„Chwile wieczności”: Na jesieni, jak to się mówi, życia

W „Chwilach wieczności” norweska pisarka imponuje zdolnością uchwycenia przemian wpisanych w proces starzenia się.

Publikacja: 24.02.2023 17:00

„Chwile wieczności”: Na jesieni, jak to się mówi, życia

Foto: mat.pras.

Po pierwszych stronach aż musiałem sprawdzić. Rocznik 1975. A więc Kjersti Anfinnsen miała 46 lat, kiedy w 2021 r. publikowała „Chwile wieczności” w rodzinnej Norwegii. To dość istotne, bo od pierwszych stron Anfinnsen stylizuje swoją powieść na monolog starszej kobiety. W krótkich, maksymalnie dwustronicowych, rozdziałach poznajemy historię życia Birgitte Solheim oraz sytuację, w jakiej obecnie się znajduje. Ile ma lat? Skoro pierwsze wspomnienia ma jeszcze z czasów wojny, to co najmniej 80. Niegdyś była cenioną kardiochirurżką, jej „dłonie drobne były niczym motyle w klatkach piersiowych pacjentów”, teraz ma problem z obraniem homara w restauracji.

Anfinnsen punkt po punkcie rysuje biografię bohaterki narratorki. Dzieciństwo u boku siostry i neurotycznej matki, która jakby nigdy nie potrafiła córek kochać po równo i zawsze musiała wywyższać jedną kosztem drugiej. Młodość, studia, potem trudna specjalizacja, rozbijanie szklanego sufitu w norweskich szpitalach, praca za granicą – w Nowym Jorku i Paryżu. No i ciągła walka, by pośród mężczyzn udowodnić swoje kompetencje.

Czytaj więcej

„Ucieczka z Chinatown”: Nawet Afroamerykanie mają lepiej

Część rozdziałów wypełniają opisy relacji z Elisabeth – niełatwa siostrzana miłość, pełna zgryźliwości (głównie ze strony Birgitte) i wzajemnego dyscyplinowania. Jedna mówi drugiej, że powinna przylecieć z Paryża do Oslo na grób rodziców, a ta odpowiada, że musi zadbać o swój wygląd („Nie mogłabyś włożyć peruki?”).

Elisabeth w przeciwieństwie do Birgitte założyła rodzinę, i to całkiem sporą. Co parę dni z ekranu komputera dopytuje siostrę zbyt głośno (już trochę niedosłyszy) „Czym się ostatnio zajmujesz?” albo „Widziałaś coś ciekawego?”.

Jest też opis znajomości Birgitte z Javierem, emerytowanym architektem, podobnie jak ona zaawansowanym wiekiem. Relacja to z początku nieśmiała, z czasem zamienia się w regularny związek na jesieni życia, jak to się elegancko mówi.

Sporo w tej niedługiej, 250-stronicowej, powieści humoru, czasem dość czarnego, bo siłą rzeczy znajomi Birgitte i rówieśnicy, którzy ją otaczali, coraz gęściej przechodzą na tamten świat. Oto próbka: „Biuro pogrzebowe wywiesiło wielki banner, na którym reklamuje swoje usługi hasłem: »Odzwierciedlenie życia«. O jaką część życia może im chodzić?”. Albo: „Sprzątanie w moim wykonaniu pociąga za sobą z kolei jeszcze większy bałagan, potłuczone szklanki i beznadziejne roszady, tak że potem niczego już nie sposób znaleźć. To zmarnowany czas”.

Norweska pisarka – a z zawodu dentystka – literatury uczyła się na kursach kreatywnego pisania; w prosty i zręczny sposób, bez przesadnej stylizacji, infantylizowania i pompowania dramatu buduje portret starzejącej się kobiety. Birgitte uważnie obserwuje swoje ciało i swój stosunek do świata. Jest zdystansowana, a niekiedy wręcz zimna, jakby dawały o sobie znać lata medycznego traktowania ludzkiego ciała. Patrzy na starość także pod względem fizjologii, starzejącego się organizmu – ale jest w tym elegancka, nawet wtedy, gdy bywa dosłowna.

Czytaj więcej

„Na zachodzie bez zmian”: Wojna straszna, zero szwejkowania

Autorki nie interesują wątki klasowe ani ekonomiczne. Jej bohaterom niczego nie brakuje, mają duże domy, jadają w restauracjach, stać ich na opiekę. Bo Kjersti Anfinnsen nie napisała jakiejś wielkiej powieści o życiu i śmierci podbitej socjologicznymi tezami. To nie Wiesław Myśliwski z jego powagą i życiową mądrością. Narracja Birgitte w swej lekkości przeplatanej nieuniknionymi życiowymi przykrościami przypomina bardziej spontaniczność i prostotę wierszy Wisławy Szymborskiej.

A co najbardziej imponuje i zdradza talent autorki, to zdolność uchwycenia przemiany – jak w tych kilkudziesięciu miniaturach dokonuje się nieuchronny proces. Birgitte z początku niezależna i samodzielna, ze strony na stronę staje się coraz bardziej skazana na innych ludzi. Kiedyś ufająca tylko sobie, teraz zdradzana przez pamięć i ciało.

Po pierwszych stronach aż musiałem sprawdzić. Rocznik 1975. A więc Kjersti Anfinnsen miała 46 lat, kiedy w 2021 r. publikowała „Chwile wieczności” w rodzinnej Norwegii. To dość istotne, bo od pierwszych stron Anfinnsen stylizuje swoją powieść na monolog starszej kobiety. W krótkich, maksymalnie dwustronicowych, rozdziałach poznajemy historię życia Birgitte Solheim oraz sytuację, w jakiej obecnie się znajduje. Ile ma lat? Skoro pierwsze wspomnienia ma jeszcze z czasów wojny, to co najmniej 80. Niegdyś była cenioną kardiochirurżką, jej „dłonie drobne były niczym motyle w klatkach piersiowych pacjentów”, teraz ma problem z obraniem homara w restauracji.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi