmy takie jak „Podrywacze”, „Złamane serce” czy „Don”. Często były to nieskomplikowane komedie romantyczne z największymi gwiazdami. Choćby „Trzema Khanami”: Shah Rukh Khanem, Aamirem Khanem i Salmanem Khanem (choć noszą to samo nazwisko i urodzili się w tym samym 1965 roku, nie są ze sobą spokrewnieni), ale też Hrithikiem Roshanem, Ajayem Devganem czy Akshayem Kumarem. Niektóre tytuły, takie jak „Piku” czy „Nieustraszona”, docierały też do kin.

Dziś polscy miłośnicy tej kinematografii mogą do woli przebierać w propozycjach. Tylko w ostatnich miesiącach w największych sieciach kinowych zobaczyć można było „RRR”, „Brahmastra: część pierwsza – Shiva”, „Selfiee”, „The Kerala Story” i „Varisu”. Według przedstawicieli Cinema City Poland produkcje te cieszyły się sporym zainteresowaniem i wkrótce na ekranach należy się spodziewać kolejnych indyjskich tytułów. Łatwo je przegapić, gdyż wyświetlane są tylko w weekendy i z reguły nie towarzyszy im większa kampania reklamowa.

Zegar na Pałacu Kultury

Część tych produkcji ściągnęła do Polski Lokah Films Europa, firmę specjalizującą się w kinie indyjskim i działającą na terenie 33 krajów. Podobny profil działalności ma Bollywood Europa, która w ramach programu Bollywood in Poland współpracuje z kilkoma kinami na terenie Polski. Od 2014 roku sprowadza nowe filmy z różnych regionów Indii i pokazuje je tuż po światowej premierze. Nie zawsze je tłumaczy. Zdarzają się pokazy z napisami w języku angielskim, stąd niektóre tego typu imprezy są zamknięte. Do wybuchu pandemii filmy tego dystrybutora obejrzało w Polsce ponad 50 tys. widzów. Obecnie odbudowuje on swoją pozycję po okresie covidowym. Powiększająca się diaspora pozwala myśleć o szerszej dystrybucji.

Wśród platform streamingowych kinem indyjskim interesuje się przede wszystkim Netflix. Serwis udostępnia użytkownikom w Polsce w sumie grubo ponad setkę produkcji z Indii, w tym kilkadziesiąt filmów i niewiele mniej seriali. To bardzo zróżnicowana oferta, w ramach której popularnością cieszą się bollywoodzkie musicale („Dilwale”), produkcje familijne („Skater Girl”) i komediowe („Happy New Year”), ale też komediodramaty („Queen”), trzymające w napięciu kryminały („Drishyam”), filmy akcji („Złodzieje na pokładzie”) czy thrillery szpiegowskie (opowiadająca o próbie zatrzymania pakistańskiego programu nuklearnego „Misja Majnu”). Na platformie można również obejrzeć krótkometrażowy film dokumentalny „Zaklinacze słoni”, pierwszą indyjską produkcję dokumentalną nagrodzoną Oscarem.

Co ciekawe, ich twórcy chętnie pracują nad Wisłą. Szlaki przecierał kryminał muzyczny „Fanaa”, który częściowo nakręcono w Zakopanem. Przysłużyła się temu gwiazda filmu, Kajol Devgn, która odmówiła wyjazdu do istotnego dla historii, lecz targanego konfliktami Kaszmiru. Reżyser postanowił więc zrealizować część zdjęć w sercu Tatr, które ostatecznie zagrały południowo-wschodnią część Karakorum. Takie rozwiązania są w kinie, także tym indyjskim, czymś całkowicie normalnym. Na przykład w „Mersal” Gdańsk udawał Stany Zjednoczone, a Poznań – Paryż. W „Shaandaar” wystąpił pałac Zamoyskich w Kozłówce, w „Rhythm” Kopalnia Soli w Wieliczce, a w „24” m.in. Kraków, Wałbrzych i Lewin Kłodzki.

Warszawa miała za to wcielić się w Londyn w filmie „Kick”, chyba największym indyjskim przeboju nakręconym w naszym kraju. Znów zadecydował przypadek – grający główną rolę Salman Khan nie otrzymał brytyjskiej wizy i w związku z tym zdjęcia przeniesiono do Polski. Po ulicach miasta szalał więc charakterystyczny piętrowy autobus, żeby ostatecznie spaść z mostu Gdańskiego wprost do Wisły. I nikomu podziwiającemu pędzącego double-deckera nie przeszkadzało, że ostatecznie scenariusz przerobiono i Londyn ze scenariusza zniknął zastąpiony przez Warszawę.

– To właśnie za sprawą tego filmu przyjechałem do Polski – wspomina Nitin Desai. – Myślałem o studiach w Kanadzie lub Stanach Zjednoczonych, lecz zobaczyłem na ekranie Pałac Kultury z charakterystycznym zegarem oraz czerwone tramwaje. Zainteresowałem się miastem. Ostatecznie zadecydowały finanse, ale bez „Kick” pewnie bym o Warszawie nie pomyślał.

Czytaj więcej

Kto obroni merytorykę w nauce

Jest diaspora, jest rynek

Współpraca polsko-indyjska nie słabnie. Rok temu na zamku Krzyżtopór w Świętokrzyskiem kręcono pierwszy indyjski film poświęcony sportom ekstremalnym – „Crack” w reżyserii Adjtya Vinaya Datta. Na premierę czeka też „Nie Means Nie” z udziałem Anny Guzik, opowieść o indyjskim mistrzu narciarskim zakochanym w polskiej dziewczynie, wreszcie dramat historyczny o dobrym maharadży, indyjskim arystokracie, który w czasie II wojny światowej zajął się setkami polskich sierot z terenów ZSRR.

Tego typu koprodukcje mogą zwiększyć zainteresowanie kinem indyjskim w Polsce. Dlatego Bollywood Europe rozważa stworzenie serwisu VOD z polskimi wersjami filmów, głównie tych znajdujących się w największym indyjskim serwisie streamingowym Eros Now. Pole do popisu mają również rodzime kanały telewizyjne, które dotychczas niewiele czasu antenowego poświęcają Indiom (a przecież premierowy seans „Kick” obejrzało w pierwszym kanale Telewizji Polskiej około 1,1 mln widzów). Nie można też zapominać, że wszędzie tam, gdzie działa prężna indyjska diaspora, indyjskie filmy zyskują na popularności i regularnie goszczą na listach najchętniej oglądanych tytułów. Nie ma powodu, by w Polsce było inaczej.

Indyjska kinematografia odniosła historyczny sukces 12 marca 2023 r., zdobywając Oscara za piosenkę

Indyjska kinematografia odniosła historyczny sukces 12 marca 2023 r., zdobywając Oscara za piosenkę „Naatu Naatu” do filmu „RRR”. Na zdjęciu wykonanie piosenki podczas oscarowej gali

Patrick T. Fallon/AFP

„Brahmastra: część pierwsza – Shiva” to opowieść fantastyczna inspirowana indyjską mitologią i histo

„Brahmastra: część pierwsza – Shiva” to opowieść fantastyczna inspirowana indyjską mitologią i historią. Jak wygląda ta superprodukcja z Indii, można się przekonać na platformie Disney+

Capital Pictures/Film Stills Forum

Styczniowy wieczór, jedno z dużych warszawskich kin. Przed salą zgromadziła się już spora grupa Hindusów. Przyjechali z całego miasta, a także z okolicznych „sypialni”: Pruszkowa, Piaseczna, Ząbek. Przyciągnął ich „Pathaan”, nowy przebój kinematografii indyjskiej z najpopularniejszym aktorem Bollywoodu, 57-letnim Shah Rukh Khanem w roli głównej.

To kwintesencja współczesnego indyjskiego kina. Imponująca swoim rozmachem historia szpiegowska została opowiedziana ze sporym przymrużeniem oka i okraszona kilkoma piosenkami oraz scenami tanecznymi. Popisy kaskaderskie są równie przerysowane co w serii „Szybcy i wściekli”, tyle że wrogowie głównego bohatera spiskują z Pakistanem. Hindusi lubią taką rozrywkę i chętnie podziwiają ją na wielkim ekranie. Podobne pokazy organizowane są we wszystkich metropoliach na świecie, od Moskwy po Nowy Jork, i wszędzie cieszą się zainteresowaniem.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS